[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tremaine'ow.
Przez pięć lat wiódł spokojne, niczym niezakłócone życie w tej prowincjonalnej wiejskiej
posiadłości. A od chwili, kiedy znosił Rebekę z jabłoni, czuł się za nią w jakiś sposób
odpowiedzialny. Wyczuwał w niej bratnią duszę. Wiedział, że dziewczyna przerasta oto-
czenie i zle się czuje w wyznaczonych jej ciasnych ramach. Rebeka nigdy świadomie nie
wyrządziłaby przykrości matce ani nie zaskakiwałaby ojca swoimi upodobaniami, lecz
nic nie mogła poradzić na to, że była taka, jaka była. W Anglii około 1820 roku kobieta
żądna wiedzy nie miała łatwego życia. Connor czuł do Rebeki sympatię, sam jednak nie
wiedział, co właściwie z niej wyrośnie.
Główną różnicą między wychowaniem Connora a Rebeki było to, że na nim
przeznaczenie ciążyło niemal od kołyski. Ojciec kategorycznie rozstrzygnął, jak ma
wyglądać jego życie, i wszelkie odstępstwa od tego wzorca nie tylko nie były tolerowane,
lecz także okrutnie karane. Connor miał wrażenie, że ciąży na nim straszliwa
odpowiedzialność. W tym dawnym życiu czuł się tak, jakby pierś gniotła mu potężna
pięść, ograniczając jego ruchy, myśli i wyobraznię.
Jak na ironię, wojna otworzyła drzwi do wolności. Connor przy pierwszej okazji porzucił
poprzednie wcielenie i choć chwilami nękało go poczucie winy, nigdy swojej decyzji nie
żałował. Zawsze z głębokim zadowoleniem wspominał dzień, gdy wreszcie zdołał
zrzucić z siebie jarzmo wysokiego urodzenia. Coś mu jednak z tego poprzedniego życia
zostało: Melbers, zacny, niezawodny i dyskretny prawnik rodziny Blackburnów, co roku
przesyłał mu niewielką sumkę, zawsze w tym samym terminie. Na własny, spokojny spo-
sób protestował przeciw brutalności starego księcia. Pieniądze te powinny były nadejść
już pod koniec zeszłego miesiąca. Ale może Melbers czymś był tego roku mocno zajęty.
Connor znalazł u Tremaine'ow spokój i odzyskał równowagę, za co był im wdzięczny.
Miał już jednak dwadzieścia dziewięć lat, a wciąż czuł, że na coś czeka, chociaż nie
wiedział na co.
Rebeka była kobietą i dlatego nie mogła iść przez życie ot tak, po prostu. Connor
przeklinał w duchu pobłażliwość jej rodziców - ojca, który traktował ją z dobrodusznym
lekceważeniem, i matki, zawsze zaaferowanej, zadręczającej córkę troskliwością.
Może jednak Rebeka wyrośnie na kogoś innego niż jej otoczenie.
Zabawne, zawsze się spodziewał, że Rebeka Tremaine zdoła kiedyś położyć kres temu
spokojowi jego ducha - ona, ze swoim zadziwiającym słownictwem nabytym dzięki
lekturze medycznych pism ojca ( och, mój gluteus maximusl" - jęknęła pewnego dnia po
długiej jezdzie na Papryce) i kłopotliwymi pytaniami ( czy szczenięta mogą mieć więcej
niż jednego ojca? Bo widziałam Bonnie i pod Brunem, i pod Gliderem!") Dawno sobie
przyrzekł, że nigdy więcej nie wezmie udziału w żadnej bitwie, lecz wyglądało na to, że
walka właśnie się zaczyna.
Dokonał przeglądu swoich wspomnień, jakby manewrował figurami na szachownicy:
każda z nich mogła się okazać potencjalnie użyteczna. I stopniowo zaczęła się w jego
umyśle kształtować idea pewnej strategii. Rozmyślał nad nią powoli, jakby smakował
swoją whisky, i rozważał: O tak, oczywiście, to się uda, tamto też się musi udać..."
Aby ową ideę wprowadzić w czyn, należało wyjechać do Ameryki. Tam się miało zacząć
nowe życie Connora. Zycie, którego początek, o czym dobrze wiedział, opóznił,
przebywając u Tremaine'ow.
Wreszcie z satysfakcją przechylił butelkę, nalewając sobie czwarty, ostatni kieliszek.
Wzniósł go w górę.
- Za mój wspaniały plan - mruknął, uśmiechnął się i wychylił całą whisky duszkiem.
Edelston czuł się uskrzydlony, choć przez ponad tydzień nie mógł chodzić swobodnie. Ta
roześmiana, zielonooka, rudowłosa dziewczyna, anielica i diablica w jednym ciele,
sprawiła, że nie mógł bez niej żyć. Rebeka. Rebeka. Rebeka! Szkoda, że tak trudno
znalezć rym do tego imienia, choć nie było to przeszkodą nie do pokonania.
Od tamtego dnia w ogrodzie działała na niego w jakiś wyjątkowy sposób. Może sprawił
to błysk w jej oku, kiedy zadawała mu te zaskakujące pytania, albo jakiś szczególny ton
jej głosu. Czuł się wskutek tego niepewnie, może po raz pierwszy w życiu, i było to
zaskakujące wrażenie, lecz przynajmniej nie pozwalało na nudę. Dawno już porzucił
myśl o pozbyciu się jej niedługo po ślubie. Teraz nie potrafił sobie nawet wyobrazić, że
mógłby zrezygnować z tej intrygującej kobiety. Na szczęście za tydzień zostanie jego
żoną.
Potrzebował jednak kartki, żeby napisać coś innego niż wiersz: krótki list, który
położyłby kres istnieniu pewnej niezwykle krępującej sytuacji. Wprawdzie wyjątkowo
dla niego korzystnej i pozwalającej mu przez wiele miesięcy na finansową niezależność.
Podszedł do szafy, otworzył ją i niespokojnie pomacał kieszeń płaszcza. Gdy wyczuł pod
palcami twardy przedmiot, odetchnął z ulgą. Wiązała się z nim bowiem dość szczególna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]