[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciszę, ale nie słowa. Trudno powiedzieć, by znał Sarę,
lecz mimo to potrafił odczytywać jej nastroje i odkąd
wrócił z Broken Bow, widział, że coś ją gnębi.
Najwyrazniej postanowiła to wreszcie z siebie wy-
rzucić.
Jego zielone oczy posmutniały, twarz sposępniała.
Siląc się na neutralny ton, odparł:
Owszem, mieszkała. Ponownie wbił wzrok
w tańczące płomienie.
Brawo, wspaniale, pomyślała Sara, zła na siebie
z powodu wścibstwa i dlatego, że poruszyła temat,
który obudził w Hawku bolesne wspomnienia. %7łeby
chociaż uzyskała wyczerpującą odpowiedz! Chce...
nie, musi znać prawdę.
Przez chwilę toczyła z sobą walkę, potem znów
wzięła głęboki oddech i kontynuowała przesłuchanie.
I co? Miętosiła nerwowo koszulkę. Gdzie się
teraz podziewa?
Nie żyje.
Te ciche słowa zabrzmiały jak wystrzał. Odbiły się
echem o ściany, o kominek, o jej serce.
Boże, Hawk! Przepraszam! zawołała. Nie
powinnam się była dopytywać. Przecież to nie moja
sprawa.
Pochyliła się, zamierzając położyć rękę na jego
ramieniu, ale nie zdążyła. Hawk poderwał się na nogi,
usuwając się poza jej zasięg.
Westchnęła w duchu, po czym oparła się o kanapę.
Bała się, że Hawk tam pozostanie daleko od niej. Ale
może z nich dwojga on jest dojrzalszy i mądrzejszy;
może domyśla się, do czego mogłoby dojść, gdyby się
nie ruszył.
Pora spać, Saro. To był ciężki dzień.
Głos miał łagodny, jakby w ten sposób chciał ją
przeprosić za ucieczkę z kanapy. Podał jej rękę
i pomógł wstać.
Faktycznie przyznała, wpatrując się w podłogę.
Po chwili skierowała się do swojego pokoju.
Odprowadzał ją wzrokiem i wtem...
Saro! zawołał, zanim zniknęła mu z oczu.
Odwróciła się powoli, czekając, co dalej nastąpi.
Nie widziała dobrze twarzy Hawka, widziała jedynie
zarys jego sylwetki. Nie odzywała się; patrzyła, jak
Hawk się waha, jak walczy sam z sobą.
Wzdychając głęboko, wepchnął ręce do kieszeni.
Nie ułatwi mi tego, pomyślał. Jest wymagająca wobec
siebie, więc dlaczego wobec mnie miałaby stosować
taryfę ulgową?
Kobieta, która tu mieszkała... zaczął. Bolało go
mówienie o śmierci Nony, a wyczekujące spojrzenie
Sary dodatkowo go peszyło. Zmusił się, aby mówić
dalej. To nie była moja kochanka. To była osoba,
która... która wychowywała mnie od dziecka.
Aha.
Na Sarę spłynęła ulga. Nogi drżały jej ze zdener-
wowania. Zdumiało ją, z jakim napięciem czekała na
jego słowa.
Hawk... Urwała. Opuściła ją pewność siebie.
Co, kocurku? Jeszcze coś chciałabyś wiedzieć?
A wiesz, dokąd prowadzi ciekawość?
Podejrzewała, że Hawk chętnie zakończyłby roz-
mowę, a przynajmniej zmienił temat, ale postanowiła
zaryzykować i zadała następne pytanie.
Nikogo więcej nie masz? %7ładnej innej rodziny?
Nie.
Krótka odpowiedz i gorycz w głosie sprawiły, że
zawahała się. Po chwili jednak brnęła dalej:
Dlaczego?
Bo jestem bękartem. Gorycz w jego sercu
narastała z każdym słowem. W dodatku mieszań-
cem. Takich dzieci nikt nie potrzebuje. Dla jednych są
śmieciem, zawadą, dla innych ciężarem, z którym nie
wiadomo, co robić. Stara Kobieta wzięła mnie pod
swój dach i otoczyła opieką, bo nikt mnie nie chciał.
Boże, Hawk, tak strasznie mi przykro... szep-
nęła.
Nagle zdała sobie sprawę, że mówi do siebie. Hawk
znikł. Przełykając łzy, wsłuchiwała się w odgłos
kroków na schodach. Zostawił ją w ciemnym koryta-
rzu na parterze, sam zaś szedł na górę do swojej
sypialni. Do swojego azylu, z dala od współczujących
spojrzeń i natarczywych pytań.
Podciągnęła koc pod brodę i zamknęła oczy, czeka-
jąc, aż zmorzy ją sen. Mackenzie Hawk... jest taki
przystojny, taki silny i taki samotny. Niczym pustelnik
mieszka w chacie wysoko w górach, zdany wyłącznie
na siebie. Trzyma się na uboczu; z dystansu obserwuje
świat, nie chcąc się w nic angażować.
Mój piękny pustelnik, mój dzielny rycerz, mój anioł
stróż, pomyślała, uśmiechając się przez sen. A potem
przypomniała sobie, że Hawk nie jest żadnym pustel-
nikiem, a już na pewno nie jest jej pustelnikiem.
Przestała się uśmiechać, po twarzy popłynęły jej łzy.
Kiedy tak spała w chacie położonej wysoko na
Kiamichi, w Teksasie gorączkowo jej szukano.
Tak, proszę pana. Jestem absolutnie pewien, że
opuściła Dallas. Nie wiem tylko, dokąd się udała.
Słucham? Ach, tak? W głosie mówiącego zabrzmia-
ła sarkastyczna nuta. Bardzo przepraszam, ale gdyby
pozwolił mi pan działać od razu wtedy, kiedy ją
zlokalizowałem, nie byłby pan teraz taki niezadowolo-
ny. Ja też nie jestem zachwycony obrotem spraw. Bądz
co bądz muszę dbać o swoją opinię.
W niebieskich oczach mężczyzny pojawił się zim-
ny błysk. Ogarnęła go złość. A kiedy był zły, stawał się
bardzo niebezpieczny.
Spokojna głowa, znajdę ją. Na sto procent. Musi
pan jednak uzbroić się w cierpliwość. Czas działa na
korzyść Sary, a pretensje może pan mieć wyłącznie do
siebie.
Tropiciel rozłączył się. Coraz bardziej działali mu
na nerwy mali faceci obdarzeni potężną władzą i ogro-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]