[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Do cementowni przybyłemdziesięć lat temu.
Posadabyła dobra.
Aadne mieszkanie służbowe.
Na parterze mieszkał dyrektor Lisowski, mójbezpośredni zwierzchnik.
Nicdziwnego, że w takich warunkach szybko zaprzyjazniliśmy się ze sobą.
Również nasze żony utrzymywały zażyłestosunki towarzyskie.
Nie było dnia, żebyśmy się pozabiurem nie kontaktowali, mieszkając w
małym domku najednej klatce schodowej.
W ten sposób Lisowski wiedziało mnie i o moich kłopotach
właściwiewszystko.
Mimo że uposażenie głównego księgowego było stosunkowo dość
duże, miałem jednak spore trudności materialne.
Troje dzieci w szkołach w Lublinie.
Trzeba to i ubrać,i wyżywić, i dać naksiążki, i co miesiącparę groszy
nadrobnewydatki.
Tak się zdaje, ale to kosztuje.
Toteż nieprzelewało się u mnie.
Pózniej jedna z córek po maturzezaczęła pracować wLublinie i szybko
wyszła za mąż.
Znowu poważnewydatki.
Zawsze coś niecoś trzebabyło kupić.
Musiałem się zadłużyć.
Ale wszystkouczciwie spłaciłem co do grosza.
Prokurator przerwał iod razu podyktował ten fragmentmaszynistce.
Macioszekciągnął dalej:
- Mojemu sąsiadowi Lisowskiemu powodziło się dużolepiej.
Pensję miał wyższą, a i premię umiał wydębić bądzto od Centralnego
Zarządu- wtedy jeszcze istniały centralne zarządy - bądz to od
ministerstwa.
Pózniej, gdyrozpoczęliśmy produkcję eksportową, szła premia
eksportowa.
Lisowskitak ją dzielił, że dla niego zawsze najwięcej przypadło.
Trzeba jednak przyznać,że był bardzodobrym organizatorem i świetnym
fachowcem, Dziękiniemu nowa, trudna produkcja szybko się rozkręciła.
Słowem,Lisowski zawsze byłprzygotówce.
Czy coś tamkombinowałjuż na lewo, nie wiem.
Dość, że miał pieniądze i nieraz mi pożyczał.
Macioszekzaczerpnął głęboko powietrza i ciągnął dalej:
- Cztery lata temu Lisowskibył w Austrii.
Wrócił bardzo zadowolony i w rozmowie śmiał się, że zrobiłdobry interes.
"Jeszcze wszyscy będziemy bogaci" - mówił.
Wkrótce potem zauważyłem,że produkcja cementownidziwnie
77.
spada.
Nie miałem jednak żadnych podejrzeń.
Pózniej cośmi sięnie zgadzało zestawienie podstawionych wagonówz
ilością wysłanych do Austrii.
Tych podstawionych byłodużo więcej niż załadowanych i wysłanych.
Zwierzyłem sięLisowskiemu.
Wyśmiał mnie mówiąc, że przecież wagonynie mogły wyparować z
bocznicy.
Widocznie kolej pomyliła się.
Musiała podstawić więcej, lecz wostatnim momencie nadeszłopewnie
jakieś zapotrzebowanie.
Dali więcgdzie indziej, zapominając skreślić z wykazu.
Tłumaczeniebyło logiczne.
Przyjąłem je bez komentarza.
Zresztą,mówiąc szczerze, nie miałem wtedy głowydo zastanawiania się
nad tym.
Nadeszły inne,osobiste kłopoty.
Właśniewtedy zaręczyłasię druga moja córka.
Z miejscowymchłopcem, bardzo zresztąprzyzwoitym.
Wyznaczono termin ślubu.
Pan sobie nie wyobraża, panie prokuratorze,co to znaczy weselena wsi lub
w takim małym miasteczku.
Trzeba zaprosić Wszystkich znajomych bliższych idalszych obu
rodzin,najmniej ze czterdzieści osób.
Równieżwiele osób przychodzi bez zaproszenia.
Każdy musi dostaćjeść i pić.
Nie zrobisz wesela, to stracisz całe poważanie.
Będąo tobie mówili gorzej niż o ostatnim łajdaku.
Ksiądzgotów wytknąć cię na kazaniu, że "łamiesz tradycjeojcówswoich".
Nawet towarzysze pracy odwrócą się od ciebie.
A cóż dopiero ja - główny księgowy w dużej fabryce!
Chcącnie chcąc musiałem wyprawić wesele, bo to rodzice panny
młodej mają ten obowiązek.
Ile to kosztuje!
Na wsi całe fortuny na to idą.
Państwo młodzi mieliby nieraz na trzy latażycia.
, a przeputa się wszystko w jedendzień.
Jak obliczyłem,to i dwadzieścia tysięcy byłoby mało.
A przecież córce również jakąś wyprawę trzeba dać.
Nate sprawy inaczej patrzy sięw małym miasteczku niżuwas w Warszawie.
Nie wiedziałem, co robić, a tu pewnego wieczoru przychodziLisowski.
Major słuchał uważnie.
NiewątpliwieMacioszek mówiłprawdę, Wydanie córki za mąż jest na
prowincji bodajżenajwiększymwydatkiem.
Niejedno wesele kosztuje drożejniżsamochód"Syrena".
A na drugi dzień po weselu częstonie ma co do garnka włożyć.
78
- Przychodzi więcdo mnie Lisowski i mówi: "Co to, córkę za mąż
wydajesz?
No, będzie cię ta zabawa dobrze kosztowała.
Może masz kłopotyz pieniędzmi?
Nie krępuj się.
Kto ma ciebie poratować, jak nieprzyjaciel?
Dużo nie mogę, ale na piętnaście tysięcy zawsze możeszu mnie liczyć.
A co do oddania, tobędziesz spłacał wtedy, gdy będzieszmiał".
Wziąłem więc tepieniądze, na moje nieszczęście.
Wesele wyprawiłem, a Lisowskiemu spłacałem po 300 złotych
miesięcznie.
Gdy już ta część zeznań została zaprotokołowana, Macioszek mówił
dalej:
- Jakośtakw dwa miesiące po tymweselu wpadł miw ręce
wykazwagonów.
Tym razem też się nie zgadzało,i to w znaczniewiększej ilości.
Znowu mówię otym Lisowskiemu.
Wytłumaczyłmi w jakiś sposób, ale widziałem, żesię zaniepokoił.
"Nikomu nic otym nie mów" - prosił - ,jato sam wyjaśnię".
Był to rok 1960.
Olimpiadaw Rzymie.
Syn, któryjużwtedy studiował na politechnice wKrakowie, marzył o
wyjezdzie do Włoch.
Nawet z korepetycji i różnych dorywczych zarobków zebrał prawie sześć
tysięcyzłotych.
Trzeba było dołożyćjeszcze parę tysięcy.
Cóż, słaby byłem.
Sam za młodu borykałem się z biedą, więc myślę: "niechprzynajmniej
moje dziecko ma lepiej".
Pożyczyłem,ale nieod Lisowskiego, tylkogdzie indziej, i dałem.
Umówiłem sięz synem,że po powrocie będzie spłacał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]