[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wolała sieóieć nad książką niż tańczyć, przeto baróo rzadko wióiano ją w miejscach
rozrywek, a najczęściej przebywała w pokoju óiadka zastawionym od powały mądrymi
książkami. Zazwyczaj, gdy ją kto zagadnął znienacka, nie wieóiała, o co ióie, bo myślami
była daleko. Wszyscy mówiliśmy sobie:  O, gdyby to można posiadać choć połowę tego
rozumu, co Karen Haugen! .
Ponieważ miała oóieóiczyć majątek óiadka, przeto zgłaszał się niejeden konkurent
do jej ręki. Ale nie chciała żadnego. Właśnie w tym czasie przybył do Haug z uniwersytetu
syn miejscowego pastora. Nie baróo mu się wiodło z egzaminami, gdyż lubował się raczej
w wesołym życiu studenckim niż w nauce, a w czasie ostatnim zaczął nawet pić.
 Miej się przed nim na baczności!  powieóiał jej óiadek.  Długo przesta-
wałem z ludzmi inteligentnymi i zauważyłem, że mniej zasługują na zaufanie od naszych
chłopców.
Karen powodowała się zawsze radami óiadka i gdy tylko spotkała syna pastora, scho-
óiła mu zawsze z oczu. Ale on nie dawał jej spokoju, tak że niebawem spotykała go na
każdym kroku.
 Czego chcesz!  powieóiała mu raz.  Nic ci z tego nie przyjóie!
rnst erne rnson òiewczÄ™ ze SÅ‚onecznego Wzgórza 38
Ale on nie dawał za wygraną, tak że na koniec musiała wysłuchać jego oświadczyn.
Był to rzeczywiście przystojny chłopak. Ale kiedy jej powieóiał, że żyć bez niej nie może
i w łeb sobie strzeli, uciekła przerażona. Choóił koło domu, góie mieszkała, stał nocami
pod jej oknem, ale ona nie chciała mu się nawet pokazać. Powtarzał ciągle, że się zab3e,
ale Karen przekonała się, że to czyste gadanie. Na koniec popadł w straszne p3aństwo.
 Wystrzegaj się, óiewczyno!  powtarzał óiadek.  Wszystko to są sztuczki
diabelskie!
Pewnego dnia znalazł się w jej pokoju, a nikt nie wieóiał, jak to się stać mogło.
 Przychoóę zabić cię!  powieóiał.
 Dobrze! Uczyń to, jeśli ci nie brak odwagi!  powieóiała.
On zaczął płakać i rzekł, że w jej mocy jest uczynić zeń porządnego człowieka.
 Czy porzucisz trunek na pół roku?  spytała.
I przez sześć miesięcy nie tknął wódki.
 Czy wierzysz mi teraz?  spytał.
 Uwierzę ci, jeśli na pół roku wyrzekniesz się wszystkich rozrywek towarzyskich
i gier.
Tak uczynił.
 Czy wierzysz mi teraz?  spytał znowu.
 Uwierzę ci, gdy wrócisz na uniwersytet i dokończysz swych nauk teologicznych!
Uczynił to i po roku wrócił jako wyświęcony kapłan.
 Czy uwierzysz mi teraz?  ponowił pytanie.
 Muszę usłyszeć przedtem kilka twoich kazań.
Uczynił, jak chciała. Wygłosił wspaniałe kazanie, mówił o własnych występkach, wy-
kazywał, jak łatwo poprawić się każdemu, byle tylko chciał zrobić początek i dowoóił,
jak ogromną potęgą jest słowo boże.
Potem stanÄ…Å‚ znowu przed Karen.
 Teraz wierzę  powieóiała mu  że bęóiesz żył wedle swoich słów. A ze swej
strony zawiadamiam cię, że jestem zaręczona z moim kuzynem Andrzejem Haugenem
i następnej nieóieli ogłosisz sam nasze zapowieói.
Na tym skoÅ„czyÅ‚a matka. Synnöwe z poczÄ…tku nie baróo sÅ‚uchaÅ‚a opowiadania, ale
potem chwytała z ciekawością każde słowo.
 I na tym koniec?  spytała żywo.
 Koniec!  powieóiała matka.
Guttorm patrzył na żonę, ale ona unikała jego spojrzenia. Po chwili, woóąc palcem
po stole, dodała z wahaniem:
 Może i nie koniec, zresztą& ale to już do rzeczy nie należy.
 Cóż jeszcze?  spytaÅ‚a Synnöwe ojca, któremu ta historia wydawaÅ‚a siÄ™ znana.
 Jeszcze coś& ale matka powiada, że to do rzeczy nie należy.
 Cóż siÄ™ z nim staÅ‚o?  spytaÅ‚a Synnöwe.
 Hm& to właśnie& w tym sęk&  powieóiał ojciec i spojrzał na matkę. Sieóiała
oparta o poręcz krzesła i patrzyła zadumana na oboje.
 Czy byÅ‚ baróo nieszczęśliwy?  szepnęła Synnöwe cichutko.
 Trzeba tam kończyć, góie powinien być koniec!  zawyrokowała matka i wstała
od stoÅ‚u. Ojciec i Synnöwe poszli za jej przykÅ‚adem.
iii
W kilka tygodni potem wczesnym rankiem sposobili się wszyscy mieszkańcy Solbakken,
by iść do kościoła. Był to óień konfirmacji. Tego roku wypadł nieco wcześniej niż zazwy-
czaj. Przy takich okazjach zamykano szczelnie domy, gdyż wszyscy chcieli być w kościele.
Nie zamierzano jechać, bo było pogodnie, a chociaż wczesnym rankiem dął zimny wiatr,
óień zapowiadał się piękny, słoneczny.
Droga wiła się w zakrętach po dolinie i wiodła tuż pod Granlien, koło którego skręca-
ła w prawo. O dobry kwadrans dalej stał kościół. %7łniwa pokończono. Wszęóie widniały
sterty i półkopki, bydło także wróciło z hal i pasło się teraz po łąkach i mieóach po-
krytych długą, świeżą trawą. W miejscach piaszczystych i na jałowiznach przeświecała
szara barwa kamieni i ziemi. Wokoło roztaczały się wielobarwne lasy. Brzozy miały już
rnst erne rnson òiewczÄ™ ze SÅ‚onecznego Wzgórza 39
chorobliwie szarawe liście, jawory i klony błyszczały żółtawo, jarzębina z liśćmi na poły
już zasuszonymi przyciągała wzrok piękną czerwienią swych jagód. Przez kilka dni padał
deszcz, toteż krzewy przydrożne, zwykle zakurzone, były teraz czyste, wymyte i lśniące.
Zciany skalne przybrały wygląd ponury i groznie patrzyły w dolinę. Jesień ogołociła
je z przystroju liści i krzaków i obnażyła ich surowe oblicza. Potoki górskie wezbrały. Gdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl