[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rem, ale to żaden powód, abym nie interesował się również
tobą!
Zdenerwowana Deanna potrząsnęła głową.
- Hodowcy bydła chętnie sprzedawali skóry wołowe firmie
Abbott-Downing. Chyba oszalałeś sądząc, że pozwolę jakie-
muś mężczyznie traktować się na równi z koniem! Nie
wchodzę w żadne transakcje wiązane!
- Nigdy o czymś takim nie wspominałem!
- A szkoda - wybuchnęła. - Przynajmniej odpłaciłabym ci
pięknym za nadobne.. Dzięki Bogu zachowałam jeszcze tyle
rozsądku, aby odrzucić posadę weterynarza, którą ofiarowa-
łeś mi z litości.
- Tak myślałaś? Z litości?
- Albo w formie łapówki.
S
R
Zapadła głucha cisza.
- Gdybyś była mężczyzną, Deanna, skręciłbym ci kark.
- No dalej, spróbuj. Należy ci się taka okazja. Dałeś tyle
pieniędzy na nasz fundusz. Ale i tak nie dostaniesz Rustlera.
Przez Deannę przemawiała nie tylko gorycz i urażona du-
ma. Nie chciała się przyznać przed samą sobą, jak wiele zna-
czy dla niej Vaughn.
-Nie przywykłem do tego, aby ktoś podważał moją uczci-
wość - oświadczył tonem, od którego Deannie ciarki przebie-
gły po plecach. -I gdybym nie wiedział o tobie i twojej mat-
ce...
Przerwał w pół zdania. Deanna spojrzała na niego oskarża-
jącym wzrokiem.
- Gdybyś czego nie wiedział?
- Gdybym nie znał historii twojego ojca, nie siedziałbym
tutaj słuchając twoich obelg.
- Nie rób mi łaski!
- Nie będę!
Energicznie ściągnął cugle Pete'a. Deanna została sama.
Pragnęła jechać za nim, wiedziała jednak, że to bezcelowe.
Nie przeszłyby jej przez gardło słowa, które chciał usłyszeć
J.D.:  Ufam ci".
Nie była na to przygotowana. I nie chodziło o Rustlera. W
grę wchodziło jej serce.
Parę godzin pózniej karawana stanęła pod Tucson. Deanna
zsiadła z Rustlera i uwiązała go do palika. Starała się nie pa-
trzeć w stronę J.D., co okazało się niemożliwe. Mężczyzna
wyglądał na wściekłego i nieprzystępnego. Deanna zadrżała.
Pomogła Kathy i Shawnowi załadować konie i dyliżans na
ciężarówki podstawione przez Towarzystwo Opieki nad
Zwierzętami.
S
R
- Myślałam, że twój mąż przyjedzie tu ciężarówką z przy-
czepą i zabierze nas wszystkich. Nie widzę go jednak. Muszę
załadować gdzieś Rustlera  martwiła się Deanna, kiedy w
czekających samochodach zabrakło miejsca.
-Zapomniałam ci powiedzieć, że mój mąż odwiózł przy-
czepę do domu. Ale możesz przecież przewiezć Rustlera w
przyczepie Vaughna - zaproponowała Kathy.
- Vaughna? - pisnęła przerażona Deanna.
-Tak. On już się zgodził. Wiedziałam, że nie będzie miał
nic przeciwko temu.
- Ależ... - Deanna zerknęła ukradkiem na J.D., który wła-
śnie załadował swojego wierzchowca i zaczął zdejmować
siodło z Rustlera.
- Aha, i jedziesz jego samochodem.
- Z nim? Aż do Picacho Peak?
Kathy skinęła głową.
- Naprawdę lepiej na tym wyjdziesz. Koledzy Shawna za-
biorą się z nami. Dotrzymasz towarzystwa Vaughnowi, a
mnie czeka podróż z bandą hałaśliwych nastolatków. Musisz
tylko pokazać mu drogę. -Kathy spojrzała na zegarek. - Mu-
szę iść, Deanna. Chcę coś przegryzć w mieście i zatelefono-
wać przed odjazdem. Do zobaczenia w Picacho Peak.
- W porządku. Cześć.
Przyjaciółka pomachała jej ręką na pożegnanie.
Deanna śmiało ruszyła ku przyczepie Vaughna.
- Mogę to zrobić - zaofiarowała się, widząc, że J.D. zdjął
derki z grzbietu konia i prowadzi go do samochodu.
- Już ja się tym zajmę. Jeśli chcesz pomóc, włóż uprząż do
bagażnika. Jest otwarty.
Deanna nie mogła znieść szorstkiego tonu w jego głosie,
lecz posłusznie wykonała polecenie. Starannie ułożyła siodło,
derki i uzdę. W tym czasie J.D. załadował Rustlera i zabez-
S
R
pieczył tylne drzwi.
- Czy Kathy powiedziała ci, że jedziesz ze mną?
- Tak.
- No to w drogę. Nie mamy czasu do stracenia.
Otworzył drzwi od strony pasażera i patrzył w milczeniu na
wsiadającą kobietę.
- Dziękuję.
W odpowiedzi J.D. zatrzasnął drzwi. Deanna westchnęła.
Czekała ich długa jazda do Picacho Peak.
Po drugiej chwili ciszy spytał, czy chciałaby się zatrzymać
w Tucson.
- O tak, proszę. Zadzwonię do matki. Moglibyśmy też
chyba coś zjeść.
- Jak sobie życzysz - odparł tonem zimnym jak lód.
Nieszczęsna Deanna liczyła minuty, dzielące ich od zje-
chania z autostrady na ruchliwe ulice miasta.
- Koło tej stacji benzynowej jest automat telefoniczny.
Może być?
- Zwietnie.
Zahamował przy dystrybutorach paliwa i wysiadł.
-Do pełna! I, proszę sprawdzić olej  polecił pracowniko-
wi. - Kluczyki zostawiam w stacyjce.
J.D. otworzył drzwi Deannie i ruchem ręki pokazał auto-
mat.
- Spotkamy się przy ciężarówce. Wystarczy ci monet? -
spytał z przesadną uprzejmością.
- Tak, dziękuję - odrzekła równie uprzejmie.
%7łyły na szyi mężczyzny pulsowały nerwowo. Pewnie
wciąż miał ochotę udusić Deannę... Chciała pójść za nim, ale
skierował się do toalety, więc zrezygnowała.
Nakręciła numer gabinetu weterynaryjnego.
Z niecierpliwością czekała, aż w słuchawce odezwie
S
R
się znajomy głos. Ale nikt nie odpowiadał. Zmarszczyła brwi,
nacisnęła widełki i ponownie wrzuciła nie wykorzystaną mo-
netę. Może zle nakręciła numer?
I znów nikt nie odbierał. Odwiesiła słuchawkę. Zwykle
Helen odpowiadała na telefony, nawet jeśli była oblężona
przez tłum pacjentów, a przynajmniej włączała automatyczną
sekretarkę.
Podniosła monetę. Nagle usłyszała znajomy odgłos silnika [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl