[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Do diabła, co się mogło stać?
Bo to, że się stało, nie ulega wątpliwości. Niecierpliwym gestem
pchnął drzwi i nie zważając na to, że mężczyznie nie wypada zaglądać do
damskiej toalety, sprawdził całe pomieszczenie. W środku nie było
nikogo.
Ogród. Może przed powrotem na statek Tabi postanowiła zerknąć
na wspaniałą zieleń opisywaną w broszurze reklamowej? Z okien sali
restauracyjnej widać było zaledwie nieduży fragment bujnej roślinności.
Może chciała zobaczyć labirynt, o którym czytała z takim
zafascynowaniem?
Psiakrew, jeżeli wyszła na zewnątrz, nic mu o tym nie mówiąc...
Pokręcił ze złością głową. Przecież jej nie ostrzegł, żeby nigdzie sama nie
chodziła. Nie może jej winić za to, że nie oparła się pokusie obejrzenia
labiryntu. Ruszył w stronę drzwi prowadzących do ogrodu. Koszulę na
plecach miał mokrą od potu. Cholera, powinien był skłamać, powiedzieć
Tabicie, że ledwo może wytrzymać z bólu. Wtedy lotem błyskawicy
wróciłaby do stolika, nie wybrałaby się na żadne zwiedzanie.
Przez moment stał na tarasie, spoglądając na rozległy teren w dole.
Może sto lat temu był to klasyczny, elegancki ogród. Teraz pełen
rozłożystych krzewów, ogromnych żywopłotów, potężnych drzew,
splątanych zarośli, egzotycznych palm i kwiatów bardziej przypominał
ciągnącą się kilometrami dżunglę. Devlin westchnął ciężko. Jak ma w tym
gąszczu odnalezć Tabi?
Nie było jej nigdzie widać. Nikogo nie było widać. Dookoła
panowała głucha cisza.
Zacisnąwszy rękę na lasce, zastanawiał się, co robić. Zbyt wielkiego
wyboru nie miał. Podejrzewał, że Tabi postanowiła dotrzeć do labiryntu,
który - jak wynikało z broszury - mieścił się pośrodku tej puszczy.
Ruszył przed siebie. Zanim minął kilka pierwszych krzewów, z
których każdy liczył co najmniej trzy metry wysokości, wiedział, że zaraz
wydarzy się coś złego. Ciarki, które raz po raz przebiegały mu po skórze,
wyraznie wskazywały na to, że w pobliżu czai się niebezpieczeństwo.
Toteż nie zdziwił go widok, który ujrzał za następną bukszpanową
ścianą.
Tabitha stała nieruchomo, wpatrując się w niego oczami wielkimi ze
strachu. Obok niej stał uzbrojony wysoki chudzielec o długich tłustych
włosach; wolną rękę trzymał zaciśniętą na jej ustach.
- Najwyższy czas, Colter. Już myślałem, że nie przyjdziesz po
narzeczoną i trzeba będzie ci wysłać zaproszenie albo co. Ale Waverly był
pewien, że się zjawisz.
Steve Waverly, ten parszywy skurwiel, który parę dni temu
koniecznie chciał zatańczyć z Tabi, wyłonił się zza krzaka i ponownie
odsłonił w uśmiechu rząd równych białych zębów.
- Gra skończona, Colter - oznajmił krótko. - Oddawaj film.
Tylko lata doświadczenia pozwoliły Devlinowi zachować neutralny
wyraz twarzy. Jak mógł być tak głupi i ślepy? Powinien był domyślić się,
że temu skurwielowi chodzi nie tylko o Tabithę. Kim on jest, do licha, i
skÄ…d wie o filmie?
Devlin zmrużył oczy. Najwyrazniej bliskość Tabithy uśpiła jego
czujność. Inne sprawy zeszły na dalszy plan, stały się mniej ważne.
Liczyła się wyłącznie ona. Psiakość, oby tylko za jego błąd i ślepotę nie
przyszło im zapłacić życiem!
ROZDZIAA SZÓSTY
- Puść ją, Waverly. Ona nie ma z tym nic wspólnego.
Nie spodziewał się, aby ten logiczny argument trafił draniowi do
przekonania. I nie pomylił się. Waverly pokręcił z uśmiechem głową.
- Nie mam zamiaru, Colter. Jak dostanę film, możecie oboje wrócić
na statek. A na razie panna Graham przyda mi się jako zakładniczka.
Jako zachęta...
Tabi przenosiła spojrzenie z jednego mężczyzny na drugiego.
Długowłosy chudzielec z pistoletem nie odzywał się. Widać było, że o
wszystkim decyduje Waverly. Devlin skupił na nim uwagę, starając się
nie myśleć o strachu wyzierającym z oczu Tabi.
- Waverly, tamtego wieczoru w barze ostrzegłem cię, że gorzko
pożałujesz, jeśli kiedykolwiek zbliżysz się do Tabi. Wiesz, co cię czeka,
jeśli chociaż jeden włos spadnie jej z głowy? - spytał cicho Devlin.
Uśmiech na twarzy blondyna na moment przygasł. Dobrze,
pogratulował sobie w duchu Devlin; jeszcze potrafię napędzić
bandziorowi stracha. %7łałował, że nie wyrzucił blondyna za burtę, kiedy
ten pierwszy raz zaszedł mu za skórę. Przynajmniej oszczędziłby sobie
kłopotów.
- Ani tobie, ani twojej przyjaciółce nic się nie stanie. Oddasz mi
film, który przejąłeś na St. Regis, i możecie dalej zabawiać się w parkę
zachwyconych rejsem pasażerów. - Waverly łypnął okiem na Tabithę,
która patrzyła na niego z obrzydzeniem. - O ile oczywiście pannie
Graham nie będzie przeszkadzało granie roli twojego... hm, kamuflażu.
Jak, panno Graham? Czy teraz, gdy zna pani prawdÄ™ o swym przyjacielu,
nadał będzie pani z nim sypiała? On panią wykorzystał. %7łeby nie
wzbudzać podejrzeń, postanowił zachowywać się jak rasowy turysta,
poderwać sobie babkę... Pewnie nawet nie musiał się zbytnio natrudzić?
Mimo zaciśniętej na ustach ręki Tabitha usiłowała coś powiedzieć.
Słów nie sposób było zrozumieć, ale jej oczy ciskały gromy. Nagle Devlin
uświadomił sobie, że Tabi jest nie tylko przerażona, ale i wściekła. Jeśli
rozgniewana miała równie ognisty temperament jak ten, który
zademonstrowała w łóżku, to biada jej wrogowi. Dziwne. Do tej pory
jawiła mu się jako osoba delikatna, krucha, która nie potrafiłaby muchy
skrzywdzić.
- Panny Graham nie interesują twoje wywody, Waverly. Puść ją.
- Nic z tego.
- Nie mam filmu - oznajmił znużonym tonem Devlin. - Jest na
statku. Ukryty w kabinie.
- Nie wierzÄ™. Stale nosisz go przy sobie.
- Czyżby?
- Hej, Steve, każ mu się zamknąć i oddać film - wtrącił chudzielec,
który był znacznie bardziej spięty niż Waverly.
A to nic dobrego nie wróżyło. Jeśli jest coś gorszego od bandziora z
pistoletem, to zdenerwowany bandzior z pistoletem.
- Spokojnie. Pan Colter na pewno spełni nasze życzenie. Musimy go
tylko przekonać, że nie żartujemy.
Wolno, jakby mu się nigdzie nie spieszyło, blondyn wyjął z kieszeni
zapalniczkę i zapalił papierosa. Może faktycznie mu się nie spieszyło.
Poza nimi w ogrodzie przypuszczalnie nie było żywej duszy.
- Skąd wiesz, że na St. Regis cokolwiek przejąłem? - spytał od
niechcenia Devlin.
- Facet, który próbował cię zatrzymać w tej wąskiej alejce, przeżył -
odparł z uśmiechem Waverly, mrużąc oczy przed dymem tytoniowym. -
Nie wiedziałeś o tym, prawda? Niemal skatowałeś biedaka na śmierć, a
potem wepchnąłeś do pojemnika na śmieci. Tam go znalezliśmy.
Myślałeś, że nie żyje, co?
- Nie byłem pewien... - Devlin wzruszył ramionami. - Nie chciałem,
żeby zaśmiecał okolicę.
Resztkami sił wrzucił skatowane ciało do pojemnika. Miał nadzieję,
że minie dużo czasu, zanim ktoś zajrzy do środka. Wyglądało na to, że
niepotrzebnie zadał sobie tyle trudu. Kątem oka zauważył, że Tabi
przygląda mu się z niedowierzaniem. Nic dziwnego, przeżyła szok. No
cóż, pózniej postara się jej wszystko wytłumaczyć. Na razie musi dogadać
siÄ™ z bandziorami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]