[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ale jej mąż twierdzi, że towarzyszą tej dolegliwości silne bóle -
przypomniała mu Orissa.
Doktor Thompson bez słowa wyjął z apteczki małą butelkę z białym
płynem oraz tabletki.
- Proszę powiedzieć jej mężowi, że powinna połykać dwie łyżeczki tej
mikstury co cztery godziny. To przywróci jej normalną przemianę materii i
osłabi gorączkę, a te pigułki pomogą jej zasnąć - wyjaśnił, wręczając leki
Orissie.
- Dziękuję - odrzekła i szybko wróciła do kajuty, gdzie czekał na nią pan
Mahla.
- Jest pani pewna, że chce odwiedzić moją żonę, pani Lane? - jeszcze raz,
niepewnie zapytał jej nauczyciel.
- Oczywiście! - odparła stanowczo Orissa. - I żałuję, że nie zrobiłam tego
wcześniej!
Pokład trzeciej klasy mieścił się na dole w tyle statku. Przejścia były tam
bardzo wąskie, a kabiny znacznie mniejsze niż w pierwszej klasie. Kajutę
przeznaczoną dla czterech osób zajmował pan Mahla z żoną oraz sześcioro
dzieci. Zona pana Mahli leżała na koi. Trzymając się za brzuch, kobieta
usiłowała wstać, by przywitać Orissę.
- Proszę się nie ruszać! - powstrzymała ją ręką Orissa. - Wiem, że jest pani
chora. Przyniosłam lekarstwa od doktora, które, mam nadzieję, pomogą pani
poczuć się lepiej.
- Mam straszne bóle - jęknęła pani Mahla. - Umrę, zanim dopłynę do
domu.
- Obiecuję pani, że do tego nie dopuszczę! - przyrzekła jej Orissa. - Proszę
pomyśleć o swoich dzieciach!
Stojące obok małe dzieci zaczęły nagle płakać. Orissa podała chorej
lekarstwo i nakazała dzieciom zachowanie ciszy. Przygotowała im trochę
ciepłego mleka i pomogła ułożyć się do snu na rozłożonych na podłodze
kocach. W końcu uprzątnęła z grubsza kabinę.
- Nie wiem, jak pani dziękować - powiedział pan Mahla. - Zaprowadzę
panią teraz z powrotem na górę.
- Nie - odrzekła. - Jest już za pózno na lekcję. Proszę zostać przy żonie i
dzieciach. Sama trafię na swój pokład.
- Niech pani los wynagrodzi dobre serce - szepnął pan Mahla, kłaniając się
przed Orissą i dotykając czoła opuszkami palców.
Orissa uśmiechnęła się i wyszła.
Było gorąco. Gdy po kilku minutach wspięła się stromymi schodami na
pokład drugiej klasy, usłyszała przed sobą głośny, męski śmiech oraz
rozmowę prowadzoną po angielsku. W jej stronę zmierzali trzej młodzi,
brytyjscy żołnierze.
Kiedy zbliżyli się do niej, spostrzegła, że są pijani. Nie mogła w żaden
sposób uniknąć spotkania z nimi. Szła więc równym, spokojnym krokiem,
mając nadzieję, że rozstąpią się, by zrobić jej miejsce w wąskim przejściu.
%7łołnierze jednak zatrzymali się tuż przed Orissą.
- Co my tu widzimy? - wybełkotał jeden z nich. - Chyba coś bardzo
ładnego...
- Gdzie się ukrywałaś przed nami, ślicznotko? - zawtórował mu drugi.
- Proszę pozwolić mi przejść! - Orissa odezwała się cicho i z godnością.
- O nie! - powiedział trzeci żołnierz, pokazując zęby w szerokim uśmiechu.
- Najpierw dowiemy się, kim jesteś.
Okrążyli Orissę, podchodząc bliżej.
- Proszę pozwolić mi przejść... - powtórzyła, lecz tym razem jej głos był
zupełnie pozbawiony stanowczości.
Ogarnął ją lęk.
- Dokąd tak ci spieszno? - zdziwił się pierwszy z żołnierzy. - Kto wie,
może przepuścimy cię, jeżeli będziesz dla nas miła. Odkąd wypłynęliśmy z
Tilbury, nie mieliśmy okazji spotkać takiej ślicznej lali, no nie chłopcy?
- Pewnie! - przyznał drugi. - Dasz każdemu po buziaku i pozwolimy ci
przejść...
Orissie serce zamarło ze zgrozy. Korytarz był całkiem pusty. Nawet gdyby
ktoś usłyszał jej krzyk, wątpiła, czy pośpieszyłby jej z pomocą, widząc trzech
rosłych, pijanych, młodych mężczyzn pochylających się nad nią.
- No więc? - zniecierpliwił się pierwszy żołnierz. - Buziak dla każdego z
nas i już cię puszczamy, chyba że masz ochotę zabawić się z nami dłużej...
Zdesperowana Orissa otworzyła właśnie usta, by zacząć wzywać pomocy,
gdy usłyszała za sobą znajomy stanowczy głos:
- Co się tu dzieje?
Orissa poczuła, że ma ochotę wykrzyknąć z radości i ulgi.
- Wracać do swoich kajut! Natychmiast! - rozkazał major Meredith
żołnierzom, którzy w milczeniu usiłowali zachować postawę na baczność
przed wojskowym starszym rangą.
Po krótkiej chwili ruszyli niepewnym, chwiejnym krokiem, wymijając
ostrożnie Orissę i majora.
Orissa zerknęła w oczy majorowi, po czym szybko ruszyła przed siebie.
Była świadoma, że major podąża tuż za nią. Jej serce biło jak oszalałe ze
zdenerwowania, ale jednocześnie odczuwała ogromną ulgę, że choć raz zjawił
się przy niej we właściwej chwili. Szedł dosłownie krok za nią, a kiedy
zrównał się z nią, zapytał głosem tak pełnym pogardy, że Orissie zaparło dech
w piersi:
- Co porabiała pani na dolnym pokładzie? A może nie powinienem o to
pytać?
A więc sądził, że poszła tam flirtować z panem Manią. Orissę ogarnęła
znów złość granicząca niemal z furią i nagle poczuła, że słabnie. Pomyślała,
że musiało to być spowodowane upałem, nieoczekiwanym, niemiłym
spotkaniem z trzema żołnierzami, a także faktem, że nie spała całą noc i w
ciągu dnia prawie nic nie jadła.
Czuła, jak pogrąża się powoli w ciemnościach. Wyciągnęła rękę, żeby
przytrzymać się poręczy i usiłowała coś powiedzieć, lecz z jej ust wydobyły
się tylko nieartykułowane dzwięki. Wiedziała, że upada, zanim jednak straciła
całkiem równowagę, major pochwycił ją w ramiona niczym małe dziecko i
zaniósł na rękach do salonu, gdzie delikatnie posadził na wygodnym fotelu.
Orissa z ulgą opuściła głowę na miękkie oparcie fotela i zamknęła oczy.
Była na pół przytomna. Dzwięki dobiegały do niej jakby z oddali. Słyszała
głos majora wydającego komuś polecenia, a kilka chwil pózniej poczuła, że
przyłożył jej szklankę do ust.
- Proszę to wypić! - usłyszała. Chciała odmówić, ale w jego głosie było coś
tak władczego, że posłusznie przełknęła łyk, czując, jak piekący płyn spływa
jej do gardła. To było okropne uczucie, ale gdy spróbowała odepchnąć
szklankę, major rozkazał:
- Jeszcze trochę!
- Przepraszam... za... kłopot - wyszeptała z wysiłkiem.
- Proszę nie wstawać! - zakomenderował major Meredith. - Jeszcze trochę
cierpliwości i poczuje się pani całkiem dobrze.
Orissa odzyskała zupełnie jasność umysłu. Czuła, że na jej policzki
występują gorące wypieki. Nie było jej jednak duszno, odwrotnie, teraz jej
ciało ogarnął przejmujący chłód. Major Meredith, jakby wiedząc o tym,
delikatnie rozcierał jej palce w swoich dłoniach.
- Zaraz wszystko wróci do normy! - zapewnił.
Rzeczywiście, po kilku minutach Orissa poczuła się na tyle silna, by móc
sama wrócić do swojej kabiny. Cofnęła dłonie z rąk majora, otworzyła oczy i
odezwała się normalnym głosem:
- Dziękuję, bardzo dziękuję i... przepraszam, że sprawiłam panu kłopot.
- Nie ma za co - odparł. - Jednak wydawało mi się, że stać panią na więcej
rozsądku...
Orissa wstała i niepewnie podeszła w towarzystwie majora do drzwi, które
przed nią otworzył, po czym razem wyszli na korytarz.
- Jeszcze raz dziękuję - szepnęła, nie patrząc na niego.
Odwróciła się, by odejść, gdy z dużego, gwarnego salonu nieoczekiwanie
wyszedł doktor Thompson.
- O, pani Lane! - zawołał wesoło. - Jak ma się pani pacjentka? Pastylki już
zadziałały?
Orissa wyczuła, że major zesztywniał po tych słowach doktora.
- Tak - odpowiedziała cicho. - Pani Mahla śpi już, a przedtem połknęła
dwie łyżeczki mikstury, którą jej pan zalecił. Mam nadzieję, że jutro poczuje
się lepiej.
- Ja również mam taką nadzieję! - doktor Thompson uśmiechnął się
beztrosko do Orissy, a następnie zwrócił się do majora: - Witam pana,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]