[ Pobierz całość w formacie PDF ]

go sił. Koniec łóżkowej rury zszedł Lesiowi prawie do stóp. Janusz i Stefan usiło-
wali trzymać przęsło w równowadze, łańcuchy na betonowych słupkach zgrzytały
metalicznie.
48
 Pchnij!  wysyczał Janusz.  Pojedz trochę! Do przodu!
Lesio opanował osłabienie, wytężył siły i pchnął posłusznie. Kółko na szczy-
cie stojaka zaświdrowało w uszach przerazliwym piskiem. Przęsło majestatycznie
popłynęło do przodu i betonowe słupki zatrzymały się na kupkach ziemi.
Gwałtownych poleceń podniesienia ciężaru wyżej Lesio nie mógł już spełnić,
łóżkowa rura dotknęła ziemi. Nie można było także wepchnąć jej głębiej w ma-
cierzystą rurę, Janusz bowiem w rozpędzie oba elementy zespawał ze sobą. Słupki
ciągle zapierały się na kupach ziemi i nie pozwalały przesunąć dalej.
 Co za cholera jakaś tak tę ziemię rzucała!  charczał Stefan z wściekłą
furią.  Jazda, rozkopać to! Na łeb upadli. . . !!!
Włodek i Karolek rzucili się na pomoc z łopatami. Włodek znajdował się po
właściwej stronie ogrodzenia, Karolek przeciwnie. W pierwszej chwili wykonał
ruch ku drabinie, ale natychmiast zrezygnował, za dużą odległość musiałby poko-
nać tam i z powrotem, nie było na to czasu. Bez namysłu jął się przeciskać przez
lukę pomiędzy podniesionym przęsłem a resztą ogrodzenia, przełażąc po butach
rozjuszonego Stefana.
 Sam kazałeś rzucać ku ogrodzeniu  mamrotał nerwowo.
 Posuń się, wez te nogi. . .
 Cholery dostanę, jak Bóg na niebie. . . ! Ja kazałem?! To Janusz! Wez ze
mnie te kopyta!!!
 Już, już. . .
 Czy ja mówiłem, żeby pod słupek?!  zdenerwował się Janusz.
 Trzeba było trochę w bok. . . !
 Uważaj, kretynie, zepsujesz dół. . . !!!
Półprzytomny z przejęcia Lesio klęczał nad końcem rury, ze wszystkich sił
wciskając ją w miękki grunt. Nie wiedział, co się dzieje przy oddalonym odeń
o kilka metrów ogrodzeniu, w zielonej poświacie panujące tam zamieszanie było
nie do rozszyfrowania. Mięśnie zaczynały mu drżeć z wysiłku.
 Co się tam dzieje, do cholery!  syczał dziko i żałośnie.  Jak długo mam
tak trzymać?! Róbcie coś!!!
Na jego wołania nikt nie zwracał uwagi. Gorączkowa praca dała wreszcie
efekty, słupki przelazły przez zwały ziemi. Janusz i Stefan wycelowali nimi w wy-
kopane doły.
 Opuszczaj!  zakomenderował Janusz.  Tylko ostrożnie, Powoli! Deli-
katnie. . .
Lesio zareagował już na pierwsze słowo, nie czekając dalszych. Rura wysko-
czyła mu z ręki, osiemset kilo przęsła runęło w wykopane doły, aż ziemia jęknęła.
Pociągnięta ciężarem rura gruchnęła w ramę siatki z potwornym brzękiem wszyst-
kich łańcuchów, podskoczyła i gruchnęła jeszcze raz.
Czterem zielonym widmom na końcu ogrodu łopaty wyleciały z rąk.
 Jezus kochany, co oni tam robią!  przeraziła się Barbara.
49
 Może należało ewakuować szpital. . . ?  zatroskali się obaj lekarze.
 Trzeba zobaczyć  zadecydował zaniepokojony naczelny inżynier.  Coś
się musiało stać. . .
Nad przeniesionym przęsłem szalała cała reszta zespołu. Brzęcząc jak potę-
pieńcy Janusz i Stefan pośpiesznie odplątywali łańcuchy, wezwany wściekłym
sykiem Lesio usiłował utrzymać przęsło w pozycji pionowej. Włodek i Karolek
zasypywali słupki, zaczepiając łopatami o nogi współpracowników.
 Odejdz mi stąd, won z tymi kopytami!  warczał Włodek.  Po ile wy
macie tych nóg, po tysiąc. . . ?!
 Stamtąd bierz, ta nam będzie potrzebna do naszych!  denerwował się
Karolek.
 Z drugiej strony rzucajcie, wy cepy głupie, z drugiej strony!  żądał roz-
paczliwie Lesio.  To się przekrzywia, nie utrzymam!
 Na litość boską, co się tu stało?  spytał naczelny inżynier.
 Co tu się zawaliło?
 Co? Nic się nie zawaliło, nie przeszkadzaj! Zabierz te nogi!!!
 Jak to?!  krzyknęła z oburzeniem Barbara.  Dopiero jedno przęsło. . . ?!
 Cholery z wami dostanę!  wrzasnął Stefan.  Won stąd wszyscy, całą
ziemię roznieśli!
 A pewnie!  wydyszał rozgoryczony Włodek.  Stonogi cholerne! Stado
bawołów. . .
 Nie deptać trawników!  krzyknął rozpaczliwie Janusz.
W dwie minuty pózniej Lesio puścił siatkę, bo podtrzymywanie stało się nie-
potrzebne. Słupki tkwiły w dołach równo i solidnie, przęsło stało na swoim no-
wym miejscu. Zziajany zespół otarł pot z czoła, wczepiony kurczowo w stalowe
oczka kierownik administracyjny rozgiął palce i odetchnął głęboko. Naczelny in-
żynier ocenił sytuację.
 Za każdym razem będziecie tak walić?  spytał z troską Stefana.
 Nie da się ostrożniej?
 Do tej lebiegi mów!  prychnął Stefan, gniewnym gestem wskazując Le-
sia.  Pewnie, że ostrożniej! Po cholerę tu w ogóle przeleciałeś, damy sobie radę.
Chłopaki, stojak przenosić! A wy zjeżdżajcie, do roboty!
 A jak tam u was?  zainteresował się Janusz, pełen ulgi i nowego zapału,
chwytając nogę stojaka.  Ile jeszcze macie?
 Ostatnie doły, zaraz kończymy. . .
 Niech tam który złapie za koniec rury i trochę uniesie!  zażądał Stefan. 
Wlecze się po gruncie i przeszkadza. No, jazda. . . !
 Gdyby się, proszę państwa, udało jakoś tak, nie po marchewce  zatroskał
się kierownik administracyjny  i nie po sałacie. . .
Po kilku chwilach wrócił porządek. Czworo kopaczy oddaliło się na stanowi- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl