[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wdzięczna.
Cole położył na jej dłoni swoją i westchnął ciężko.
Czuję się odpowiedzialny za to, co przeżyłaś tam, w porcie. Nie
powinienem był tego mówić, nie miałem prawa...
Powiedziałeś, bo uznałeś to za słuszne.
Cole się uśmiechnął.
Podobne przeżycie przytrafiło mi się w Seattle. Swoją drogą, czy to nie
dziwne, że oboje doszliśmy do ładu ze swoim bólem właśnie w porcie, patrząc
na wzburzoną wodę? Ja w Seattle, a ty tutaj, w San Francisco. Pamiętam, że
160
R
L
T
wróciłem wtedy do domu z nieprawdopodobnym uczuciem ulgi. Po raz
pierwszy od śmierci Jennifer i Bobby'ego pozwoliłem sobie na taki upust żalu,
zupełnie jakbym wyciągnął rękę do góry po pomoc, a Bóg wyciągnął swoją w
dół i nagle doszliśmy do porozumienia.
Słowa Cole'a tak dokładnie opisywały to, co sama poczuła, że przez
chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Zresztą to, o czym wspominał kiedyś, że
ból, który nosi w sercu, towarzyszy mu dosłownie wszędzie, też było strzałem
w dziesiątkę. Rozumiał ją, bo sam przeżył to samo, i nagle poczuła ogromny
przypływ miłości.
Wiem, że nie chcesz tego słyszeć i nie chcę wywierać na tobie presji,
ale gdy wróciłem ze Seattle i zrozumiałem, że się w tobie zakochałem,
zacząłem rozmyślać o dziecku... Urwał nagle i wstał. Lepiej już pójdę,
zanim znowu powiem coś, czego nie powinienem.
Robin odprowadziła go do drzwi. Nie chciała wcale, żeby wychodził, ale
nie była gotowa, by dać mu to, czego potrzebował. Długo w milczeniu patrzyli
sobie w oczy. Nie mógł się powstrzymać, by jej nie dotknąć, nie odgarnąć
kasztanowego loczka, który zsunął się jej na czoło. Robin, czując delikatny
dotyk, zamknęła oczy. W jej sercu panował teraz błogi spokój i nie było już
puste. Nagle zdała sobie sprawę, że zna odpowiedzi na wszystkie dręczące ją
dotąd pytania, oprócz tej jednej jedynej, może najważniejszej w jej życiu i w
życiu Jeffa.
Zobaczymy się w przyszłym tygodniu powiedział Cole, wycofując
rękę, i wyszedł. Na schodach zatrzymał się na chwilę i zawołał Blackiego,
który natychmiast do niego przybiegł. W ślad za nim pojawił się Jeff.
Chyba nie wyjeżdżasz? jęknął chłopiec.
Niestety tak, mam jeszcze sporo roboty. Myślisz, że dasz jakoś radę
wytrzymać do poniedziałku bez Blackiego?
161
R
L
T
Pewnie dam... powiedział Jeff markotnie, wsuwając ręce do kieszeni.
A dokąd go zabierasz?
Do swojej posiadłości. Nie patrzył na Robin, jakby musiał ją na siłę
zignorować, żeby móc odejść.
Ano tak! zawołał Jeff z nagłym entuzjazmem. Mówiłeś przecież o
tym! Budujesz tam dom, prawda?
Raczej odnawiam wyjaśnił Cole. Kiedyś mieszkał tam mój dziadek
i zostawił mi go w spadku. Od bardzo dawna nikt nie dbał o ten dom, więc jest
tam naprawdę dużo do zrobienia.
Mógłbym ci przecież w tym pomóc! Chyba nic w tej chwili nie było
w stanie ostudzić zapału Jeffa. Podciągnął do góry rękaw i napiął mięsień.
Wiem, że tego nie widać, ale jestem naprawdę silny.
Widzę, widzę... Cole udał, że jest pod dużym wrażeniem. Trudno
by było znalezć lepszego pracownika.
Twarz chłopca promieniała.
Może kiedyś cię tam zabiorę, kolego... jeśli mama się zgodzi.
Jeffowi zrzedła mina.
Cole...? zaczęła Robin, nie bardzo jeszcze wiedząc, co chce właściwie
powiedzieć.
Tak? zapytał Cole i odwrócił się do niej.
W jego głosie nie było entuzjazmu, najwyrazniej im obojgu z trudem
przychodziło to rozstanie. Nagle poczuła, że wie, o co chce go zapytać. Może
kierowało nią rozczarowanie, jakie zobaczyła na twarzy syna...? Tak wiele razy
już przeżywał zawód. A może było to dopiero co zrodzone poczucie wolności?
Nie była do końca pewna, dlaczego to robi, ale podeszła do Cole'a, spojrzała
mu prosto w oczy i zapytała:
A czy moglibyśmy pojechać tam z tobą?
162
R
L
T
Jeff, nie czekając na to, co powie Cole, podskoczył z radości do góry.
Tak, tak, to wspaniały pomysł, prawda, Cole? Będziemy ci mogli
pomóc, mama też umie różne rzeczy. Może przygotować nam jedzenie albo
coś podawać, albo... no nie wiem, robić coś, co robią kobiety, kiedy mężczyzni
pracują.
Na twarzy Cole'a malowało się zaskoczenie, ale także niepewność.
Oczywiście, chętnie was tam zabiorę powiedział jeżeli tyko jesteście
pewni, że tego chcecie.
W odpowiedzi Robin kiwnęła głową. Wiedziała już, że nie potrafi bez
niego żyć.
Ale uprzedzam, warunki są dość spartańskie, bo dom jest wykończony
dopiero w połowie i nie ma jeszcze zrobionej hydrauliki...
Damy radę, prawda, Jeff?
Jasne, że damy radę!
Ile czasu potrzebujecie, żeby się spakować? zaśmiał się Cole.
Już jesteśmy gotowi, no nie, Blackie? Jeff zaczął biegać z radości
wokół psa i po chwili kotłowali się na trawie.
Potrzebuję tylko parę minut odparła Robin z szerokim uśmiechem.
Promieniała szczęściem dokładnie tak samo jak jej syn, który tymczasem
pobiegł już na górę, żeby pozbierać swoje rzeczy. Przez chwilę stali tak,
patrząc sobie w oczy i napawając się tą ulotną chwilą szczęścia. Robin ocknęła
się dopiero wtedy, gdy z domu wypadł Jeff, targając pod pachą swoją pościel.
Jeff, co ty wyprawiasz? zawołała, gdy u jej stóp rzucił tobołek.
Jak to co? No przecież mamy tam nocować! Bez mycia mogę żyć, ale
trudno będzie spać bez pościeli. Nie przeszkadzajcie sobie, zaraz poprzynoszę
wszystko, co potrzeba. Odwrócił się na pięcie i wbiegł z powrotem do
środka.
163
R
L
T
Jeff jęknęła Robin i rzuciła Cole'owi przepraszające spojrzenie.
To co, zabrać ci pościel? dobiegł ją z domu głos syna.
Nie odkrzyknęła sama zaraz wezmę! Za chwilę wracam
powiedziała do Cole'a i weszła po schodach na górę.
Ku jej zdziwieniu Jeff siedział zamyślony obok łóżka.
Coś się stało? zmartwiła się.
Spojrzał na nią badawczym wzrokiem i zapytał znienacka:
Wyjdziesz za Cole'a?
To niespodziewane pytanie sparaliżowało ją. W pierwszej chwili przeszło
jej przez myśl, że rozmawiał już o tym z Cole'em, choć była pewna, że nawet
jeśli tak było, to nie Cole zaczął tę rozmowę.
A dlaczego mnie o to teraz pytasz?
Jeff wzruszył ramionami.
Jest wiele powodów... Zawsze, kiedy jesteście razem, patrzycie na
siebie tak dziwnie albo się całujecie... Udaję, że tego nie widzę, ale właściwie
wszystko jest tak, jak w tych filmach, które ci się podobają. A jak płakałaś w
porcie, to Cole patrzył na ciebie z takim smutkiem, jakby... jakby wolał sam
płakać za ciebie. Zupełnie tak, jak czasem dziadek patrzy na babcię, kiedy
babcia jest czymś zmartwiona. Nawet babcia nie musi mu nic mówić, a on i tak
wszystko wie... Wiesz, o co mi chodzi? zapytał niepewnie.
Myślę, że tak. Robin podeszła do szafy i wyjęła z niej kilka ubrań.
A co ty na to, gdybym powiedziała, że rozważam taką możliwość?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]