[ Pobierz całość w formacie PDF ]
presji.
Czy są jakieś sposoby, by szybko i bezboleśnie zapomnieć
o kobiecie? Nie był pewien. W tych sprawach miał niewielkie
doświadczenie. Na ogół jego związki z kobietami trwały
krótko. Oparte tylko na seksie, nie miały żadnego znaczenia.
Co z oczu, to z serca. Tak zawsze postępował. Z jednym
wyjątkiem. Ale to było dawno i Denver był wtedy innym
mężczyzną, a raczej niedoświadczonym młokosem. Poza tym
nie lubił rozpamiętywać przeszłości. Było, minęło i tyle.
Z Charlie jest inaczej. Jak zapomnieć o czymś, co nie
zdążyło zaistnieć? To był problem, bo jak nazwać coś, co
tylko unosiło się w powietrzu, jak... jak...
- Jak chmara komarów - mruknął pod nosem.
Tak, to było dobre porównanie. Komary są mało sympa-
tyczne i bardzo krwiożercze.
I właśnie kiedy już się ucieszył, że zohydził sobie tę ko-
bietę, doleciał go słodki, tajemniczy i ulotny zapach dzikich
róż. Pachniały jak Charlie.
Jęknął. Musi się stąd wydostać, czymś się zająć, skierować
myśli na inne tory. Aowienie ryb, to jest to. Pójdzie do mia-
steczka i kupi odpowiedni sprzęt.
S
R
Noga już go prawie nie bolała. Bez trudu zszedł na parking
i wsiadł do samochodu. Jechał zakurzoną drogą. Gdy mijał
wyciąg narciarski, zobaczył tablicę informującą, że obiekt
wystawiony jest na sprzedaż. Ewentualnego nabywcę kuszo-
no okazyjną ceną. Jadąc dalej, zauważył sklep z alkoholami
i małą restauracyjkę, w której prawdopodobnie pracowała
Charlie. Po drugiej stronie ulicy stał duży, wielobranżowy
sklep. Była to spora chata, która przez lata obrosła licznymi
dobudówkami, nadal jednak zachowała wiejski charakter.
Gdy wszedł do środka, zachwycił się urodą tego miejsca.
Podziwiał stare, drewniane lady, piękne belki zwieńczone
rzezbami wilczych łbów oraz stylowe zydle. Po chwili dole-
ciały go strzępki rozmowy, która natychmiast przykuła jego
uwagę.
- Proszę pana - mówił jowialny sprzedawca - gdyby tu
była, ktoś na pewno by ją rozpoznał.
- No, wie pan - odpowiedział jego rozmówca - właśnie
to wydaje mi się dziwne, że nikt niczego nie wie.
Denver zamarł. Dobrze znał ten głos.
- Niech pan posłucha. - Sprzedawca zaczynał tracić cier-
pliwość. - Umieściłem to zdjęcie na wystawie, tak jak pan
prosił. To nie moja wina, że nikt w okolicy nie zna tej dziew-
czyny. Jeśli pomimo to odnajdzie ją pan tutaj, tym większa
będzie pańska zasługa.
Przyjezdny musiał mieć dziś zły dzień, a jego stosunek do
całego świata i bliznich objawił się w następnych słowach:
- Znajdę ją, choćbym musiał wypuścić wodę z tych
wszystkich parszywych jezior.
Sprzedawca sapnął z oburzenia.
- Osuszyć nasze jeziora?! Czy pan oszalał?
- No cóż - powiedział przyjezdny agresywnie. - Jej ro-
dzina podejrzewa, że ona mogła popełnić samobójstwo.
S
R
Ostatecznie, czy nie byłaby to dobra reklama dla tych ża-
łosnych sadzawek?
Sprzedawca wypiął klatkę piersiową i poczerwieniał.
- Niech pan mnie nie prowokuje, bo...
Przyjezdny uspokajająco machnął ręką.
- Spokojnie, nie ma co się tak obrażać. Mam pewien trop.
Wczoraj ktoś powiedział mi, że być może ta dziewczyna wie-
czorami pracuje w miejscowej restauracji. Mam zamiar to
sprawdzić. Jeśli to fałszywy trop, będę szukał dalej. - Odsunął
się od lady. - Proszę mnie zawiadomić, jeśli czegoś pan się
dowie. Na odwrocie fotografii zapisałem swój numer telefonu.
Odwrócił się i skierował do wyjścia, a Denver przesunął
się w cień, by nie zostać rozpoznany.
- Mark Harris - mruknął do siebie, obserwując, jak męż-
czyzna wsiada do samochodu.
Znał Harrisa od wielu lat, choć niezbyt dobrze. Był pry-
watnym detektywem z Los Angeles. Zajmował się odnajdy-
waniem dzieciaków z bogatych rodzin, które uciekły z do-
mu, oraz zacierał ślady ich różnych wybryków. Denver kilka-
krotnie się z nim zetknął podczas swojej pracy. A więc to
jego pani Chandler wysłała tropem Charlie.
Podszedł do kontuaru.
- Czym mogę służyć? - zapytał sprzedawca, już uspoko-
jony i życzliwie uśmiechnięty.
Denver uważnie zlustrował półki, a potem powiedział
konspiracyjnie:
- Coś mi się wydaje, że gdyby pan się postarał, to mógł-
bym u pana kupić ręcznie zwijane, kubańskie cygara.
Mężczyzna spojrzał na niego badawczo i rozejrzał się wo-
kół nerwowo.
- Skąd pan wie? - zapytał, zniżając głos. - Gdyby panu
naprawdę zależało, znam pewien adres. Ale to kosztuje.
S
R
Wymienił bajońską sumę, za którą czteroosobowa rodzina
mogłaby spędzić przyjemny weekend. Denver jednak bez
mrugnięcia okiem dyskretnie podał mu zwitek banknotów,
a sprzedawca natychmiast zniknął na zapleczu. I o to chodziło.
Szybkim i pewnym ruchem zabrał zdjęcie Charlie i na-
tychmiast schował je do kieszeni. Nikt tego nie zauważył. Gdy
sprzedawca wrócił, Denver podziękował mu i natychmiast
wyszedł ze sklepu. Z wahaniem spojrzał na metalowe pudeł-
ko. Nie był namiętnym palaczem, ale skoro już tyle zapłacił...
to podaruje je szefowi. Josh Hoya uwielbiał dobre cygara.
W bezpiecznej odległości od sklepu wyjął z kieszeni foto-
grafię i uważnie się jej przyjrzał. Tak jak podejrzewał, ze
zdjęcia spoglądała na niego Charlie. Szybko rozejrzał się
dookoła. Jakim cudem nikt jej nie rozpoznał? Przecież to była
ona. A raczej Adrianna Charlyne Chandler. Czy wszyscy ma-
ją bielmo na oczach?
Po dłuższej chwili zrozumiał, dlaczego tak wiele osób nie
dostrzegło podobieństwa. Młoda, okrągła twarz, misterna
fryzurka. Ale największą różnicę Denver dostrzegł w wyrazie
oczu. Dziewczyna na fotografii miała smutny, spłoszony
wzrok. Natomiast dzisiejsza Charlie promieniowała szczę-
ściem, a w jej oczach tliły się iskierki.
Próbował sobie przypomnieć, jak to było, kiedy zobaczył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]