[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nazywam się Libby Anson - zaczęła, wkładając
ręce do kieszeni spodni.
Milczały.
- Wiem, że wasi mężowie zginęli i nic nie przywróci
im życia. Mój mąż pragnie zapewnić was, że przed
siębiorstwo będzie łożyło na wasze utrzymanie.
Kobiety nadal stały nieruchomo. Nie miała pojęcia,
czy rozumieją, co do nich mówi.
- To prawda, że mój mąż nadal żyje, ale również
ucierpiał w tym wypadku. Nic nie widzi i dlatego
uważa, że nie jest mężczyzną. Ponieważ myśli, że nie
jest mężczyzną, chce mnie odesłać. Ja chcę zostać, bo
kocham go tak, jak wy kochałyście swoich mężów.
Kobiety zrobiły krok do przodu. Libby nabrała
głęboko powietrza i ciągnęła dalej.
- Mój mąż cierpi i gdybyście pozwoliły, żeby wam
pomógł, poczułby się lepiej. Nie przyjechał wcześniej,
bo dopiero wczoraj wyszedł ze szpitala. Dziś z samego
rana wybrał się do was, żeby sprawdzić, jak sobie
radzicie, i powiedzieć wam, że nie musicie martwić się
o pieniądze.
- Niektórzy mówią, że to on spowodował wypadek
- powiedziała niskim, wyważonym głosem kobieta
stojąca obok Libby.
- Czy wierzycie, że to możliwe? Przecież sam stracił
wzrok. - Libby tłumaczyła, wpatrując się w kobietę,
póki tamta nie odwróciła oczu. - Stara się dowiedzieć,
kto jest winien, i ukarać sprawcę.
- Gdzie są twoje dzieci? - nieśmiało spytała druga
kobieta.
- Jak długo mój mąż martwi się wami i przed
siębiorstwem, nie będzie dzieci. - Libby z trudem
przełknęła ślinę. Obie kobiety spojrzały się na nią,
" potem na siebie.
- Chcesz mieć dzieci?
- Bardzo - odpowiedziała z głębi serca. - Chciała-
bym mieć synów i córki, tak udanych jak wasze.
- Twój mąż nie widzi twoich oczu?
- Nie musisz widzieć, żeby mieć dziecko - druga
kobieta dodała, uśmiechając się.
- Masz rację, ale pan Anson jest dumnym męż-
czyzną. Czy wiesz, co to znaczy?
Obie kobiety pokiwały głowami.
- Kiedy mój mąż wracał z polowania bez mięsa,
uciekał z domu nawet na trzy dni - odezwała się
jedna - Nigdzie go nie mogłam znalezć.
58 ZLEPY NA MIAOZ
Trzy kobiety popatrzyły na siebie ze zrozumieniem.
- Pan Anson jest w samochodzie. Chciałby sam
z wami porozmawiać, jeżeli tylko pójdziecie do niego
ze mną.
Nie czekając na ich reakcję, Libby ruszyła w stronę
jeepa. Vance stał przy samochodzie i czekał z ramio
nami skrzyżowanymi na piersi. Widok ten zawsze
dawał jej poczucie bezpieczeństwa.
- Wszystko w porządku Vance - szepnęła, biorąc
go pod rękę. Jej dotyk sprawił, że rozluznił się nieco.
Niespodziewanie objął ją ramieniem.
Kobiety szły tuż za nią. Nadal pełne rezerwy,
odezwały się do niego w suahili. Odpowiedział im
ciepło, zachęcając do dłuższej rozmowy. Libby nie
potrzebowała tłumacza. Wszystkie uczucia Vance'a
mogła odczytać z jego twarzy i gestów. Wyjął dwie
koperty z kieszeni na piersiach i namawiał je, by
wzięły pieniądze. Po chwili wahania przyjęły jego dar.
Rozmowa stała się jeszcze bardziej ożywiona. Vance
ścisnął mocniej ramię Libby.
- Zrobiłaś na nich wielkie wrażenie. Zapraszają
nas na poczęstunek. Nie możemy odmówić - powie
dział do Libby ściszonym głosem i dodał już szeptem,
żeby tylko ona słyszała: - Spróbuj wszystkiego po
trochu.
- Zjem to, co ty będziesz jadł - oznajmiła. Z jego
zachowania wywnioskowała, że czeka ją parę nie
spodzianek, a Vance'a bawi ta sytuacja.
Objęła go ramieniem i poszli w stronę uprzątniętego
placu między namiotami, który był miejscem wspólnego
spożywania posiłków. Nad ogniskiem umieszczono
skrzyżowane długie pręty, a coś na kształt torby
wisiało nad płomieniami.
Vance usiadł na twardej, ubitej ziemi i pociągnął za
sobą Libby, która usadowiła się obok niego. Po
stawiono przed nimi drewniane talerze i sztućce.
Talerze pełne były jedzenia, które okazało się zupełnie
smaczne, chociaż Libby w ogóle nie mogła odgadnąć,
co je. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na gotowaną
kukurydzę, kartofle i dość żylaste mięso kury. Naj
ważniejsze, że wszystko było gorące i przyjemnie
siedziało się przy ognisku, zwłaszcza, że niebo po
krywały ciemne chmury. Co chwila przelatywały po
nim błyskawice, przynosząc ze sobą zimny wiatr.
- Musimy jechać, Libby. Deszcz wisi w powietrzu.
Oboje z Vance'em już opróżnili talerze. Wytłumaczyli
jak najgrzeczniej umieli, że burza nie pozwala im
zostać. Podziękowali wylewnie gospodyni i pośpieszyli
do jeepa.
Pierwsze krople deszczu spadły na przednią szybę,
kiedy Libby zapuszczała silnik. Ledwie ujechali
kilometr, a lunęło jak z cebra. Vance nie przesadzał,
ostrzegając przed nawałnicą. Spod rzadkiej trawy
wypływało gęste, śliskie błoto głębokie na kilkanaście
centymetrów. Libby miała wrażenie, że znajduje się
na lodowisku. Co gorsza, cały czas jechali w dół po
zboczu do głównej drogi. Z największym wysiłkiem
starała się utrzymać jeepa na trakcie i nie stoczyć się.
- Nie panuję nad samochodem! - Libby czuła, że
zaraz wpadnie w panikę.
- W takim razie powoli zjedz na bok i wyłącz
silnik. Poczekamy, aż minie oberwanie chmury.
- Spróbuję - powiedziała niepewnie. Gdy wykony
wała jego polecenie, jeep zrobił pół obrotu. Chcąc
naprawić swój błąd, zareagowała tak gwałtownie, że
zjechali z traktu.
- Vance! Rozbijemy się!
Na mgnienie oka przed uderzeniem Libby poczuła,
że Vance otacza ją ramionami i zasłania jej twarz.
Czekała na odgłos tłuczonej szyby i zgrzyt metalu.
Usłyszała jedynie szelest gałęzi ocierających się
o karoserię, a potem już tylko szum deszczu.
- Nic się nie stało - Vance wymamrotał chrapliwie,
całując jej szyję. Przytulił ją mocno, bo drżała na
całym ciele. - Po prostu wspaniale zaklinowaliśmy się
w kępie sosen.
- Nigdy w życiu tak się nie bałam. Kierownica
sama wyrwała mi się z rąk. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl