[ Pobierz całość w formacie PDF ]

105
RS
Wiedziała, że obaj uznaliby Jake'a za mieszczucha, gdyby
pojawił się w eleganckim garniturze. Pierwsze wrażenie było ważne.
Ale Jake miał rację - to tylko wizerunek. Na pewno postara się
wpasować w otoczenie i być może mu się to uda, ale co będzie
naprawdę myślał i czuł pod maską swojego nieodpartego uroku?
Wiedziała, że jej pragnie i że chce z nią być tak długo, ile będzie
trwało pożądanie. Ale wszystkie jego pozostałe uczucia były dla niej
tajemnicą, którą będzie musiała poznać, zanim się pobiorą. Chciała
być z Jakiem, ale małżeństwo to zbyt poważna sprawa, żeby pójść na
żywioł. To kontrakt na całe życie, który obejmował też dzieci.
Będzie mieć na niego oko. Nie mogą jej zaślepić jej własne
uczucia wobec niego. Uczucia, które z każdą chwilą stawały się
silniejsze.
W czasie lotu Jake wypytał Merlinę o imiona wszystkich
członków rodziny, którzy będą na przyjęciu. Przypominało mu to
przygotowania do spotkania służbowego, tyle że imion do
zapamiętania było więcej. Kiedy powtórzył kilka razy w myślach
wszystkie powiązania rodzinne, stwierdził,że opanował je już na tyle
dobrze, by ułatwić przedstawianie się i rozmowy.
Nie był za to przygotowany na wylewne powitanie Danny'ego i
Joego. Dwaj krzepcy mężczyzni przytulali i całowali Merlinę z
prawdziwą czułością, klepali Jake'a po plecach, ściskali jego dłoń
obiema rękami i komentowali wesoło:
- Hej, Merlina! W końcu znalazłaś sobie faceta!
106
RS
- Gratuluję, Jake! Myśleliśmy, że nasza niezależna siostrzyczka
zawsze będzie sama!
- Mama jest w siódmym niebie. Nie dość, że narodziny, to
jeszcze ślub!
- Szykuje się niezłe przyjęcie!
Ich ciepło i nieskrępowana radość sprawiły, że Jake poczuł się
niepewnie. Nie był przyzwyczajony do prawdziwej życzliwości. To
nie była wyuczona grzeczność - pochodziła z serca. Jego własny
uśmiech wydał mu się fałszywy.
Bracia zaprowadzili ich do stojącego na parkingu land-rovera.
Kiedy już wsiedli do samochodu i wyruszyli w stronę winnicy
Rossich, cała uwaga skupiła się na Jake'u.
- Więc byłeś szefem Merliny - zaczął Danny. - Opowiedz coś o
swojej firmie.
Wyjaśnił, czym zajmuje się Signature Sounds. Zdawał sobie
sprawę, że niektóre z europejskich firm sprzedających dzwonki do
telefonów nie cieszyły się najlepszą reputacją, bo naciągały dzieci i
podpisywały z nimi niekorzystne umowy. Dlatego pospieszył
poinformować braci Merliny, że jego firma jest uczciwa. Klienci
dostają tylko to, czego chcą i za co są gotowi zapłacić, a każdy, kto
nie skończył osiemnastu lat, musi mieć zgodę rodziców.
Choć Danny i Joe mieli komórki i znali się na komputerach, nie
kryli zdziwienia, gdy usłyszeli, co sprzedaje Jake.
- Chcesz powiedzieć, że ludzie naprawdę płacą za to, żeby ktoś
zamienił im zwykły dzwonek na jakieś tra-la-la?
107
RS
- Nadaje to komunikacji bardziej osobisty charakter.
- Nie można po prostu się przedstawić?
- Można. Ale to nowość. Ludzi to bawi.
- I pewnie doprowadza do szału.
- Ile to musi robić hałasu!
- Niekoniecznie - powiedział Jake. Po raz pierwszy czuł, że jest
w defensywie. - Mamy ogromny wybór melodii. Są bardziej przyjazne
dla ucha niż zwykły dzwonek.
- I zajmujecie się tylko tym?
Jake miał poczucie, że bracia uważają jego firmę za głupstwo.
Sam nigdy dotąd nie zastanawiał się nad znaczeniem tego, co robił. Po
prostu wpadł na dochodowy pomysł. Odniósł sukces finansowy, ale
to, co sprzedawał, nie miało wartości samo w sobie. Było ulotne.
- Najpopularniejsze dzwonki sprzedają się w milionach na całym
świecie - powiedziała Merlina.
- %7łartujesz!
- Nie. Wielu ludziom dają poczucie, że wyrażają przez to siebie.
Nie umniejszaj wagi jakiegoś przedsięwzięcia tylko dlatego, że sam
byś go nie wymyślił.
Broniła go. Albo ganiła braci za zaściankowość. Czy to przez nią
przeprowadziła się do miasta?
- Nie chciałem, żeby to tak wyglądało, Jake - przeprosił Danny.
Jeśli lubisz swoją pracę, to dobrze.
- Chyba nie rozumiemy za dobrze tego świata -dodał smutno
Joe.
108
RS
- To bardzo różnorodny świat - stwierdził z uśmiechem Jake.
Zcisnął rękę Merliny w podziękowaniu za jej wsparcie.
Coraz bardziej oddalali się od Griffith. Bracia pokazali Jake'owi
winnice należące do rodziny. Opowiadali o różnych gatunkach
winogron, które uprawiali.
Ich duma z posiadanej ziemi i tego, czym się zajmowali,
wywołała u Jake'a kolejną falę niepewności. Merlina miała
rację.Wkroczył do innego świata - bardziej materialnego,
namacalnego. Zazdrościł jej braciom silnego poczucia przynależności
do tego miejsca.
Tu się urodzili i wychowali, tu pracowali i prawdopodobnie tutaj
umrą. A przy tym emanowali taką radością, jakiej nigdy w życiu nie
doświadczył. Nigdy nie czuł się nigdzie przywiązany. Jego matka
często zmieniała domy. Miejscem, w którym mieszkał najdłużej, był
internat - znośny, ale nie zastąpił domu. Rezydencja dziadka w
Vaucluse była jedynym stałym elementem w jego życiu, ale wizyty to
nie to samo. Nie czuł się emocjonalnie związany nawet z własnym
mieszkaniem.
- Jesteśmy! - zawołał Joe, skręcając w kierunku bramy, którą
obsiadła chmara dzieci. Dwa psy - labrador i bokser - skakały wśród
nich, szczekając wesoło. Joe wychylił się z okna i krzyknął:
- Otwórzcie nam, dzieciaki!
Jeden z chłopców zeskoczył, by otworzyć bramę. Reszta wciąż
na niej siedziała, machając energicznie i krzycząc.
- Hej, Merlina, mamy nowego braciszka!
109
RS
- Merlina, pokaż nam swojego chłopaka!
- To jej narzeczony, a nie chłopak!
- Ja chcę go najpierw zobaczyć!
- Nie, ja!
- Merlina, chodz z nami do domu!
Kiedy cały tłum zawołał  Tak!", Joe zatrzymał się i zapytał:
- Chcesz się z nimi przejść? Merlina spojrzała na Jake'a. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl