[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Królowo, niewiele ja wiem. To jedno powiedzieæ ci mogê, choæ cia³em przyp³aci, dusz¹ ¿yæ
bêdzie rycerz wiecznie! Bowiem ja wzi¹³em na siê jego grzech Smiertelny.
Ty?!...
A¿ siê stupota³ i sparska³ pod ni¹ bia³y rumak królewski.
 Ty?!... - spojrzy nañ z ¿a³oSliw¹ pogard¹.
I zakoñczy surowo:
 Bacz, co-æ powiadam! Znajd¹ siê niewiasty, które rycerzowi do ucieczki dopomog¹: ty je
doñ powiedziesz. I powiesz mu, ¿e jeSli króla przebaczenie uzyskaæ z czasem pragnie, niech
wywiedzion na wolê rusza w Swiaty na szukanie Graala. Kocha siê król w onej têsknicy daw-
nego rycerstwa. A za królem i ja siê kochaæ nie przestawam... Te ostatnie dwa s³owa akurat-
nie powtórz, choæbyS wszystko inne uroni³ w pamiêci.
Ledwie pani o Graalu wspomnia³a, a mnich porwie siê z kolan, nastawi siê ku niej twarz¹.
I jakby mu licowego widzenia nie doSæ by³o, rêce rozk³ada - d³oñmi, rzekniesz, wziera: ch³o-
nie w siebie wid i p³omienieje w tym napatrzeniu.
A ¿e nie doSæ korne to olSnienie by³o, targnê³a siê po niewoli d³oñ pani - a¿ sokó³ na berle
nastroszy³ czujnie pióra i, choæ oSlepion, obraca g³owê za wy¿¹ widnokrêgu.
 Bacz owo, jakeS zdufnia³ rych³o ku mnie, mnichu korny?
Ale brat ju¿ nie z gard³a zaciSniêtego dobywa³ s³owa, lecz w pierS wezbran¹ po nie siêga³:
 Niczym on sokó³, pró¿no ja, Pani, w twe wy¿e spogl¹dam: - i jam oSlepion kapuc¹. (Targn¹³
na g³owê kaptur mniszy). A przecie pod kapturem onym prze¿ywam ja w sobie wszystkie
dzieje onego rycerstwa, o którym rzek³aS przed chwil¹. Bo wiedz: sk³ada przeor mój kroniki
Spiewne o rycerzach Graala, jako ¿e ¿onglerzy po piekarniach nazbyt ju¿ nieSwiêtym uczyni-
li s³owo dawne. Na skrzyni ksi¹g w swej celi siada wtedy przeor siwobrody i mówi wonczas
z siebie. Ja zaS w ny¿y okiennej przy ksiêdze stojê i wpisujê w ni¹ akuratnie przeorowe s³o-
wo, A gdzie siê pieSñ nowa rozpocz¹æ ma, tam ja wymySlnymi sploty w z³oto i purpurê ob³a-
miam przeorowej ksiêgi karty wieczne; zaS gdzieniegdzie i obraz b³êkitny w ksiêgê k³adê. Nie
za grzech mi to liczy przeor dobry. A odpustow¹ por¹ nawet za kwestarza oto na miasto wy-
sy³a, bym nieco farb Swiata w oczy wzi¹³: ksiêga, powiada, piêkniejsza przez to siê sta nie -
na klasztoru chwa³ê... Oto napatrzy³em siê dziS w sukiennicach wszystkich farb Swiata! Oto
nas³ucha³em siê w piekarni takich kolorów ¿ycia, ¿e za oczyma Sæmi³a mi siê i dusza!... A¿
na koniec biorê w swe oczy purpurê ¿ycia, Swiata ró¿ê! - oblicze jakby onej królowej pana
Lancelota, o której ¿ongler opowiada³ w piekarni - lico najpiêkniejsze, jakie Bóg da³ kiedy
kobiecie ziemskiej!...
Wonczas dopiero pojê³a pani to zapatrzenie siê jego. Spod kaptura na bladej jak op³atek twa-
rzy jarz¹ siê ku niej oczy mnicha: Swiec¹ zjawie ¿onglerowego romansu. A¿ zrumieni³a siê
twarz pani i rzêsami przytuli³y jej oczy na takie a¿ pochlebstwo! - Ile¿ bo razy w rojeniach
54
swych skrytych mia³a siê za królow¹ Ginewrê najpiêkniejsz¹, pana Lancelota samego kochan-
kê! ile¿ to razy kaza³a ¿onglerom opowiadaæ sobie ona powieSæ! - Wiêc a¿ siê wstydzi. A gdy
palce zabawia teraz w zmieszaniu ró¿¹ u swych piersi, mySleæ musi, ¿e wszak to malarz, piêk-
noSci zachwytliwiec, uton¹³ oto oczyma w jej urodzie. Wiêc ta jej g³owa na wiotkiej szyi sama
siê s³ania ku zapatrzeniu mnicha: napatrz siê, mi³y, napatrz do syta.
I zaduma, na po³y senna, sko³ysa³a nagle jej mySli:
 Miodna pszczo³a na mej ró¿y - miód piêknoSci wiecznotrwa³y!... W przeorow¹ ksiêgê wieczn¹,
w b³êkit, z³oto i purpurê, w szat królewskich glorii ca³ej mnisze wwiedzie mnie pacholê.
I skin¹wszy, by pochód ruszy³ dalej, tê ró¿ê sprzed piersi miotnie w uroczne oczy mnicha.
A gdy siê wszczê³y ko³o niej orszaku gwary i okrzyki ludu, patrza³a przed siê jak nie w porê
ockniêta: tak dziwnie obce zda³o jej siê wszystko naokó³: i ten plac przed koScio³em, i ten
lud pokrzykliwy, i ten zamek na górze widny. Kêdy¿ to Spieszyæ kaza³a i wieSæ siê dwora-
kom? W komnat swoich pustkê smêtn¹, gdzie t³uk¹ siê marami wszystkich grzechów i zbrod-
ni przypomnienia? Czy tak jej siê niesamowicie wyda³o, ¿e skinê³a oto, by pochodem kró-
lewskim ruszyæ poza wszystkie grzechów chwile i ¿ycia mknienie - wy¿ej - dalej - w z³oty
b³êkit wiecznoSci...
Pod to zapatrzenie siê malarza, jak gdyby ³Ã³dx chwili ochynê³a siê w morze czasu.
 Mej urody czasom stanie - jak koScio³a!
Nad miastem wySwietla³y siê jeszcze wie¿e, a wielce strome dachy martwym ju¿ odblaskiem,
niby py³em ceglastym, wype³nia³y rynek i ulice. Oczom nikli ludzie o tej porze, twarzy na-
biera³y mury: w powietrzu zmierzchowym sta³y teraz, ka¿dym za³omem i grani¹ srodze wy-
raziste ni to w zmarszczkach sêdziwego wieku. Kêdy spojrzysz: kad³uby murów, surowe kra-
ty okien, wykusze ciê¿kie na rogach, dachów po³amane piachy i te warownie go³e, bez blan-
ków nawet - surowo, jakby na mieszczan chamsk¹ pogrozê, wypiêtrzone wie¿yska.
Za rozchwiejn¹ ciszê pól na Ave, tu okrzep³oSæ, chmurna kurzem ulic, opy³em murów a wy-
ziewami piwnic, pada³a i na dusze. I nie jaskó³ki Swierkliwe zgania³y siê w powietrzu, a nie-
mo w bezszelestnym trzepocie targa³y siê miêdzy murami nietoperze.
Pod sczernia³¹ w mroku gór¹ koScio³a ledwie siê znaczy³ brat franciszkanin, przyleg³y gdzieS
do schodów szerok¹ kup¹ szmat mniszych. Z rzadka tylko przerywa³ pacierze, prostowa³
grzbiet i rozgl¹da³ siê po placu: czeka³ na one dworki, które mia³y rycerzowi u³adziæ uciecz-
kê z miasta. Ale niewiasty one nie zjawia³y siê wcale - mnogie bo sprawy ma pewnie królo-
wa na g³owie swojej!
Pusto by³o. Tylko, ku przera¿eniu mnicha, kozodój rogaty przehycn¹³ têdy w poSwistach i po-
krzykach ¿aków pêdz¹cych za nim. Ujrzawszy brata, ucieszy³ siê bardzo on cap, a gdy siê
zda³o, ¿e zbodzie rogami w napêdzie, przytuli siê do habitu kosmat¹ piersi¹, wyjmie z pó³-
drêtwych palców tê ró¿ê, któr¹ zostawi³a mu królowa, pow¹cha kwiat, wetknie go mnichowi
z powrotem w garSæ, sproSn¹ swawol¹ po³echta brata, parsknie mu w twarz jak ten koñ - i po-
skoczy dalej w ulice. A za nim ¿aki. Rmiej¹ siê, niecnoty, z zakonnika. I znów pusto.
Wola cudza, mnisze pos³uchanie: gdy trzeba, staæ bêdzie do rana - i¿ tym ogniem w palcach.
U figury pod klasztoru murem z³o¿y tê ró¿ê; mo¿e ujmie wonczas duszy ci¹g³ego przypomi-
nania tej chwili, jak pod szaty ob³ogiem na z³otym strzemieniu kolebie siê go³¹bkiem siwym
ten ci¿emek pani...  Oo! - coraz to bezradniej mySlom z wieczora za furt¹ klasztorn¹...  Pana
Lancelota si³¹ królowa do siê sprowadziæ kaza³a, opowiada³ ¿ongler... Zosta³ przyjêty in lo-
giam, w rozmównicy, co by³o znakiem osobliwej przychylnoSci pani...
55
Ociê¿a³o serce; grzech rojeñ czai siê nad dusz¹ i g³uszy pacierze. Domarad, niedobra gor¹cz-
ka otrz¹sa mnicha dygotk¹.
Na plac wje¿d¿a konny; gdyby nie zatêtnienie kopyt, cieniem by siê zda³. Wprost na mnicha
jedzie.
 W imiê Ojca, Syna i Ducha... Od niej wieSæ!!
 Ty¿eS jest brat franciszkanin, z którym mówi³a królowa?
 Ja, panie!... Ot, ja, ja!
 Masz u pu³apu koScio³a w absydowej bani obraz Zwiastowania zdzia³aæ, a królow¹ w nim
za anio³a.
Zdo³aszli to?
Ku górze roz³o¿y³y siê w olSnieniu d³onie brata; nie wiadomo: w niebali siê tak zapatrzy³ czy
te¿ w ogl¹dany ju¿ zawczasu on obraz w absydowej bani a¿ wys³annik królowej po dwakroæ
swe pytanie powtórzyæ musia³:
 Zdo³aszli to?
Gdy przeor ka¿e, potrafiê.
Pomówi siê przeto z przeorem. Wiozêæ i drugi rozkaz. Masz siê jutro na zamku u królowej
pani stawiæ. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl