[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mógł polecieć w przeszłość Koleidy w celu sprawdzenia, czy jej mieszkańcy nie zginęli przypadkiem
wskutek dżumy.
3
Nazajutrz rano Gromozeka wybrał się do Instytutu Czasu. Nie było go aż do obiadu i Alicja, która
wiedziała o wszystkim, po przyjściu ze szkoły została w domu, nie mogąc się wprost doczekać jego
powrotu. Była strasznie ciekawa, jak to wszystko się skończy.
Zobaczyliśmy Gromozekę przez okno. Zadrżały szyby, nasz dom lekko się zatrząsł. Gromozeka
szedł środkiem ulicy rycząc jakąś pieśń i niósł tak ogromny bukiet kwiatów, że zaczepiał nim o domy
po obu stronach ulicy. Przechodnie na widok naszego kochanego straszydła przyciskali się do murów
z lekka przestraszeni, ponieważ dotychczas nigdy nie widzieli bukietu kwiatów pięciometrowej
średnicy, spod którego wysuwały się długie, grube macki zakończone pazurami. Gromozeka dawał
każdemu przechodniowi po kwiatku.
Hej! krzyknął mój przyjaciel zatrzymując się przed naszymi oknami.
Dzień dobry, Grornozeko! zawołała Alicja otwierając okno. Przynosisz dobre wieści?
Zaraz wam wszystko opowiem, kochani! odparł Gromozeka i ofiarował kwiat staruszkowi,
który ze zdumienia aż przysiadł na chodniku. A na razie przyjmijcie ten skromny bukiecik. Podam
go na raty, bo inaczej nie zmieszczę się na schodach.
I Gromozeka wyciągnął mackę z pierwszą porcją kwiatów. Po pięciu minutach cały pokój był
wypełniony kwiatami, straciłem nawet z oczu Alicję. Wreszcie ostatnie naręcze znalazło się
w pokoju.
Alicjo, gdzie jesteś? spytałem.
Zbieram wszystkie garnki, filiżanki, miski, talerze i wazony odkrzyknęła z kuchni żeby
wstawić kwiaty do wody.
Nie zapomnij o wannie doradziłem. Napełnij ją wodą. Zmieści się tam duży bukiet.
Następnie, nurzając się w morzu kwiatów, przedostałem się do drzwi, by je otworzyć i wpuścić
Gromozekę do mieszkania.
Gdy Gromozeka zobaczył, co się dzieje w pokoju, nie potrafił ukryć zadowolenia.
Myślę powiedział, pomagając nam ustawiać kwiaty w garnkach, wazonach, miskach,
spodkach, talerzykach i filiżankach, wkładać je do wanny i zlewozmywaka myślę, że nikt wam
jeszcze nie przyniósł takiego wspaniałego bukiety.
Nikt przytaknąłem.
To znaczy, że jestem waszym najlepszym przyjacielem. A w domu pewnie znów nie ma ani
kropli walerianki.
Po tych słowach siadł na podłodze, na dywanie z płatków, i zdał relację z tego, co udało mu się
załatwić w ciągu dnia.
Najpierw poszedłem do Instytutu Czasu. Tam ogromnie się ucieszyli na mój widok. Po
pierwsze dlatego, że odwiedził ich sam Gromozeka, słynny archeolog...
Tu Alicja przerwała naszemu gościowi, pytając:
A skąd oni cię znają, Gromozeko?
Mnie wszyscy znają odparł bynajmniej nie stropiony. Nie przerywaj starszym. Kiedy mnie
zobaczyli w drzwiach, wszyscy zemdleli z radości.
Raczej ze strachu poprawiła go Alicja. Ktoś, kto cię wcześniej nie widział, może się
przestraszyć.
Bzdura! oświadczył z przekonaniem Gromozeka. Na naszej planecie uchodzę za bardzo
przystojnego.
Roześmiał się, aż płatki kwiatów wzbiły się w powietrze.
Nie myśl, że jestem taki naiwny, Alicjo. Wiem doskonale, kiedy się mnie boją, a kiedy cieszą
na mój widok. Dlatego zawsze najpierw stukam do drzwi i pytam: Czy nie ma tu dzieci i kobiet
o słabych nerwach? Jeśli odpowiedz brzmi: nie , wchodzę i przedstawiam się oznajmiając, iż
jestem słynnym archeologiem Gromozeką z planety Czumaroz. Czy to ci wystarcza?
Owszem odrzekła Alicja. Siedziała po turecku na zwiniętej w kłębek macce Gromozeki.
Mów dalej. Czyli po pierwsze, ucieszyli się, że przyjechał do nich sam Gromozeka. A co po drugie?
Ano to, że właśnie wczoraj skończyli próby nowego wehikułu czasu. Przedtem wszystkie
wehikuły mogły startować wyłącznie z budynku Instytutu, natomiast nowy można przetransportować
na dowolne miejsce. Jest zasilany bateriami atomowymi. Akurat zamierzali ustawić wehikuł nad
Jeziorem Cudnym.
Gdzie?
Gromozeka chciał powiedzieć: nad Jeziorem Czudzkim, prawda? poprawiła Alicja.
Przecież ma prawo nie znać niektórych wydarzeń z naszej historii.
Tak właśnie powiedziałem: Jezioro Czudzkie. A kto usłyszał co innego, ma chore uszy...
Chcieli zobaczyć na własne oczy, jak Aleksander Macedoński zwyciężył rycerzy-pieśców.
Słusznie przytaknęła Alicja. Chcieli popatrzeć, jak Aleksander Newski rozgromił tam
rycerzy-psiogłowców.
Och westchnął Gromozeka wiecznie mi przerywają! No więc kiedy się dowiedziałem, że
i tak szykują wehikuł czasu do podróży, powiedziałem im: Co tam jakieś jedno jeziorko
w porównaniu z tym, że do waszej dyspozycji będzie cała planeta? Nad jezioro zawsze zdążycie
pojechać, każdy uczeń wie, że Aleksander Newski zwyciężył wszystkich rycerzy. A co się stało
z Koleidą, nie wiem nawet ja, słynny archeolog Gromozeka. Choć prawdopodobnie życie na niej
wygasło wskutek epidemii kosmicznej dżumy .
I zgodzili się? spytała Alicja.
Nie od razu wyznał Gromozeką. Najpierw wykręcali się, że maszyna nie została jeszcze
sprawdzona i w takich trudnych jak w kosmosie warunkach może odmówić posłuszeństwa i nastąpi
awaria. Potem, gdy powiedziałem, że na Koleidzie warunki w niczym nie są trudniejsze niż nad
Jeziorem Cudnym, odparli, że baterie atomowe oraz inna aparatura są tak ciężkie, że trzeba by
dziesięciu statków do przetransportowania ich na Koleidę. Ale już wtedy widziałem, że jeszcze
trochę i się złamią. Przecież dla nich też jest niezmiernie kuszące wypróbowanie własnego wehikułu
czasu na obcej planecie. Oznajmiłem im, że możemy uruchomić główną elektrownię na Koleidzie,
poza tym ekspedycja dysponuje atomowym reaktorem dużej mocy, a nawet silnikami grawitacyjnymi.
Jeśli muszą wysłać razem z wehikułem całą grupę badaczy, to przyjmiemy ich wszystkich,
nakarmimy, a nawet zorganizujemy dla nich codzienne wycieczki. No i zgodzili się. Więc co, łebski
ze mnie chłopak?
Jeszcze jak pochwaliłem.
Teraz idę spać, ponieważ jutro rozpoczynamy załadunek. Nawet bez baterii atomowych będą
nam potrzebne do przewiezienia wehikułu trzy statki. A trzeba najpierw je zdobyć.
I Gromozeką oparł o ścianę grubą, miękką, podobną do niedużego balonu głowę i zasnął.
4
Przez cały następny dzień Gromozeka biegał po Moskwie, latał do Pragi, dzwonił na Księżyc,
załatwiał statki, dogadywał się w sprawie załadunku i dopiero wieczorem wrócił do domu. Tym
razem bez kwiatów, za to nie sam.
Przyprowadził z sobą dwóch czasomistrzów. Tak nazywamy pracowników Instytutu Czasu. Jeden
był młody, długonogi, bardzo szczupły i być może dlatego niezbyt wesoły. Miał ciemne, kędzierzawe
jak Papuas włosy, a Gromozeka, który nie mógł się nadziwić, jakie to bywają w świecie wiotkie
stworzenia, przez cały czas próbował podtrzymywać młodzieńca pazurem. Drugi pracownik Instytutu
był mężczyzną starszym, krępy, średniego wzrostu, o małych szarych, przenikliwych oczach. Mówiąc,
z lekka się zacinał i był ubrany według najświeższej mody.
Pietrow przedstawił się. M-michał Pietrow. Kieruję projektem. A Richard będzie się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]