[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie byliśmy małżeństwem, ale zamierzaliśmy się pobrać. - Może jak opo-
wie mu o Colinie, to on zrozumie, że nie ma czego się obawiać, że ona niczego
od niego nie oczekuje. - Byłam na stażu pediatrycznym, a Colin był tam chirur-
giem. Był dziesięć lat ode mnie starszy, ale to nie miało dla nas znaczenia. -
Westchnęła. - Miał czteroletnią córeczkę Millie. Rok wcześniej rozwiódł się z
żoną i został prawnym opiekunem dziecka, bo matka Millie chciała bez reszty
poświęcić się karierze zawodowej.
Tom drgnął, a ona się zorientowała, że dotknęła wrażliwego punktu. Ze słów
Perdy wynikało, że i jego żona była nastawiona wyłącznie na robienie kariery.
- Zaczęliśmy się spotykać. Millie i ja szybko się polubiłyśmy. Dogadywa-
łyśmy się doskonale. Colin mi się oświadczył. Ja się cieszyłam, że będziemy ro-
dziną, a Millie, że będzie druhną na naszym ślubie. - Przygryzła wargę. - Kiedy
Colin powiedział, że chce wyjechać do Stanów, żeby mała była bliżej matki,
zgodziłam się tam dokończyć staż. Plan był taki, że najpierw pojedzie on z Mil-
lie, a ja dojadę pózniej. Tom mocniej ją przytulił.
- Ale tak się nie stało? Wzruszyła ramionami.
- W ciągu następnych dwóch miesięcy zdążyłam złożyć wymówienie i
sprzedać mieszkanie oraz wszystkie meble. Zostawiłam tylko to, co zamierzałam
R
L
T
zabrać do Stanów. - Zawahała się. - I wtedy zadzwonił. Powiedział, że Millie tak
się cieszy, że znowu jest z mamą, że z byłą małżonką doszli do wniosku, że dla
dobra dziecka spróbują jeszcze raz. Bardzo mu przykro, ale między nami skoń-
czone.
- Tak po prostu?
- Tak. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba.
- Wyobrażam sobie.
- Po prostu zwaliło mnie z nóg. Nie dość, że straciłam partnera, to straciłam
też dziecko, które zaczęłam traktować jak własne. Colin uważał, że należy spra-
wę zamknąć jak najszybciej, a ja wiedziałam, że nie mam prawa burzyć szczęścia
Millie. - Westchnęła. - Mam nadzieję, że są szczęśliwi. Nie mam o nich żadnych
wiadomości, ale życzę Millie jak najlepiej.
- Nie wiem, co powiedzieć. Chyba tylko to, że przykro mi, że tyle wycierpia-
łaś. Nareszcie rozumiem, dlaczego tak nieufnie patrzyłaś na Perdy. I dlaczego w
weekend nie chciałaś pójść z nami na plażę.
- Lubię Perdy. Bardzo ją lubię, ale... - Nie chcę się angażować. Jak to powie-
dzieć, by go nie urazić? Przeskoczyła na inny temat. - Staram ci się wytłuma-
czyć, że wiem, co się czuje, jak wszyscy się nad człowiekiem litują oraz co się
czuje, gdy zaczynamy się spotykać z kimś nowym i że zawsze ma się wtedy wy-
rzuty sumienia.
- Litowania się nade mną mam po dziurki w nosie -mruknął. - Ty miałaś
jeszcze gorzej, bo skupił się na tobie personel całego szpitala.
- Między innymi z tego powodu wystąpiłam o zmianę specjalizacji.
R
L
T
- Neurologia to bardzo trudna dyscyplina. Musiałaś dużo się uczyć... żeby nie
myśleć o Colinie i Millie.
- Otóż to. - Neurologia była wyzwaniem. Dzięki temu miała zajętą głowę. -
Kochałam tę pracę. I to, że nie mam czasu, żeby z kimkolwiek poważnie się
wiązać.
- I nie spotkałaś nikogo, z kim byś chciała...?
- Miałam romanse, oczywiście, ale nie traktowałam ich poważnie. Tom,
chciałam oszczędzić sobie cierpienia. I zapewniam cię, wy nie zastępujecie mi
Colina i Millie.
- A ja nie traktuję ciebie jak namiastki Eloise. - Przeniósł na nią wzrok. - Co
teraz z nami będzie?
- Nie wiem. Ty też bardzo mi się podobasz, a to co się stało... Wiedz, że to
nie jest w moim stylu.
- Ani w moim.
- Domyślam się. - Westchnęła. - Chyba oboje tego potrzebowaliśmy, więc nie
powinniśmy mieć wyrzutów sumienia. - Teraz to, co najważniejsze. - Ale uwa-
żam, że nie powinniśmy tego powtarzać. - Nie dlatego, że nie miała ochoty, ale
ze strachu przed tym, co mogłoby się stać, gdyby robili to częściej. Bała się, że
pokocha Toma i Perdy i że znowu będzie miała złamane serce. - Nie powinniśmy
niczego zaczynać. Ja nie wiem, jak długo tu będę, a tobie nie wolno zapominać o
Perdy.
- %7łałujesz tego, co zrobiliśmy?
- Oczekujesz odpowiedzi szczerej czy uprzejmej? -zapytała.
R
L
T
- O, to znaczy tak".
- I tak, i nie. Nic w życiu nie jest czarne albo białe. Zawsze są jakieś odcienie
szarości. W tej chwili nic na to nie poradzimy. - Pocałowała go w szyję. - Idę pod
prysznic.
Tom jęknął.
- Podsunęłaś mi pewien pomysł. Zdecydowanie nieodpowiedni.
Ona też to sobie wyobraziła.
- Tom, daj spokój. Wyznaczyliśmy sobie pewne granice, ale uważam, że na-
leży dodać nowe. Fizyczne.
- To się już nie powtórzy. Będziemy rozsądni. Zgadzam się z tobą, że było to
nam potrzebne. Ale oboje musimy unikać komplikacji.
- Okej. Udawajmy, że nic się nie wydarzyło. Przez wzgląd na Perdy nie oka-
zujmy skrępowania.
- Zgoda - przytaknął.
Czuła, że to jedyne rozsądne rozwiązanie.
Ale kiedy w końcu Tom bez słowa wyszedł z jej pokoju, nakryła się kołdrą i
zwinęła w kłębek, żałując, że nie może być inaczej.
Ponury nastrój nie opuszczał jej aż do następnego wieczoru, kiedy zadzwoniła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]