[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Szybko jednak otrząsnęła się  to przecież Mila była najważniejsza i to, co się z nią działo.
Zatrzasnęła klapę laptopa i zeszła do recepcji. Podniosła słuchawkę. Przez chwilę łudziła się, że
może znowu nastąpiła awaria sieci i dlatego Krzyś nie dzwoni, ale telefon działał. Co się zatem
mogło stać? Zajrzała do kuchni, gdzie pani Gertruda szykowała obiad i wzięła herbatę dla siebie
i Juliny, a dla dziewczynki jeszcze dodatkowo stertę ciasteczek z marmoladą. Gdy wróciła, mała
była wciąż pogrążona w lekturze Jane Austen.
 Ciasteczka!  wykrzyknęła Julina.  Po prostu czytasz w moich myślach!  Sabina się
uśmiechnęła. Gdy była dzieckiem, niczego tak nie lubiła w zimne, jesienne i deszczowe dni, jak
leżeć pod kocem z dobrą książką w ręku i zajadać ciasteczka, popijając je herbatą.
 Czytałaś kiedyś Mary Poppins[19]?  zapytała, siadając koło dziewczynki na fotelu.
Mała pokręciła przecząco głową, złożyła książkę i zabrała się do ciastek.
 To taka stara powieść dla dzieci, opowiadająca o guwernantce, która jest czarodziejką.
Zabiera swoich podopiecznych na różne tajemnicze wyprawy, w niezwykłe miejsca, na przykład
do ogrodu zoologicznego nocą. Ta niania, Mary Poppins, ma ogromnie dziwną rodzinę, między
innymi wujka, który unosi się w powietrzu. Kiedyś wszyscy idą do niego z wizytą i objadają się
pod sufitem ciastkami z dżemem i herbatą&
Julinka zaśmiała się z uznaniem.
 To świetne! Muszę przeczytać tę książkę! Ja bardzo lubię czytać, ale w sumie jeszcze
bardziej lubię zwierzęta.
 Zauważyłam  powiedziała Sabina.  Dużo chodzisz po łąkach, prawda?
 Krzyś mówi, że się włóczę. Ale ja się nie włóczę, tylko obserwuję ptaki i inne
zwierzęta. Wiedziałaś, że Marek Rokosz ma hodowlę koni?
Południewska pokręciła przecząco głową. O właścicielu PGR-u wiedziała dotąd tylko
jedno, że prowadzi przemysłową fermę kur. Ale o koniach nie miała pojęcia.
 Są w jego gospodarstwie. Piękne! Raz podkradłam się pod siatkę, żeby je zobaczyć.
Były niesamowite! Nie ma nic piękniejszego od konia w galopie. Wiele bym dała, żeby nauczyć
się jezdzić konno  mówiła dziewczynka gorączkowo, składając ręce, jakby w geście prośby.
 Nie pozwala?
Julina pokręciła głową.
 Nie wiem. Bałabym się zapytać, boję się go, jest taki dziwny. Zresztą Krzyś go nie lubi
i na pewno by się nie zgodził.
 Myślę, że twój ojciec zmienił nieco zdanie na temat Marka Rokosza. Warto byłoby go
spytać.
Dziewczynka nie była przekonana.
 Krzyś uważa, że on jest nieszczery i że jeszcze wywinie tu jakiś numer. Kilka razy to
powiedział.
Sabina pokiwała głową. Nie liczyła na to, że doktor przekona się do Rokosza, ale
wydawało jej się, że ta niechęć względem przedsiębiorcy trochę zmalała. Jak widać  nieco się
przeliczyła. Julinka ciągnęła dalej:
 Krzyś ufa tylko pani Tekli, Mili i tobie!
 Mnie?  zdziwiła się niepomiernie.
 Tak. Ciągle mówi, jaka ty jesteś mądra. Powiedział mi nawet, że gdyby coś się działo
albo z czymś nie mogłabym sobie poradzić, mam iść do ciebie. Bo ty mi na pewno pomożesz. Ja
zresztą też tak uważam.
Południewska popatrzyła na nią serdecznie. Darzyła to niesamowite dziecko szczerą
sympatią, czego zresztą nawet nie próbowała ukryć. Krzyś także musiał to widzieć, skoro
doradził córce, by w potrzebie zwracała się do Sabiny. Miał rację  Julinka mogła na nią liczyć
w każdej sytuacji. Spojrzała w okno. Kapuśniak zamienił się w ulewę. Srebrne nitki deszczu
płynęły po szybkach, krople uderzały w parapet. Zapanowała melancholijna atmosfera. Ponownie
otworzyła komputer, by z wysiłkiem napisać kilka zdań. Praca się jej nie kleiła. Uznała, że nie
potrafi pisać, gdy oprócz niej ktoś jest w pokoju. W obecności Julinki nie mogła wejść w rolę
Laury Rossy. Westchnęła i poddała się ostatecznie, wyłączając laptopa. Na schodach zadudniły
kroki i po chwili ktoś zapukał do drzwi. Był to Mireczek.
 Mama prosi na obiad!
Obie z Julinką włożyły szybko buty i zbiegły na parter. W jadalni pachniało już
smakowicie. Pani Gertruda, chcąc im wynagrodzić skromne śniadanie, w obiedzie przeszła samą
siebie. Zrobiła aż dwie zupy, w tym ulubioną Julinki: szpinakową, oraz bardzo wykwintne drugie
danie.
 To wszystko na cześć naszej małej Idy Sabiny!  powiedziała, wnosząc parujące
półmiski. Przy stole rozległy się pochlebne okrzyki.
 Niechże pani usiądzie razem z nami  powiedziała Południewska.  Wciąż pani koło
nas skacze i dogadza nam, proszę zjeść z nami obiad!
 Ależ pani Sabinko, co pani mówi? Ja mam tyle obowiązków w kuchni i mam siadać
i, z przeproszeniem, czas marnotrawić? Bardzo dziękuję za zaproszenie, ale nie  muszę jeszcze
deseru dopilnować i za kolację się potem brać. Przyjedzie pan Witold, na pewno zmęczony,
trzeba, żeby było coś na ciepło!
Sabina była bardzo ciekawa męża Mili. Niewiele o nim wiedziała, właściwie tylko to, co
wyczytała w reklamowym prospekcie i co opowiedziała jej Mossakowska, wtedy w nocy. Bardzo
chciała go poznać i ocenić po swojemu. Czy dobrze zaopiekuje się Milą i ich małą córeczką?
Miała nadzieję, że odpowiedz na to pytanie będzie twierdząca.
Obiad przeszedł w miłym nastroju. Pułkownik sypał jak z rękawa historycznymi
anegdotami, zwłaszcza dotyczącymi narodzin władców. Carmen znalazła wspólny język
z Julinką, której opowiadała o różnych klasycznych powieściach, ze szczególnym
uwzględnieniem romansów. Sabina jednak ciągle odczuwała niepokój. Czuła się odpowiedzialna
za hotel, Julinkę, a nawet za Milę i Idę Sabinę. Bardzo chciałaby panować nad wszystkim,
dokładnie wiedzieć, co się dzieje. A tutaj nie miała pojęcia nie tylko o tym, jak czuje się Mila,
lecz także gdzie właściwie jest Krzyś, który pojechał z nimi już wiele godzin temu. Może on nie
ma czym wrócić?  pomyślała w pewnej chwili.  Doktor zostawił swój samochód pod hotelem
i wsiadł do karetki. Może po prostu nie ma kto go odwiezć z powrotem? Sabina już miała się
zerwać od stołu, żeby wsiąść w swoje auto i ruszyć po niego, gdy doktor Dolecki stanął
w drzwiach.
 A co tu tak smakowicie pachnie?  zapytał radośnie.
 Krzyś!  wykrzyknęła Julinka, doskakując do niego.
 To, proszę ja ciebie, znaczy panie doktorze, jest rostbef naszej nieocenionej gospodyni!
Sabina odetchnęła. Dolecki zatarł wesoło ręce i zasiadł do stołu. Z kuchni wybiegła pani
Gertruda.
 No i co, panie doktorze? Jak tam Mila? I malutka!
 Martwiliśmy się  rzuciła Południewska, a doktor spojrzał na nią z ukosa.
 Niepotrzebnie  skwitował.  Mila i Ida Sabina czują się wyśmienicie. Nic im nie
dolega, spisałyście się panie na medal! Zatrzymają je w szpitalu przez kilka dni na dokładne
badania, ale naprawdę  nie ma powodów do obaw. Ten poród domowy to był prawdziwy
majstersztyk. Pani Gertrudo, może pani spokojnie wracać do zawodu, będzie pani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl