[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A Mikołaj? zapytała Izis.
W porządku. Chloe mi pisze, że się strasznie zle zachowywał wobec
wszystkich córek hotelarzy, u których się zatrzymywali.
Mikołaj jest fajny powiedziała Izis. Zastanawiam się, dlaczego
jest kucha-rzem?
Tak przyznał Chick to dziwne.
A niby dlaczego? zapytała Aliza. Uważam, że to lepsze, niż być
kolekcjonerem Partra dorzuciła, szczypiąc Chicka w ucho.
Ale Chloe nie jest ciężko chora? zapytała Izis.
Nie napisała mi, co jej jest odparła Aliza. Boli ją w piersiach.
Chloe jest taka ładna powiedziała Izis. Nie mogę sobie wyobrazić,
żeby była chora.
Och! szepnÄ…Å‚ Chick popatrzcie!...
Właśnie uniosła się część sufitu i ukazał się rząd głów. Zmiali wielbiciele
filozofa wśliznęli się aż pod witraż i dokonali tej delikatnej operacji. Pojawili się
następni, którzy ich popychali, tych pierwszych, zaś ci nerwowo czepiali się
krawędzi otworu.
Nie dziwię się powiedział Chick. Ten wykład jest podziwu
godny!...
Partre uniósł się i przedstawiał publiczności próbki wypchanego womitu.
Najładniejsza surowe jabłko z czerwonym winem odniosła prawdziwy
sukces. Już prawie nie można się było usłyszeć, nawet za kurtyną, gdzie
znajdowali siÄ™ Izis, Aliza i Chick.
No dobrze rzekła Izis. A kiedy wrócą?
Jutro albo pojutrze powiedziała Aliza.
Już tak dawno ich nie widzieliśmy!... zawołała Izis.
Tak przyznała Aliza od ślubu...
To był udany ślub stwierdziła Izis.
Tak powiedział Chick. Właśnie tego wieczora Mikołaj
odprowadził cię...
Na szczęście większa część sufitu zwaliła się na salę, uniemożliwiając Izis
podanie szczegółów. Wzbił się gęsty kurz. Białawe postacie brodziły w tynku,
potykały się i padały zaduszone przez ciężki obłok unoszący się nad
zgliszczami. Partre przystanął i rżał ze śmie-chu, klepiąc się po udach,
szczęśliwy, widząc tylu ludzi zaangażowanych w tę awanturę. Ayknął tęgi haust
kurzu i rozkaszlał się jak wściekły.
Chick, w gorączce, kręcił potencjometrami rejestratora. Ten odpowiedział
mocnym zielonym światłem, które uciekło po podłodze i skryło się w szczelinie
parkietu. Potem wyskoczyło drugie i wreszcie trzecie i Chick odciął dopływ
prądu dokładnie w tym momencie, gdy z silnika miał wylezć jakiś wstrętny,
wielonogi robal.
I co mam zrobić? zapytał. Zaciął się. To przez ten pył w
mikrofonie.
Pandemonium w sali osiągnęło swój szczyt. Partre w tym momencie
popijał z karafki i szykował się do odejścia, bo właśnie odczytał ostatnią stronę.
Chick się zdecydował.
Zaproponuję mu, żeby wyszedł tędy powiedział. Idzcie przodem,
zaraz was dogoniÄ™.
Przechodząc przez korytarz Mikołaj zatrzymał się.
XXIX
Słoneczka świeciły zdecydowanie zle. Szybki z żółtego
szkła wyglądały na matowe i pokryte leciutką mgiełką, zaś promienie zamiast
odbijać się metalicznymi kropelkami, pluskały o podłogę, tworząc płytkie,
leniwe kałuże. Zciany poplamione słońcem nie lśniły już tak jedno-licie jak
niegdyÅ›.
Ta zmiana najwyrazniej niezbyt przeszkadzała myszom, oprócz szarej
czarnowąsej, której dogłębnie zasmucona mina od razu rzucała się w oczy.
Mikołaj przypuszczał, że żal jej było nieoczekiwanie przerwanej podróży i tych
znajomości, jakie mogła nawiązać po drodze.
Nie jesteś zadowolona? zapytał.
Mysz wzdrygnęła się z odrazą i pokazała na ściany.
Tak powiedział Mikołaj. To już nie to. Przedtem było lepiej. Nie
wiem, co siÄ™ dzieje...
Mysz jakby zastanawiała się przez chwilę, po czym zwiesiła głowę i
rozłożyła łapki w geście niezrozumienia.
Ja też przyznał Mikołaj nic nie rozumiem. Nawet kiedy się ściera,
nic to nie daje. Widocznie atmosfera staje się żrąca...
Przystanął w zamyśleniu, też zwiesił głowę i ruszył w dalszą drogę.
Mysz skrzyżowała łapki i zaczęła powoli przeżuwać z nieobecną miną,
jednak natychmiast splunęła czując smak gumy do żucia dla kotów. Sprzedawca
się pomylił.
W jadalni Chloe jadła śniadanie z Colinem.
No jak? spytał Mikołaj. Lepiej?
Coś podobnego powiedział Colin czyżbyś zdecydował się mówić
jak człowiek?
Nie mam butów wyjaśnił Mikołaj.
Niezle stwierdziła Chloe.
Miała błyszczące oczy, zdrową cerę i szczęśliwą minę, że znów jest w
domu.
Zjadła połowę kurczaka w cieście powiedział Colin.
Bardzo mi miło odpowiedział Mikołaj. Tego nie wziąłem z
Gauffégo.
Chloe, co byś chciała dzisiaj robić? zapytał Colin.
Właśnie powiedział Mikołaj czy obiad ma być wcześnie czy
pózno?
Chciałabym wyjść z wami dwoma i z Izis, i z Chickiem, i z Alizą, iść na
ślizgawkę i na zakupy, i na prywatkę powiedziała Chloe, i kupić sobie
zielony pierścionek z systemikiem.
Dobrze powiedział Mikołaj wobec tego już idę zająć się kuchnią.
Mikołaju, zajmij się kuchnią po cywilnemu poprosiła Chloe. Dla
nas jest to o wiele mniej męczące. A poza tym szybko się uwiniesz.
Pójdę wziąć trochę pieniędzy z mego kufra na dublezony powiedział
Colin a ty, Chloe, zadzwoń do przyjaciół. Zrobimy sobie ładną wycieczkę.
Idę dzwonić rzekła Chloe.
Wstała i pobiegła do telefonu. Podniosła słuchawkę i udała krzyk
puszczyka, żeby uprzedzić, że będzie chciała mówić z Chickiem.
Mikołaj sprzątnął ze stołu, naciskając dzwigienkę, a brudne naczynia
ruszyły do zlewu pneumatyczną tubą, która ukryta była pod dywanem. Opuścił
pokój i wyszedł na korytarz.
Mysz, stojąc na tylnych łapkach, drapała zmatowiałe szybki. Tam gdzie
drapnęła, błyszczało na nowo.
No proszę! wykrzyknął Mikołaj. Udaje ci się!!... Wspaniale!
Mysz zatrzymała się zdyszana i pokazała Mikołajowi otarte ze skóry i
pokrwawione Å‚apki.
Och! zawołał Mikołaj. Skaleczyłaś się!... Chodz, zostaw to. W
końcu wpada tu i tak dość słońca. Chodz, opatrzę cię...
Wsadził ją do kieszeni na piersi, a ona zwisała na zewnątrz ze swoimi
biednymi, pokaleczonymi łapkami, nie mogąc złapać tchu, z półprzymkniętymi
oczkami.
Colin szybko obracał pokrętłami sejfu na dublezony i podśpiewywał. Nie
dręczyły go już troski ostatnich dni i czuł, że ma serce w kształcie pomarańczy.
Kufer był zrobiony z białego marmuru inkrustowanego kością słoniową, a
pokrętła z zielono-czarnego ametystu. Wskaznik poziomu pokazywał
sześćdziesiąt tysięcy dublezonów.
Pokrywa odchyliła się z tłustym klapnięciem, a Colin przestał się
uśmiechać. Nie wiadomo dlaczego wskaznik zablokowany, akurat zatrzymał się
po dwóch czy trzech i wahnięciach na poziomie trzydziestu pięciu tysięcy
dublezonów. Wsadził rękę do kufra i błyskawicznie sprawdził dokładność
ostatniej cyfry. Przeprowadziwszy szybki rachunek w pamięci stwierdził, że
była prawdopodobna. Ze stu tysięcy dwadzieścia pięć dał Chickowi, żeby ożenił
się z Alizą, piętnaście na samochód, pięć na ceremonię... a reszta po prostu
wyszła. Trochę go to pocieszyło.
To normalne powiedział głośno, ale głos wydał mu się dziwnie
zniekształcony.
Wziął tyle, ile mu było trzeba, zawahał się, wsypał z powrotem połowę
ruchem pełnym zniechęcenia i zamknął klapę. Pokrętła obróciły się szybko z
cichym jasnym klekotem. Stuknął w tarczę wskaznika i stwierdził, że pokazuje
kwotę dokładnie odpowiadającą zawartości.
Podniósł się. Postał tak przez chwilę, dumając nad wysokością sum, jakie
musiał wy-dać, żeby ofiarować Chloe to, co uważał, że jest jej godne, i
uśmiechnął się, przypomniawszy sobie potarganą Chloe rano w łóżku i kształt
prześcieradła na jej rozciągniętym ciele, i bursztynowy kolor jej ciała, i
gwałtownie zmusił się do myślenia o kufrze, bo nie był to najodpowiedniejszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]