[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczy. – Jutro w sądzie musimy zachowywać się
jak ludzie, którzy świata poza sobą nie widzą.
Rozumiesz?
Skinęła głową, zatrzymując wzrok na jego
szerokiej piersi.
– Rozumiem – potaknęła. Rozchyliła usta, czu-
jąc nagły przypływ pożądania, czym prędzej
jednak opuściła powieki, żeby nie zorientował
się, co się z nią dzieje. – Więc dlatego mnie tu
przyniosłeś, tak? Chcesz, żeby jutro w sądzie nikt
nie miał wątpliwości, że się kochamy.
Wahał się, lecz nie trwało to długo.
– Owszem – przyznał – chcę, żebyś wyglądała
jak kobieta kochana i pożądana. Nie mogę ryzy-
kować, że stracę Jeffa.
– Ach tak...
Widząc jej rozczarowanie, wpadł w gniew.
– Czy ty nie rozumiesz, że jeśli sąd orzeknie,
że Jeff ma wracać do ojczyma, chłopak może
nawet uciec z domu?! Jest bardzo impulsywny.
Nie mogę dopuścić do takiej sytuacji. Fay, prócz
niego nie mam nikogo na tym świecie!
Wstała z przeciągłym westchnieniem.
– To zabawne – zaczęła – ale kiedyś myś-
lałam, że ja również należę do twojej rodziny. Oto
dowód na to, jak pieniądze ogłupiają człowieka.
Majątek zrobił ze mnie kompletną idiotkę.
Diana Palmer
195
Wcisnął ręce w kieszenie spodni. Czuł się
winny i było mu z tym bardzo źle. Fay jest bogata.
Ma wszystko na wyciągnięcie ręki. Nie potrzebu-
je niezbyt majętnego małżonka oraz już gotowej
rodziny, nawet gdyby ten małżonek bardzo prag-
nął zatrzymać ją przy sobie na zawsze.
W rzeczywistości wcale mu na tym nie zależy.
Wystarczy jeden skandal w rodzinie Langleyów.
Miał cichą nadzieję, że tamtej szalonej nocy
nie zrobił jej dziecka. Gdyby tak się stało, jej
życie zmieniłoby się w koszmar, bo on nigdy nie
opuściłby swojego potomka. Byliby więc na sie-
bie skazani. Oboje wpadliby w pułapkę.
– Nawet dobrze, że Brad nam przeszkodził
– stwierdził. – To, że kochaliśmy się bez żadnego
zabezpieczenia, było z mojej strony karygodnym
brakiem odpowiedzialności. Lepiej już nie ryzy-
kujmy. Zobaczymy się rano.
A więc znowu mówi jej, żeby sobie poszła.
Nagle stał się nieprzystępny. Nie rozumiała, po
co w ogóle fatygował się, by ją uwieść. Naraz,
ni z tego, ni z owego zaczął się martwić, że uczy-
ni ją brzemienną.
Zostawiła go więc i poszła do siebie: nie-
szczęśliwa, urażona i zdezorientowana.
Nazajutrz, na rozprawę, ubrała się bardzo sta-
rannie. Włożyła ślubną garsonkę i białe szpilki,
z dodatków zaś wybrała torebkę z logo znanego
196
MIŁOŚĆ WARTA MILIONY
domu mody, ostatnią, jaka jej została, i równie
kosztowny kapelusz.
W tym stroju wyglądała tak, jak powinna: jak
młoda, zamożna kobieta z wyższych sfer, praw-
dziwa dama.
Donavan, równie elegancki w szarym garnitu-
rze, nie ukrywał przyjemności, jaką sprawił mu
jej wygląd. Momentami wprost nie mógł oderwać
od niej oczu.
– Wyglądasz... prześlicznie.
Uśmiechnęła się chłodno.
– Dziękuję, kochany – odparła, bezbłędnie
wchodząc w rolę młodej, zakochanej żony. Je-
dynie jej zimne oczy lśniły jak dwa kryształy
lodu.
Zmęczyło ją niezrozumiałe zachowanie Dona-
vana, który to ją przyciągał, to znowu odpychał.
Miała dość zabawy w kotka i myszkę. Pogodziła
się z myślą, że nie mają żadnej szansy na zbudo-
wanie szczęśliwego związku.
Zanim ich drogi się rozejdą, musi jeszcze
pomóc Jeffowi, który zasługuje na lepszy los. To
była dla niej sprawa honoru. Dała Donavanowi
słowo.
– Pięknie – rzucił szorstko. – Wyglądasz bar-
dzo wiarygodnie, pod warunkiem, że nie spojrzy
ci się w oczy.
– Jest na to sposób. – Uśmiechnęła się i opuś-
Diana Palmer
197
ciła woalkę. – Gotowe. Akt pierwszy, scena
pierwsza. Kochająca żona wchodzi na plan.
Wyraźnie mu się to nie spodobało. Odwrócił
się do niej plecami, ale i tak wiedziała, że
jest wściekły.
W tej samej chwili do pokoju wszedł Jeff
w wyjściowym ubraniu. Spojrzał na nich uważ-
nym wzrokiem.
– Jestem gotowy, ale wcale nie mam ochoty
tam jechać – rzekł skrzywiony.
– My ŕownież – pocieszył go Donavan. –
Chodźmy, nie ma na co czekać. Im szybciej to
załatwimy, tym lepiej. Nie martw się – po-
wiedział, kładącrękę na ramieniu chłopca. – Wy-
prostuj się. Niech nie myśli, że się go boisz.
– Tak jest, wujku!
W drodze do sądu milczeli. Wymieniali tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]