[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Druga wiązała się z Carterem. Przecież nie może czekać
wiecznie. To ładnie z jego strony, że nie wspomina o
małżeństwie, ale wiedziała, że się męczy. Kiedy nadszedł
sierpień i wiadomo już było, że nie będzie żadnego miodowego
miesiąca, zaplanował dla nich dwojga tydzień wakacji na
Florydzie.
- Widzisz, spędziliśmy ze sobą cały tydzień i nadal cię kocham -
oznajmił po powrocie.
Pod koniec września zwrócił jej uwagę, że są razem już pięć
miesięcy. Całkiem niepotrzebnie, przecież całe jej życie kręciło
się wokół niego. Budziła się i zasypiała, myśląc o nim. Chociaż
czasami była na siebie zła, że jest od niego tak zależna, nie mogło
ułożyć się inaczej. Zwłaszcza że zbliżał się termin rozpoczęcia
robót w Crosslyn Rise. Było to dla niej wielkie przeżycie, a
Carter jej jedyną ostoją.
Ale nawet najbardziej solidna ostoja ma swoje słabe punkty.
Takim punktem dla Cartera była Jessica. Uwielbiał ją, nie
wyobrażał sobie życia bez niej, ale fakt, że nie chciała za niego
wyjść ani nawet powiedzieć, że go kocha, osłabiał jego pewność
siebie, a w rezultacie i cierpliwość. Kiedy przebywał z nią,
wszystko było w porządku; kochał ją, ona jego, nie chciał psuć
ich wspólnych chwil. Gdy był sam, pogrążał się w ponurych
rozmyślniach. Miał dość czekania. To trwało stanowczo za
długo.
Takie oto myśli próbował stłumić bez powodzenia, kiedy
póznym popołudniem pod koniec września jechał do Crosslyn
Rise. Zanim Jessica rozstała się z nim rano w Bostonie, obiecała
przygotować kolację. Nie rozmawiali ze sobą przez cały dzień.
Denerwowało go to. Chciał, żeby od czasu do czasu to ona do
niego dzwoniła, a nie tylko on do niej. Potrzebował jakiegoś
zapewnienia. Nie chciała wyznać, że go kocha, więc
potrzebował, żeby uświadamiała mu to w inny sposób. Telefon
byłby miły.
Ale nie zadzwoniła. A kiedy otworzył tylne drzwi i wszedł do
kuchni, nic nie zapowiadało kolacji. Nie unosił się żaden miły
zapach. Jessiki nie było w pobliżu.
- Jessica! Gdzie jesteś? Jessica!
Był już w holu, gdy usłyszał, jak woła, że zaraz zejdzie. Była
nadal w sypialni, tej dużej, z której zaczęła korzystać, odkąd
Carter zostawał u niej na noc. Uśmiechnął się. Przyszedł za
wcześnie. Jessica zawsze się trochę odświeżała, zmieniała
ubranie, czesała, gdy wiedziała, że przyjdzie. A więc nie była
gotowa. Nie szkodzi, pomoże jej. Pomoże nawet przygotować
kolację.
Usychał z miłości. Myśl, że z nią będzie, że może pójdą do łóżka
jeszcze przed kolacją, wystarczyła, żeby zły nastrój minął. I nie
dlatego, że lubił się z nią kochać. Po prostu kiedy to robili,
wiedział, że go kochała. W jego ramionach Jessica ożywała, da-
wała mu tę część siebie, której świat nie widzi. %7ładna kobieta nie
będąc zakochaną, nie mogła w ten sposób reagować.
Wbiegał po schodach, biorąc po dwa stopnie naraz. Nie dotarł
jeszcze na górę, gdy Jessica zjawiła się
w holu. Wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz i już wiedział,
że nic nie będzie z miłosnych igraszek. Owszem, włosy miała
wyszczotkowane, przebrała się do kolacji, zrobiła nawet lekki
makijaż, ale odrobina różu nie była w stanie ukryć jej bladości.
- Co się stało? - spytał, zatrzymując się przed nią.
- Mamy problem - powiedziała głosem pełnym napięcia.
- Jaki?
- Z Crosslyn Rise. Z budową. Odetchnął z ulgą.
- Z tym sobie poradzę. Gdyby problem dotyczył nas, byłoby
gorzej.
Przytulił ją mocno, puścił i lekko pocałował. Tym razem to ona
mocno do niego przywarła. Przytuliła twarz do jego szyi i objęła
go drżącymi ramionami. Było w tym uścisku coś desperackiego,
a to zaniepokoiło go trochę.
- Hej, chyba nie jest aż tak zle? - Odsunął ją leciutko od siebie.
- Jest - odparła. - Komisja nie chce dać nam pozwolenia. Mówią,
że nasze plany są niezgodne z ich przepisami.
- Co?
- Nie ma zezwolenia.
- Ale dlaczego? Nie ma w tym, co robimy, nic nadzwyczajnego.
Wszystko według standardu. Do czego się przyczepili?
- Do liczby budynków. Do ich lokalizacji. - Jessica machnęła
ręką. Wjej głosie pobrzmiewała histeria. - Nie wiem. Nie
zrozumiałam wszystkiego. Kiedy do mnie zadzwonili, myślałam
tylko o tym, że już mieliśmy zaczynać roboty, a teraz całe
przedsięwzięcie jest zagrożone.
- Nie jest. - Carter objął jej plecy ramieniem. Usiedli na schodach.
- Oznacza tylko trochę więcej pracy. Z kim rozmawiałaś?
Jessica popatrzyła na swoje ręce splecione na kolanach:
- Z Elizabeth Abbott.
- Znam ją. To rozsądna kobieta.
- Nie odniosłam takiego wrażenia. Poinformowała mnie, że
decyzja zapadła dziś rano i że możemy składać odwołanie, ale
radzi odwołać raczej ciężarówki. Nie widzi możliwości
rozpoczęcia robót wcześniej niż wiosną lub latem przyszłego
roku. - Mówiąc to, Jessica podniosła udręczone oczy na Cartera. -
Czy wiesz, co znaczy takie opóznienie? Nie stać mnie na to.
Ledwie starczy mi pieniędzy na utrzymanie Crosslyn Rise przez
zimę. Jestem zadłużona po uszy w bankach. Im pózniej
zaczniemy, tym pózniej odzyskamy pieniądze. To może nie
przeszkadzać ludziom takim jak Nolan, Heavey i Gould, czy
nawet tobie, ale dla mnie i dla reszty odwleczenie realizacji to
prawdziwa tragedia.
- Cicho, kochanie, nie jest za pózno - pocieszał ją Carter,
marszcząc jednak czoło. - Coś wykombinujemy.
- Elizabeth Abbott była bardzo pewna swego. Carter oparł łokcie
na udach.
- Małe miasta zwykle łagodnie traktują swoje lokalne osobistości.
- Ale ja nie jestem żadną osobistością.
- Crosslyn Rise jest największą posiadłością w okolicy.
- Może dlatego się czepiają. Chcą wiedzieć dokładnie, kto ją
przejmie i kiedy.
Carter pokręcił głową.
- Nawet najbardziej snobistyczne miasta tego nie robią.
Zmierdząca sprawa.
- To Elizabeth Abbott - powiedziała po chwili Jessica. - Poznałam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl