[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Wytłumaczę się jakoś przed Tremaine'ami - szepnęła. I tak też zrobiła.
Connor zbudził się nagle i uniósł głowę, czego zaraz pożałował. Bolała go prawie tak jak
przestrzelone ramię, a kiedy próbował się ruszyć, odnosił wrażenie, że wewnątrz jego
czaszki turla się mnóstwo bilardowych kul. W pewnym sensie mógł to uznać niejako za
polepszenie samopoczucia, bo ból w ramieniu zelżał, przynajmniej prawem kontrastu.
Ogień trzaskał wesoło na kominku, a jego blask i ciepło wydały mu się czymś
cudownym. Powoli, ostrożnie zaczął wodzić po izbie oczami, zważając, by nie
prowokować kuł bilardowych. W końcu jego wzrok spoczął na Rebece. Siedziała przy
prostym dębowym stole, niedaleko ognia. Włosy miała przewiązane czymś, co wyglądało
na jego halsztuk. Koszula z białej zmieniła się w brudnoszarą, na lewym policzku
dziewczyny widniała wielka, czarna smuga podobna z kształtu do Półwyspu
Apenińskiego. Zdołała więc sama rozpalić ogień, lecz - jak mu się zdawało - nie bez
trudu. Pochylała nad czymś pilnie głowę. Patrząc na nią, uczuł nagle taki spokój, że aż go
to zdumiało.
A potem dojrzał, że Rebeka coś czyta.
- Nie! - zawołał, nim zdołał ugryzć się w język.
Rebeka uniosła szybko głowę znad Zielnika. Na jej twarzy dostrzegł najpierw troskę, a
potem zadowolenie. Cieszyła się, że przeżył.
- Czego dotyczyło twoje  nie"? - spytała.
- Nie chcę pić żadnego z tych naparów!
- Twojej whisky nie starczy jednak na długo, a w lasach rośnie mnóstwo wspaniałych
leków przeciwko bólowi. Gdybym tylko miała trochę czarnego lulka...
- Jeśli dasz mi o jedną szczyptę za wiele i zmienię się w żabę, zostaniesz sama!
Spojrzała na niego z takim politowaniem, że wybuchnął śmiechem.
- Tutaj dokładnie napisano, ile go należy wziąć, zależnie od wagi pacjenta. W jaki sposób
doktor Mayall zdołałby sporządzić te wszystkie recepty, gdyby ich przedtem nie
wypróbował?
- Był Anglikiem. Z pewnością robił doświadczenia na jeńcach. Rebeka przewróciła
oczami, a potem odsunęła książkę i zaczęła mu się przyglądałać.
- yle wyglądasz. Czy masz gorączkę? Zrobię ci herbaty.
- Na pewno wyglądam gorzej, niż się czuję, Rebeko. Za to ty przypominasz teraz
Kopciuszka.
Uśmiechnęła się radośnie, co sprawiło, że na jej policzkach ukazały się dołeczki. Connor,
chcąc na niej zrobić wrażenie, spróbował wstać.
Poczuł jednak ciężar w żołądku, ziemia zakołysała mu się pod nogami, oblał go zimny
pot. Położył się natychmiast, w przeciwnym razie zemdlałby, osuwając się w ramiona
Rebeki. Ułożył się na podłodze z największą ostrożnością i zamknął oczy, czekając, aż
mu słabość przejdzie.
Gdy je znów otworzył, ujrzał, że Rebeka klęczy przy nim, pobladła i przerażona. Posłał
jej słaby uśmiech. Jak pięknie wyglądała - nawet w tym brudnym odzieniu, gibka i
cudownie rzeczywista! Wciągnął w nozdrza jej zapach, dziwną mieszaninę woni potu,
sadzy i dziko rosnących ziół.
Ujęła go za rękę, chcąc zbadać tętno.
- Proszę cię, leż spokojnie. Potrzebujesz odpoczynku. Straciłeś dużo krwi.
- Za to mam w sobie sporo whisky;
Znowu przymknął oczy. Cieszył go dotyk jej palców przesuwających się po nadgarstku.
Co za wspaniała dziewczyna! Niczego się nie boi! Obydwoje milczeli przez jakiś czas.
Czul, jak puls bije pod jej palcami, którymi wczoraj, w nocy, usiłowała go dotknąć. Czy
kryło się w tym coś erotycznego? Bynajmniej. Po prostu była Rebeką i tyle.
Co się z nim właściwie dzieje? Poruszył niecierpliwie stopami. Wreszcie Rebeka cofnęła
rękę.
- Zrobię herbaty. Przydałby ci się bulion, ale mamy tylko kilka pasztetów. Skąd
mogłabym wziąć świeżego mięsa na bulion?
- Wystaw za drzwi garnek, a może wpadnie do niego jakaś wiewiórka.
Rebeka spojrzała na niego z irytacją. Pożałował trochę swojego niemądrego żartu.
- Owszem, zostałem ranny, lecz jestem też trochę pod gazem, i to whisky, daję ci słowo,
mówiła teraz przeze mnie. Wystarczy mi herbata. Muszę się tylko wyspać, tak żebyśmy
rano mogli ruszyć w drogę.
- Nigdzie rano nie ruszymy - odparła stanowczo.
- Nie możemy tu zostać!
- Mówiłeś, że w tym domku nikt nas nie znajdzie.
- Nikt się nie ośmieli tutaj przyjść, bo oj... - Urwał w samą porę. - Powiadają, że tutejszy
gajowy strzela do każdego intruza.
To są posiadłości Dunbrooke'ow, tyle że mocno zaniedbane. Może nawet gajowego już
nie ma.
Przyjrzał się jej uważnie, ale nic nie wskazywało, by zauważyła jego lapsus i nabrała
jakichś podejrzeń. Milczała jednak przez chwilę, lekko marszcząc czoło.
- Skąd tak dobrze znasz tereny Dunbrooke'ow? Są przecież jednymi z największych
ziemskich posiadaczy.
- Za młodu żyłem niedaleko stąd.
- Przecież jesteś Irlandczykiem.
- Ale mój tato miał tutaj pracę - odparł szybko po chwili zwłoki, która, miał nadzieję, nie
przeszła niezauważona. - Nie wiadomo, czy jesteśmy tu bezpieczni.
Uznał, że dość zręcznie się wykręcił. Przy tym jednak musiał pamiętać, że jego była
kochanka, obecna księżna Dunbrooke, wcale nie czuła się bezpiecznie, skoro za wszelką
cenę usiłowała urządzić na niego zasadzkę. Nie miał też pewności, czy Marianne nie wie
o istnieniu myśliwskiego domku. W końcu była żoną jego brata.
- Connor, przecież w tym stanie nie możesz podróżować. Jeśli nadal masz zamiar jutro
ruszać, to beze mnie. Musimy tu zostać dzień czy dwa.
- W takim razie zabiorę cię stąd siłą, panno Tremaine.
- I potem padniesz jak długi na drogę, zostawiając mnie bez pomocy.
Spojrzeli sobie w oczy.
- Przykro mi, że jestem do niczego - wystękał, odwracając wzrok.
- Jak możesz tak mówić?!
- Zostawiłem wszystko na twojej głowie. Konie, ogień...
- Przecież nie dałeś się postrzelić naumyślnie! Uśmiechnął się kwaśno.
- Tak czy owak chodziło im o medalion - ciągnęła - a to już moja wina. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl