[ Pobierz całość w formacie PDF ]
więcej.
Rozchylił gałęzie drzew i odwrócił się od domu.
Nie przyszedł tutaj rozmyślać o Jessice. Ma sprawdzić
teren, upewnić się, czy nikt tutaj nie zaglądał. Wpraw-
dzie wczoraj niczego nie znalazł, ale przezorność nie
zawadzi.
Nagle stanął jak wryty. Ktoś tu był! Gałęzie były
połamane, a liście wbite w ziemię. Gdy oni się kochali,
ktoś w nocy obserwował domek.
Rozdział ósmy
Zlady mogło zostawić jakieś zwierzę albo kuracjusz,
który zawędrował tutaj bez konkretnego powodu.
Ale w jego pracy nie poprzestaje siÄ™ na takich
wyjaśnieniach, tylko z góry zakłada najgorsze. Więc
nie ruszał się z miejsca i rozglądał dokoła, jednak
szybko stwierdził, że nikogo tu już nie ma.
Chciał dokładniej zbadać teren, by poszukać in-
nych śladów, ale musiał wracać do Jessiki. W związku
z nowymi okolicznościami ani chwili nie powinna
przebywać sama.
Kilkoma susami dopadł drzwi. Odetchnął z ulgą na
widok Jessiki, która siedziała z książką na sofie.
Co się stało? zapytała, podrywając się z miejsca.
Dlaczego miałoby się coś stać?
Przecież widzę to po twojej twarzy odpowie-
działa zniecierpliwiona. Więc co się stało?
Nikt poza nią nie rozszyfrowywał go tak szybko
i bezbłędnie.
Romans na Karaibach 109
Czy po moim wyjściu usłyszałaś albo zobaczyłaś
coÅ› nietypowego?
Nie, nic odpowiedziała. Cały czas siedziałam
i czytałam książkę.
A czy dzwonił telefon?
Nie. Marcus, o co chodzi?
Była wyraznie zaniepokojona. Wziął ją za rękę.
Pewnie o nic, ale blisko domu znalazłem miej-
sce, gdzie ktoś przebywał przez jakiś czas.
Przebywał... Możesz rozmawiać ze mną normal-
nie? warknęła. Po prostu ten ktoś obserwował dom.
Bardzo możliwe.
I co teraz zrobimy?
Przede wszystkim nie wpadajmy w panikÄ™ po-
wiedział, siadając obok niej.
Ty wpadasz? Bo ja nie. Więc co robimy? Była
zaniepokojona, to jasne, ale stłumiła wszelki strach.
Chciała działać, i to szybko. Marcus był pełen po-
dziwu... i bardzo go to martwiło. Największym za-
grożeniem dla Jessiki mogła być ona sama, czyli jej
temperament.
Nic jeszcze nie wiadomo, może to fałszywy
alarm. Zaraz dokładnie przeszukam najbliższy teren,
a wieczorem ściągnę kolegów i przeczeszemy dalszą
okolicÄ™.
A ja co?
Ty zostaniesz w domu. Nikt cię nie może
zobaczyć, zapomniałaś?
Razem szybciej przeszukamy teren.
110 Margaret Watson
Przecież nie wiesz, kogo i czego szukać.
Więc mi powiedz. Do licha, nie jestem jakąś
kukłą czy pakunkiem. Nie znoszę bezczynności,
szczególnie gdy coś się dzieje!
Na ogół ludzie wolą trzymać się z dala od
niebezpieczeństwa.
Ale jak już to ustaliliśmy, nie nazywam się ,,na
ogół powiedziała ze złością i nagle zmieniła tak-
tykę, bo spojrzała na niego figlarnie. Waters, strasz-
ny z ciebie egoista, bo całą zabawę chcesz zarezer-
wować dla siebie.
To nie jest zabawa.
Wiem. Spoważniała. Po prostu chcę ci
pomóc. Może przydadzą ci się moje analityczne
zdolności. Nie żartuję, Marcusie. Potrafię dostrzec to,
czego inni nie widzą. To nie przechwałki. wiczyłam
siÄ™ w tym od dziecka.
I dlatego jesteÅ› dobrym naukowcem, wiem. Ale
ci ludzie też nie żartują, Jessiko. Porwali raz, spróbują
następny. To pewnik, bo tak to działa, uwierz mi.
Simon łatwo nie ustępuje.
Musisz coś zrozumieć. Zdaję sobie sprawę, że
chodzi nie tylko o moją wolność, ale również o moje
życie. Oczywiście ufam, że mnie ochronisz, ale jestem
wkurzona na te łamagi i zamierzam doprowadzić
ciebie do nich.
Te łamagi porwały cię z pilnie strzeżonej wyspy.
Nie możemy ich lekceważyć.
Więc chociaż niech obejrzę te ślady zażądała.
Romans na Karaibach 111
Dwie pary oczu to nie jedna. A poza tym nie możesz
mnie zostawiać samej w domu. Nie boisz się?
Przez chwilÄ™ mierzyli siÄ™ wzrokiem. Wreszcie
Marcus powiedział:
Zagrywasz nieczysto, wiesz o tym?
Roześmiała się.
Zawsze tak robię, kiedy mi na czymś zależy.
Aypnęła na niego okiem w uroczo bezczelny sposób.
Jessiko, litości... Zadumał się na chwilę. Dob-
rze, możesz iść. Tylko nie rób nic na własną rękę.
Ma się rozumieć. Poderwała się z kanapy. No,
to ruszajmy.
Nie tak szybko. Muszę zadzwonić do moich
kolegów i zorientować ich w sytuacji.
Poszedł do sypialni. Nie musiał tego robić, ale przy
Jessice nie potrafił się skoncentrować.
Po chwili poinformował Devane a o dokonanym
odkryciu.
Wychodzę, żeby się lepiej rozejrzeć, ale nie
byłoby zle, gdybyś podesłał kogoś wieczorem. Znów
mogą się zjawić.
Jasne. Daj znać, jeśli coś znajdziesz. A co z nią?
Zostawisz ją samą? Może chcesz, żebym dotrzymał jej
towarzystwa?
BiorÄ™ jÄ… ze sobÄ….
W porządku. Więc będę wieczorem, a wy zo-
staniecie w środku.
Gdy wrócił do pokoju, Jessika kręciła się niecierp-
liwie.
112 Margaret Watson
Możemy już iść? zapytała.
Jeszcze chwilÄ™. Marcus wziÄ…Å‚ z kuchni kilka
plastikowych torebek i wsunÄ…Å‚ je do kieszeni. Na-
stępnie sięgnął do szuflady po pistolet i zatknął go
za pasek szortów, które przykrył koszulą. Teraz
chodzmy.
Czy aby na pewno będziesz tego potrzebował?
zapytała cicho.
Mam nadzieję, że nie, ale nigdy nie wiadomo.
Powstrzymał się, by nie okazać zniecierpliwienia na
widok malujÄ…cego siÄ™ na jej twarzy poruszenia. No
cóż, nie należała do jego świata, więc dlaczego miała-
by traktować jego pistolet jak coś oczywistego? Jes-
teś pewna, że nie wolałabyś zostać?
Potrząsnęła głową.
Wolę być z tobą.
Więc chodzmy.
Wślizgnęli się między drzewa rosnące na tyłach
domku. Jakby znalezli się w innym świecie. Przy-
ćmione, zielonkawe światło sączyło się przez bal-
dachim liści, a upał i wilgoć wprost przygniatały. Nie
docierała tutaj tak zbawienna na plaży bryza, a ciężkie
i gorące powietrze zdawało się stać w miejscu.
Aż trudno uwierzyć, że to ta sama część kurortu
powiedziała cicho Jessika.
Co masz na myśli?
Tuż obok panuje cywilizacja, a my jesteśmy
w deszczowym, tropikalnym lesie.
Niezle się natrudzono, żeby upodobnić to miej-
Romans na Karaibach 113
sce do ziemskiego raju, ale dżungla i tak wciąż się
odradza.
A to sprzyja porywaczom.
Nam również powiedział, rozglądając się po
pozostałościach nieprzyjaznego lasu.
To znaczy?
%7łe możemy odwrócić role i sprawić, by myśliwi
stali się tropioną zwierzyną. A na początek posłużymy
się portretami, które pomogłaś narysować.
Przystanęła i popatrzyła na niego. Miał wrażenie,
że go taksowała. Na koniec uśmiechnęła się:
Nie chciałabym być tropioną przez ciebie zwie-
rzyną, Marcusie. Mam wrażenie, że rzadko chybiasz.
ChybiÅ‚ w Madrileño, pomyÅ›laÅ‚ z niesmakiem. Nie
tylko stracił Margaritę, chybił także Simona. A swoją
drogą bardziej było mu żal Simona niż Margarity.
Zwłaszcza teraz, odkąd poznał Jessikę.
Ci porywacze sprytnie to rozgrywajÄ…. Zapadli siÄ™
pod ziemię, nikt nie słyszał o porwaniu.
No cóż, Simon potrafi trzymać swoich ludzi za
pysk.
Dlaczego myślisz, że byli w tym lesie? zapytała
ściszonym głosem.
Choćby to odparł, pokazując palcem.
Przykucnęła, żeby przyjrzeć się z bliska.
Skąd wiadomo, że zrobił to człowiek, a nie
zwierzÄ™?
Musimy zakładać najgorsze. To jedna z pod-
stawowych zasad.
114 Margaret Watson
Zgoda. Tylko czego mamy szukać?
Wszystkiego, co nietypowe dla tego miejsca. No
wiesz, papierki po cukierkach i po gumie do żucia,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]