[ Pobierz całość w formacie PDF ]

woną chorągiewkę. Wiesz, mamo, czego ja się boję najbardziej?
 Nie wiem.
 Tego, że jeszcze kiedyś ją spotkam.
 Wiesz, mamo... , żałosny głos. I znowu: mały Kacper, metr osiemdziesiąt dwa, a kie-
dyś potłuczone miał tylko kolana.
 Więc ani słowa o Tinie  powiedziałam.
I nie rozmawialiśmy o niej od tamtej pory.
Został w domu, sama poszłam do pani Franciszki na obiad. Powiedział, że nie jest
głodny, że nic mu nie przejdzie przez gardło, że może na kolację coś zje.
 Pójdę gdzieś, pokręcę się trochę, a wieczorem gramy.
Po obiedzie ja też wybrałam się na spacer, szłam wzdłuż ulicy Kościelnej aż na sam
koniec Osady, gdzie już zaczynał się las. Idąc, nie zastanawiałam się nawet, dokąd za-
prowadzi mnie droga, i dopiero kiedy znalazłam, się między gęstniejącymi drzewami,
51
zobaczyłam w głębi kolorowe namioty. Stanęłam na skraju polany i zaczęłam nasłuchi-
wać, cicho tu było, widocznie upalny dzień wymiótł wszystkich nad jezioro. Kacper sie-
dział nieruchomo na skrawku przygniecionej trawy, głowę miał opartą na złożonych za
nią ramionach i patrzył przed siebie. Ten spłachetek ziemi jeszcze niedawno był jego
małym, dziwnym domem, zapewne. Stałam do chwili, kiedy wyprostował się i gwał-
townie zaczął palcami rozsuwać zgniecione zdzbła trawy, tak jakby chciał po tym domu
zniszczyć ostatni ślad. Wtedy odeszłam.
Pana Yacobi zobaczyłam, otwierając okno. Był bardzo wczesny ranek i chociaż bez-
chmurne niebo zapowiadało piękny dzień, poczułam zimne jesienne powietrze prze-
siąknięte wilgocią. Achmed szedł ścieżką ubrany w ściągnięte poniżej kolan małymi
klamerkami pół długie brązowe spodnie, o których kiedyś mówiło się pumpy, a których
teraz chyba już nikt nie nosi. Na nogach miał ciepłe długie skarpety w czarno-czerwony
wzór i sznurowane buciki na masywnej podeszwie sięgające powyżej kostek. Włożył na
siebie rudą kurtkę z grubego materiału, ściągniętą w talii szerokim paskiem i mały ty-
rolski kapelusik w kolorze ciemnozielonym. W ręku trzymał cienką laseczkę, którą wy-
wijał energicznie. Jeszcze wczoraj jego widok śmieszyłby mnie ogromnie, dziś jedynie
wzruszał, ponieważ przepadałam już za panem Yacobi. Patrzyłam, jak starannie zamyka
za sobą furtkę. Usłyszałam pukanie do drzwi, to pani Rozalia, tak jak każdego ranka,
przyniosła do mojego pokoju gorące mleko.
 Czy pani widziała, pani Madziu, jak to się on wystroił? A ja myślałam, że ma ze
sobą tylko tę małą walizunię! Tymczasem wczoraj po nocy wyładował z bagażnika dwie
walizy i torbę, zupełnie jakby miał zamiar u mnie zimować.
 Może jest  w podróży .
Ten adres Holy Golightly wymyślony przez Trumana Capote a zawsze mnie urzekał,
a do Achmeda Yacobi dziwnie pasował, chociaż w przeciwieństwie do Holy nie był on
młodą dziewczyną.
 W podróży!  fuknęła pani Rozalia.  On tu do nas przyjechał w interesach.
 Tak pani powiedział?
 Nie musiał mi mówić, podsłuchałam.
Ustawiła dzbanek obok mojej miseczki z płatkami kukurydzianymi i spojrzała wy-
czekująco.
 Pani Madzia nie jest ciekawa?
Byłam straszliwie, nieprawdopodobnie ciekawa.
 Trochę jestem  przyznałam.
 Więc niech pani Madzia słucha, przyszedł rano na recepcję, jeszcze za przeprosze-
niem w szlafroku i w kapciach, i mówi do mnie:  chyba miałem sen, śniło mi się, droga
pani, że był do mnie telefon , i czeka. To ja mówię:  nie było do szanownego pana żad-
nego telefonu , a on na to, że w takim razie zaraz będzie, bo najwyrazniej on jest tego
52
pewien. I co, pani Madziu?
 No i w tym momencie rozlega się telefon.
 Zgadła pani, rozlega się. Mało nie padłam ze strachu, bo nerwowa jestem i cho-
ciaż w duchy nie wierzę, to jednak bardzo się ich boję, a tu chyba jakaś siła nieczysta na-
tchnęła pana Yacobi, sama pani musi przyznać.
Przyznałam i niecierpliwie czekałam na dalszy ciąg opowieści, ale w tej samej chwili
przez uchylone drzwi wszedł do pokoju cholerny kot pani Rozalii i wskoczył na moje
łóżko.
 Idz, ty cholerny kocie!  krzyknęła pani Rozalia.  Niech pani popatrzy, jak to
się rozbestwił!
 On tu do mnie często przychodzi, więc dobrze wie, że mu wolno. No i co?
 No i nawet nie zdążyłam podnieść słuchawki, bo on ją cap i złapał. Najpierw po-
wiedział swoje nazwisko, potem słuchał i słuchał, a pózniej krzyknął:  tu jest biznes do
zrobienia ! Pózniej znowu tylko słuchał, ale wreszcie odezwał się znowu:  zaraz wybiorę
się tam na rekonsen... na reknosens...
 Może na rekonesans, pani Rozalio?
 Może.
 I co?
 A potem długo coś mówił o inwestycjach, że chętnie zainwestuje w hotel, chyba
mój miał na myśli, bo przecież innego hotelu tu nie ma, dlatego pewnie tak on mnie wy-
pytywał o to centralne ogrzewanie. Po tej rozmowie poszedł na górę, ale już po półgo-
dzince widzę, schodzi. Wyelegantowany, pachnący, kapelusik na głowie, laseczka. I mówi
do mnie tak:  pani szanowna orientuje się zapewne, gdzie tu w pobliżu jest zródełko?
To ja go pytam, o jakie zródełko szanownemu panu chodzi, a on, że o takie z wodą mi-
neralną. Mówię, że mineralną to u nas w butelkach sprzedają i że najlepiej karku... kar-
kru... luje się w dwulitrowych.
 I co on na to powiedział?
 Aha.
 Nic więcej?
 Nic. Jeszcze tylko potknął się o tego cholernego kota, bo mu wlazł pod nogi, prze-
prosił go i wyszedł. Pani Madziu, czy on powinien przepraszać kota?
 Miło z jego strony. Dziękuję za mleko, pani Rozalio.
 Na zdrowie.
Spotkałam pana Yacobi, kiedy wracałam z biblioteki, gdzie sobie wymieniłam prze-
czytane książki na nowe.
 Jakże miło spotkać ciebie, Magdaleno!  zawołał ucieszony.
Zauważyłam, że ma zabłocone buciki i laskę oblepioną grudkami ziemi. Widocznie
szukał zródełka.
53
 Dokąd to chodziłeś, Achmedzie?
 Odbyłem mały rekonesans, okolica tutaj jest nadzwyczajnie malownicza, a pejzaż
taki sentymentalny!
 To prawda, ja też tak uważam.
 Widzę, że niesiesz sobie lekturę, czy być może romanse?
 Nie.
 Szkoda, przepadam za romansami.
 Chętnie ci pożyczę, mam u siebie dwa, które gorąco poleciła mi do czytania sio- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl