[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się go dostrzec - nie widzę go.
Kiedy Ashią złożył mi w więzieniu wizytę parę dni przed procesem, uprzedził mnie:
- Gdybym przyszedł do sali sądowej, tłum mógłby mnie zlinczować... Będę na
zewnątrz, blisko ciebie, żeby dowiedzieć się, jaki zapadł wyrok. Nie miej mi tego za złe, Asia.
Zobaczymy się potem.
- Wiem, że to niebezpieczne. Nie przejmuj się, wszystko dobrze się ułoży Jestem
przecież niewinna.
Ashią uśmiechnął się szeroko.
- Tak, już wkrótce będzie po wszystkim - i czas najwyższy, bo siedzisz tutaj już ponad
rok. To dobrze, że w końcu odbędzie się twój proces. Już ustaliliśmy z dziećmi, że
zorganizujemy dla ciebie przyjęcie powitalne u twoich rodziców. Wiesz, że trudno by nam
było wrócić do Ittan Wali.
Płakałam z radości na myśl o spotkaniu z rodziną i wydostaniu się z tego piekła.
- Szkoda, że nie możemy wrócić do naszego domu, do naszej wsi, ale tak będzie
rozsądniej. Poza tym już chyba nigdy nie zaznałabym u nas spokoju po tym, co zrobili mi ci
ludzie.
Po raz pierwszy rozstaliśmy się z Ashiąiem spokojniejsi. Nie powiedzieliśmy sobie
tego na głos, ale obydwoje wiedzieliśmy, że spotykamy się w więzieniu po raz ostatni, bo po
procesie będę w końcu wolna!
Jakże okrutne były godziny, które nastały po ogłoszeniu wyroku śmierci...
Jestem zdruzgotana. Ponownie zamknięta na cztery spusty w tym nędznym więzieniu,
którego miałam już nigdy więcej nie ujrzeć. Kara śmierci przez powieszenie... Co za
koszmar! I jak gdyby tego było mało, że czeka mnie śmierć, muszę dodatkowo zapłacić karę
w wysokości 300 000 rupii. Nie mam i nigdy nie będę miała podobnej sumy. Dlaczego aż tak
się na mnie uwzięli? Mam im jeszcze płacić za to, że mnie zabiją?
Przywołuję w pamięci pewien szczegół, który być może okazał się decydujący - na
minutę przed ogłoszeniem wyroku złożyłam odcisk kciuka na dokumentach, których nawet
nie umiałam przeczytać. Naiwnie wierzyłam, że mnie uwolnią - byłam przecież niewinna...
Na próżno wciąż od nowa przypominam sobie całą tę historię - nadal nie potrafię uwierzyć,
że to koniec. Padłam ofiarą wielkiego nieporozumienia. Nawet jeśli ludzie są aż tak ślepi, to
przecież Bóg i Zwięta Panienka wiedzą, że nie zrobiłam nic złego i że nie zasługuję na tyle
cierpień.
Zwięta Mario, matko Boża, powierzam Ci swe modlitwy i cierpienia. Daj mi siłę, bym
mogła postępować zgodnie z Twą wolą. Chroń moje dzieci i całą moją rodzinę. Spraw, byśmy
pod Twoją opieką pozostali jednością.
Wspieraj nas w tym nieszczęściu. Pobłogosław nas i towarzysz nam aż do chwili, w
której na powrót się spotkamy, w Niebie, u Twego boku. Amen.
W wilgotnej, lodowatej celi myślę o wszystkich tych ludziach w sądzie i o Musarat,
uradowanej brzmieniem wyroku. Jak mogą czerpać radość z czyjejś śmierci? Ludzkość musi
stać się piękniejsza, lepsza, musi pójść naprzód! Czemu ja jestem inna? Czemu nie czerpię
przyjemności z patrzenia na cudze cierpienie? Nie jestem taka jak oni i pewnie dlatego mnie
odrzucają, i chcą, bym zniknęła.
Prawo chce widzieć mnie martwą, ale to kara śmierci zamienia oskarżonych w ofiary,
a sędziego w mordercę, podobnie jak tych, którzy go popierają! Nikogo przecież nie zabiłam
ani nie obraziłam Proroka, jak więc mogli mnie tak potraktować? Mało wiem o świecie, ale
pewnego dnia dowiedziałam się podczas mszy, że w wielu krajach zniesiono karę śmierci, a
w tych, w których ją utrzymano, stosuje się ją wyłącznie, by zadośćuczynić morderstwom i
innym straszliwym zbrodniom. Tutaj natomiast kara śmierci wydaje się jedynym
rozwiązaniem - nawet jeśli oskarżony jest niewinny, nawet jeśli nie stanowi dla nikogo
żadnego zagrożenia. Kara śmierci jest aniołem stróżem Pakistanu - mojego kraju, który nie
tylko nie chce mnie na swoim terytorium, ale pragnie też, bym zniknęła z powierzchni ziemi...
Ja, która byłam tak pełna wiary, ja, która czekałam z niecierpliwością na rozprawę, by
wydostać się w końcu z tego miejsca, w którym z wolna konam!
Piętnaście dni temu spotkałam się z obrońcą w biurze dyrektora więzienia. Powiedział
mi, że nazywa się Muhammad Amin Bokhari i że jest tutaj, by mi pomóc. Nasza rozmowa
trwała ponad godzinę. Poprosił mnie, abym opowiedziała mu o wszystkim, co wydarzyło się
podczas tych przeklętych zbiorów. Zapewnił mnie, że nie mam się czego obawiać i że to dla
mnie jedyna okazja, by mnie wysłuchano i bym mogła zapewnić o swej niewinności. Był dla
mnie miły, i sprawiał wrażenie, że jest po mojej stronie. Zaufałam mu i o wszystkim
opowiedziałam. Nawet o tym, jak kilka dni przed zbiorami posprzeczałam się z sołtysem -
który jest zarazem najbogatszym człowiekiem w naszej wsi.
Miałam zaopiekować się jego bawołami. Dostawałam za tę pracę 100 rupii i
wykonywałam ją od czasu do czasu dla niego lub dla innych zamożniejszych gospodarzy.
Tym razem, zupełnie nie wiedzieć czemu, jeden z bawołów postradał rozum. Na daremno z
całych sił ciągnęłam za powróz - uparcie odmawiał posłuszeństwa i nie chciał iść wraz ze
swoimi pięcioma towarzyszami. Zachowywał się jak oszalały. W końcu obiema rękami
uczepiłam się konopnego sznura, ale i tak zdołał mi się wyrwać. Na nic zdały się moje
wysiłki - nic nie mogłam już zrobić i ostatecznie musiałam go wypuścić. W dłoniach miałam
pełno drzazg, a bawół, który już kompletnie stracił rozum, zaczął niszczyć drewniany żłób.
Kiedy przyszedł mój pracodawca, od razu udało mu się go uspokoić - i zwierzę natychmiast
[ Pobierz całość w formacie PDF ]