[ Pobierz całość w formacie PDF ]
własne oczy ujrzy te cudowne kar-mazynowe wydmy, nad którymi od czasu do czasu
przebiegają bystro dwa księżyce.
W tejże chwili marzenie prysło. Przez chwilę Morgan stał jak sparaliżowany, potem
wycofał się do hotelu. Zapomniał zupełnie o urokach nocy.
W jego pokoju nie było komputera z pełnym wyposażeniem i Morgan musiał
zadzwonić do recepcji by mu takowy udostępniono. Niestety, korzystała akurat z niego pewna
starsza pani, mająca chyba kłopoty z poruszaniem się po sieci. Morganowi przyszło czekać
tak długo, że w końcu bliski był załomotania w drzwi kabiny. Ostatecznie staruszka wyszła,
wymamrotała coś tytułem przeprosin, i Morgan zasiadł przed skarbnicą całej wiedzy i sztuki
gatunku ludzkiego. W czasach studiów zdarzyło się Morganowi wygrać kilka prostych
konkursów polegających na odkopywaniu na czas różnych osobliwych informacji lub
sporządzaniu wymyślnych list danych (jednym z najciekawszych pytań, na które zdołał
znalezć odpowiedz, było: Jaki opad deszczu zanotowano w stolicy najmniejszego państwa
świata w dniu, kiedy padł drugi z kolei rekord ilości obiegnięć wszystkich baz podczas
rozgrywek uczelnianej ligi baseballa? ). Z latami coraz łatwiej operował systemem, a tym
razem chciał mu zadać stosunkowo proste pytanie. Odpowiedz pojawiła się po trzydziestu
sekundach i była nawet bardziej szczegółowa niż to konieczne.
Morgan przez minutę wpatrywał się w ekran, a potem ze zdumieniem potrząsnął
głową.
- Jak oni mogli to przeoczyć! - mruknął. - I nic nie da się zrobić...
Uzyskawszy wydruk, Morgan zaniósł cieniutki arkusz papieru do pokoju i
przestudiował dokładnie. Sprawa była tak oczywista, że przez chwilę sam zastanowił się, czy
czegoś nie pomylił i czy nie zrobi z siebie głupca, gdy wypowie rzecz głośno. Ale nie ma
żadnej furtki...
Spojrzał na zegarek: było już po północy. Ale z taką informacją nie należało czekać.
Ku uldze Morgana bankier nie wyłączył aparatu i odebrał błyskawicznie. Robił
wrażenie zdumionego.
- Mam nadzieję, że pana nie obudziłem - powiedział Morgan, niezbyt zresztą szczerze.
- Nie, właśnie mamy lądować w Gagarinie. W czym rzecz?
- Rzecz w obiekcie o masie około dziesięciu teraton porusza-jącym się z szybkością
dwóch kilometrów na sekundę. Mam na myśli wewnętrzny księżyc, Fobosa. Niczym
kosmiczny buldożer będzie co jedenaście godzin przebiegał w pobliżu wyciągu. Nie
sprawdziłem jeszcze wszystkich możliwych orbit, ale nie da się uniknąć zderzenia. Raz na
kilka dni.
Po drugiej stronie zapadła długa chwila ciszy.
- Powinienem to przewidzieć - powiedział w końcu bankier. - To tak oczywiste.
Trzeba coś wymyślić. Może będziemy musieli przesunąć Fobosa.
- To niemożliwe. Zbyt wielka masa. - Zadzwonię na Marsa. W tej chwili opóznienie
wynosi dwanaście minut. Gdzieś za godzinę powinienem dostać odpowiedz.
Mam nadzieję, pomyślał Morgan. I lepiej, żeby to była pomyślna odpowiedz. O ile,
oczywiście, naprawdę zależy mu na tej pracy.
24
Palec boży
Dendrobium macarthiae zakwitały zwykle wraz z nadejściem południowo-zachodnich
wiatrów monsunowych, w tym roku jednak ożyły wcześniej. Podziwiając w swym pawilonie
orchidei delikatne fioletoworóżowe płatki, Rajasing-he wspominał poprzedni monsun, kiedy
to straszne oberwanie chmury uwięziło go w pawilonie na całe pół godziny. Przyszedł tu
wtedy podziwiać pierwsze rozkwitłe kwiaty.
Spojrzał z lękiem na niebo, ale nic nie zapowiadało deszczu. Dzień był przepiękny i
tylko wysokie pasma chmur lekko łagodziły blask słońca. Ale to było dziwne...
Rajasinghe nigdy jeszcze nie widział niczego podobnego. Niemal dokładnie nad jego
głową smugi chmur zostały podziurawione jakby małymi, idealnie okrągłymi zawirowaniami
cyklonów. Każdy z kręgów mógł mieć co najwyżej parę kilometrów średnicy. Rajasinghemu
przypominało to wybijanie otworów w desce. Porzuciwszy orchidee wyszedł spod dachu, by
lepiej przyjrzeć się zjawisku. Teraz dostrzegał już drobne trąby powietrzne sunące przez niebo
i burzące smukłe szeregi chmur.
Można by pomyśleć, że oto Bóg opuścił swój palec z nieba i miesza biały puch. Nawet
Rajasinghe, który świetnie wiedział na czym polega kontrola pogody, nie podejrzewał, aby
możliwe było tak precyzyjne operowanie wiatrami. Wszelako odczuwał pewną skromną
dumę, że czterdzieści lat temu przyczynił się do ustanowienia tej kontroli. Nakłonienie
pozostałych jeszcze supermocarstw, by poświęciły na ten cel swe forty orbitalne nie było
łatwe, ale ostatecznie Globalne Centrum Pogodowe dostało je wszystkie, przekuwając w ten
sposób najpotężniejsze ze stworzonych kiedykolwiek mieczy na lemiesze. Obecnie te same
działa laserowe, które niegdyś miały nieść zagładę rodzajowi ludzkiemu, niczym skalpele
cięły płaty atmosfery lub też podgrzewały ten czy tamten region Ziemi. Operowały energią
ledwie porównywalną z tym, czym dysponuje słaba burza, ale to drobny kamyk wyzwala
przecież lawinę, jeden neutron wystarczy, by wywołać reakcję łańcuchową.
Wszelako Rajasinghe nie znał żadnych detali technicznych. Pamiętał jeszcze, że sieć
posługuje się licznymi satelitami kontrolnymi i superkomputerem, modelującym nieustannie
obraz całej ziemskiej atmosfery. Niczym dzikus po raz pierwszy widzący samolot, Rajasinghe
gapił się w niebo, gdzie cyklony z wolna dryfowały ku zachodowi. W końcu zniknęły za
wierzchołkami palm okalających Ogrody Rozkoszy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]