[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Spuściła wzrok.
- Nie mnie oceniać.
- Ale pani już oceniła i nadal ocenia, i bardzo chciałbym wiedzieć, co
zrobiłem źle, czemu straciłem w pani oczach.
- Stracił pan? Pan wręcz zyskał w moich oczach, sir. Jestem pod wraże­
niem pańskiej elokwencji.
- Nie chodzi mi o twoją ocenę mojej elokwencji, Letty.
Jeszcze nigdy nie widział, by unikała mówienia prawdy, aż do teraz.
- Nie wiem, o co panu chodzi. Prawie się nie znamy. Właściwie wcale
pana nie znam.
Patrzył na nią zmieszany. Czuł, jakby znał ją od zawsze, jakby tylko
czekał na nią, aż się pojawi. Całe życie szukał takiej kobiety, jak ona. Nie
przyszło mu do głowy, że ona nie czuje tego samego.
- Chciałbym to zmienić - zapewnił ją.
W jej oczach zapalił się prowokujący błysk.
- Naprawdę?
- Naturalnie. Jeśli pozwoli pani towarzyszyć sobie podczas kolacji,
postaram się panią bliżej ze sobą zapoznać.
- A jak ja mogę pana zaznajomić ze sobą? - zapytała.
Zrobił krok w jej stronę. Zapach jaśminu otulał ją jak welon. Ciepło jej
ciała przepływało między nimi.
- Przecież ja już cię znam - powiedział. - Znam cię.
Zadrżała i odsunęła się od niego.
- Nie. Nie znasz mnie.
Wydawała się spłoszona, a przecież nie o to mu chodziło, więc nie nalegał.
- Przy kolacji to nadrobimy.
Zawahała się. Wyczuł to i przez chwilę wydawała się wzruszająco bez­
bronna. A potem jej słabość znikła i ustąpiła miejsca obojętności.
- Mam lepszy pomysł. Nie jestem głodna, a wieczór jest taki piękny.
Nie widziałam jeszcze słynnego ogrodu różanego pani Bunting. Zechce
mi pan towarzyszyć?
Rzuciła tę propozycję jak wyzwanie i uświadomił sobie, że zrobiła to
świadomie. Mógł albo pozwolić jej pójść samej, co byłoby nierozważne,
132
- Sir Elliocie, jestem panu winna przeprosiny.
- Za co?
- Gdy tu przyjechałam, mieszkańcy miasteczka wydali mi się prosto­
duszni, prowincjonalni i prości. Pan jednak, sir, w potyczkach słownych
dorównuje biegłością mieszczuchom.
gdyż było ciemno, albo towarzyszyć jej, co również byłoby głupie, ponie­
waż... było ciemno. Ona jest niezamężna, a on jest kawalerem. Nie byli
w Londynie. To małe, prowincjonalne miasteczko, gdzie obyczaje towa­
rzyskie niewiele się zmieniły od połowy wieku.
- Więc?
- Może poszukamy jeszcze kilku osób...
- Nie mam ochoty szukać innych osób, sir Elliocie. Ale nie chcę się też
panu narzucać. Proszę, niech pan idzie na kolację.
Ryzykowała, że wywołająskandal. Powinien odmówić dla jej własnego do­
bra. Ale jeśli pozwoli jej pójść, narazi ją na niewybredne spekula-cje.
- Niech pani nie żartuje - powiedział ponuro. - Z przyjemnością będę
pani towarzyszył. Proszę. - Podał jej ramię.
- Och, jest pan czarujący! - Uśmiechnęła się, ukazując dołeczki w po­
liczkach. Wzięła go pod rękę. - Jak mogłabym się oprzeć pańskiej propo­
zycji?
Potrząsnął głową w poczuciu bezsilności. Była uparta i nierozsądna. Ale
mimo że cała sytuacja zdawała się szaleństwem, rozluźnił się. Powinien
nacieszyć się tym nierozważnym spacerem, ile tylko mógł. Miał wrażenie,
że mężczyzna, który spędza w towarzystwie lady Agathy trochę czasu,
musi się przyzwyczaić do uczucia, że balansuje na cienkiej linie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl