[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nych ludzi i nieznane warunki. Nie była już pierwszej młodości i niełatwo przyzwyczajała się
do zmian. Poza tym tutaj, w Bredow, miała zostawić osoby, które pokochała: Freda, Rię i pan-
nę Sauberlich. Z trudem powstrzymywała łzy. Skinęła tylko głową i odpowiedziała:
— Jak pan sobie życzy! Pierwszego stycznia opuszczę pański dwór.
Pan Bredow poczuł się trochę zakłopotany; zdał sobie sprawę, że postąpił zbyt ostro.
Zamierzał to jakoś załagodzić.
— Proszę pani, oczywiście, otrzyma pani bardzo dobre referencje; będę panią polecał
nowym pracodawcom. Myślę, że pani to rozumie: Karol musi się przygotować do zawodu do-
brego agronoma, a pani umiejętności już nie wystarczają. Dorastający młodzieniec musi mieć
nauczyciela i twardą rękę!
Panna Haller odpowiedziała spokojnie: — Tak, rozumiem to. Czy pan ma dla mnie jesz-
cze jakieś polecenia?
— Nie!
— Do widzenia panu!
— Do zobaczenia, panno Haller!
Nauczycielka powoli wyszła z gabinetu. Dziedzic zapalił cygaro mrucząc: — Same utra-
pienia z tymi pracownikami!
Wieczorem tego dnia panna Sauberlich starała się pocieszać zdenerwowaną nauczyciel-
kę, która w odpowiedzi uśmiechała się dzielnie.
— Droga gosposiu, proszę się nie przejmować! Pogodziłam się z losem. Będę uczyć inne
dzieci; taki jest los nauczycielek podobnych do mnie. Mam tylko jedno zmartwienie: gnębi
mnie myśl, że Fred będzie musiał pracować w stajni!
Panna Sauberlich westchnęła: — Mój Boże! Zawsze mówiłam, że to się źle skończy! A
teraz chłopak szaleje z rozpaczy, że pan Bredow nie pozwala mu zostać architektem. Leży na
łóżku z zaciśniętymi pięściami i ponuro patrzy przed siebie. Nie widziałam go tak zrozpaczo-
nego od dnia, kiedy stracił rodziców.
— Gosposiu, kiedy jego rodzice ulegli wypadkowi, był jeszcze dzieckiem. Teraz jest
starszy, jest już prawie młodzieńcem i inaczej patrzy na życie. Proszę mi wierzyć, Fred ma
ogromny talent i wiem, że pewnego dnia daleko zajdzie. Wie pani, czego bym chciała?
— Jestem ciekawa! — odparła gosposia.
— Marzę, by pan Bredow wypędził Freda, tak jak to zrobił ze mną!
— Wielki Boże! Jak może pani tak mówić? Przecież pani też kocha tego chłopca!
— Właśnie dlatego, że go kocham i życzę mu szczęścia pragnę, by stąd odszedł. Pan
Bredow chce, by Fred teraz mu służył i spłacał dług wdzięczności! Chce go zmusić do pracy
fizycznej, która z czasem zniszczy jego życie! Gdyby Fred był wolny, wiedziałabym, jak nale-
ży postąpić.
— Co by pani zrobiła? — zapytała zatroskana gosposia.
— Mam kuzyna, który jest zaprzyjaźniony ze słynnym architektem. Pokazałabym mu ry-
sunki Freda i powiedziałabym: — Niech pan zrobi z tego chłopaka budowniczego! On marzy o
tym, by wznosić domy! Ma talent i dużo dobrych chęci.
— Mój Boże, droga panno Haller, a z czego Fred będzie żył? Taka nauka kosztuje mnó-
stwo pieniędzy! A chłopak jeszcze nie umie zarabiać.
Oczy poczciwej nauczycielki zaiskrzyły się.
— Fred jest dzielny i da sobie radę. Przecież ma trochę pieniędzy na książeczce oszczęd-
nościowej. Na początek to wystarczy. Poza tym, gosposiu, wspominała pani, że Fred będzie
dziedziczył po pani pewną sumę. Czy musi czekać, aż pani zamknie oczy?
Panna Sauberlich nie czuła się dobrze przy tej rozmowie, ale nauczycielka nie popusz-
czała. Przekonywała dobrą Bunię:
— Mówię pani, że pieniądze wydane na ten cel przyniosą w przyszłości wysokie odsetki.
Sama oddam mu wszystkie oszczędności!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]