[ Pobierz całość w formacie PDF ]
człowiek wspina się na wysoką górę, nie jest mu potrzebny krytyk, łapiący go za nogi i wrzeszczący: nie właz tam!
Dlatego w skład członków ekspedycji włączony został astronom Sitkowski, zwolennik Sołowiowa. Lecz zacho-
rował przed wyjazdem i ekspedycja wyjechała, mając w swym składzie tylko jednego astronoma radzieckiego.
Co się zaś tyczy Mac-KinIeya, to nie można go było uważać za autorytet naukowy, chociaż Sołowiow twierdzi,
że posiada on poważny zasób wiadomości z dziedziny astronomii i jest wszechstronnie wykształconym
człowiekiem. Nie wiem, co Mac-KinIey robi w Anglii, lecz w ekspedycji spełnia przede wszystkim funkcję cienia"
Osborne'a, jest jego troskliwym opiekunem, ale nie samodzielnie myślącym naukowcem. Poza tym, jak już
wspominałem, jest doskonałym organizatorem, niezwykle energicznym i wytrwałym pracownikiem i jeśli nie brać
pod uwagę jego oschłości w gruncie rzeczy dobrym kolegą.
Lecz wróćmy do rozmowy. Osborne był tak rozdrażniony, że odpowiedz Sołowiowa nie uspokoiła go. Zerwał się
z fotela i zaczął chodzić po pokoju, starając się zapanować nad sobą. Widziałem zaniepokojenie malujące się na
surowej twarzy Mac-KinIeya, lecz Szkot milczał i tylko obserwował Osborne'a spod zwisających czarnych brwi.
Osborne zatrzymał się raptownie przed Sołowiowem. Twarz miał zmienioną, nerwowo skubał klapę marynarki.
Właśnie cała rzecz jest w tym powiedział zdławionym głosem że pan jest również sceptykiem! Pan
w nic nie wierzy. Nie mogę tego dłużej znieść, niech mnie pan zrozumie!
Po tym wybuchu opadł na fotel i zakrył twarz rękami. We wszystkim, co dotyczyło Marsjan, Osbonne jest fana-
tykiem. Jego teorie naukowe są dla niego religią, której służy namiętnie i z samozaparciem. Sceptyków uważa za
świętokradców. O tym wiedzieliśmy dobrze.
Ale z Sołowiowem sprawa wyglądała całkiem inaczej;
przecież Sołowiow był po jego stronie, choć jednocześnie pozwalał sobie na zastrzeżenia i nie kończące się
sprawdzanie dowodów. Nieraz już mówił do mnie cichaczem: Znów rozzłościł się przeze mnie! Tak mi go żal,
on się bardzo denerwuje, kiedy się z nim spieram! Ale nie mogę milczeć!
Teraz długo ukrywane rozdrażnienie Osborne'a doprowadziło do otwartego wybuchu.
Sołowiow zapalił papierosa. Widać było, że starannie dobiera słowa. Wszyscy szczerze lubiliśmy Osborne'a i
nikt nie chciał go urazić. A poza tym jak by to wyglądało, żeby nasi kierownicy mieli się pokłócić właśnie w
przeddzień zwycięstwa!
Drogi sir Osborne powiedział w końcu Sołowiow. Ta rozmowa nie jest dla mnie czymś zaskakującym.
Lecz co począć? Od pierwszej chwili było jasne, że nasze podejście do zagadnienia trochę się różni. Co prawda,
uważałem i uważam do dnia dzisiejszego, że te różnice nie dotyczą istoty sprawy, lecz, że tak powiem, metody jej
rozwiązania. Moim zdaniem, pan zbyt łatwo udziela kredytu zaufania faktom, które należałoby uprzednio
gruntownie zbadać. No cóż! To pańska rzecz. Ale niech mi pan pozwoli odnosić się do faktów tak, jak ja to
uważam za stosowne. Nie możemy milczeć i nie podejmować dyskusji, skoro pracujemy wspólnie nad tą samą
sprawą i ze wszystkich sił walczymy o sukces. Przecież prawda rodzi się w trakcie wymiany myśli. Być może
popełniłem nietakt i to spowodowało pańską dzisiejszą reakcję. Jeśli tak się rzecz przedstawia, to przepraszam
pana najmocniej. SzanujÄ™ pana ogromnie i nie-
takt z mojej strony mógł być tylko wynikiem roztargnienia.
Nie to miałem na myśli! odrzekł szybko Osborne, który wyraznie cierpiał. Pan jest prawdziwym dżentel-
menem, zawsze taktownym w stosunku do ludzi.
A więc chodzi tylko o kontrowersje naukowe rzekł Sołowiow z ulgą w głosie. Drogi kolego, przecież
jesteśmy zwolennikami tych samych koncepcji! Pan nazywa mnie sceptykiem, ale nasz młody przyjaciel (tu wska-
zał na mnie) może zaświadczyć, że wielu naszych astronomów i nie tylko naszych nazywa mnie
chorobliwym fantastą, maniakiem, romantykiem słowem, obdarza wszystkimi epitetami, na które może sobie
pozwolić uczony podczas dyskusji. Skłonny jestem w tej chwili żałować, iż nie zabrałem z sobą ani jednego z tych
panów! Sądziłem jednak wówczas, że nasza ekspedycja i bez tego jest tak trudna i skomplikowana, iż nie ma
potrzeby mnożenia tych trudności przez jałowe spory z człowiekiem, który zawzięcie nie chce patrzeć dalej swego
nosa.
Na te słowa Osborne kiwnął aprobująco głową.
Widzi pan ciągnął dalej Sołowiow ja również umiem gniewać się na niewierzących"; ale przecież mó-
wiło się o ludziach, którzy z uporem trzymają się pewnego powziętego z góry sądu i nie chcą sobie nawet zadać
trudu myślenia, czy ten sąd jest słuszny. Odrzucają wszelkie argumenty i nie wysłuchawszy oponenta do końca,
jako ultima ratio oświadczają: Przecież pan sam wie, że to są brednie". Albo mówią inaczej: Pamiętam, że pan
przed sześciu laty całkiem niesprawiedliwie ocenił pewną obserwację. I jestem w pełni przekonany, że pan myli
się również teraz". Ale ja wcale tak nie postępuję, drogi kolego! Nie odrzucam żadnych danych, sprawdzam je
tylko. Pizecież to jest podstawowy obowiązek uczonego... Czy można się o to gniewać na mnie?
Pan mnie zle zrozumiał! Osborne wyraznie się wycofywał. Jestem ostatnio trochę podniecony nerwowo
i może wyraziłem się zbyt ostro. Zresztą, drogi kolego, gdyby pan w istocie rzeczy był sceptykiem, nie próbował
bym pana przekonywać. Lecz pański sceptycyzm, moim zdaniem, ma charakter, powiedziałbym, przymusowy...
ProszÄ™ mi wybaczyć... oficjalny. Pan w istocie rzeczy nie » jest taki, za jakiego pragnie pan uchodzić! t/ Nie
mogłem powstrzymać uśmiechu. Widziałem, że Sołowiow z trudem stara się zachować powagę.
Co pan chce przez to powiedzieć? zapytał. Ze komuniści nie umieją marzyć?
Nie, wcale nie to odparł Osborne. Tylko że racjonalizm i praktycyzm cechujący współczesnych
Rosjan...
Czy naprawdę? Sołowiow uśmiechnął się otwarcie. I pomyśleć tylko, że w pierwszych latach istnienia
władzy radzieckiej pański rodak uważał sternika naszego państwa za bezpłodnego marzyciela! Jak się czasy
zmieniły!
Nie mówię o takich marzeniach jak elektryfikacja kraju! Przecież Lenin nie odkrył elektryczności!
Słusznie. Ale ani pan, ani ja nie odkryliśmy Marsjan odparł Sołowiow. Pozwoli pan zwrócić sobie
uwagę, że dla ówczesnej Rosji elektryczność, radio i inne zdobycze kultury, które już istniały na Ziemi, były w
gruncie rzeczy nie mniejszą fantastyką, niż nasze poszukiwania statku kosmicznego z Marsa!
Tak, tak, oczywiście bąknął cicho Osborne. Widocznie żałował już, że rozpoczął tę dyskusję. Nie my-
ślałem...
A poza tym, żeby dogadać się ostatecznie i już nie wracać do tego tematu: nie można w żaden sposób
oskarżać ZSRR o oficjalny sceptycyzm" w stosunku do naszej ekspedycji, jak pan mniema.! Mimo to, że poglądy
astronomów radzieckich są bardzo zróżnicowane, a przewaga ilościowa jest po stronie znienawidzonych przez
pana sceptyków, rząd nasz udzielił nam wszelkiej pomocy i wyasygnował na koszty ekspedycji sumę nie
mniejszą niż pańska ojczyzna, którą, jak widzę, uważa pan za bardziej romantyczną i skłonną do marzeń.
Istotnie ZSRR dał więcej pieniędzy, więcej ludzi, a cała skomplikowana, pośpieszna praca przygotowawcza
odby-
wała się w Związku Radzieckim. Osborne doskonale wiedział o tym, dlatego zrobiło mu się nieswojo. Poczerwie-
niał nawet.
Tak mi przykro, że wywołałem ten spór powiedział szczerze.
Myślę, że te wyjaśnienia były bardzo pożyteczne rzekł Sołowiow. Mam nadzieję, że nie będzie już mię-
dzy nami żadnych nieporozumień.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]