[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Sama dziewczyna nie brała udziału w tych rodzinnych wiecach. Miała złamane serce. Zraniono jej
dumę i miłość własną, a efekt był prawdziwie katastrofalny.
Wkrótce Farquharowie ochłonęli nieco i zajęli się pocieszaniem Frances, co przynosiło jednak
mizerne efekty. Jakoś przetrwała resztę sezonu, pokazując światu, że jest ponad to i usiłując nie zżymać
się zbytnio, ilekroć Holcomb wszedł jej w drogę. Wprawdzie pobladła i wyszczuplała, a jej twarz
przypominała maskę bez śladu życia, ale to samo można było rzec o wielu innych dziewczynach, których
nikt nie podejrzewał o złamane serce.
Z nadejściem lata Frances postanowiła podkreślić własną niezależność i kiedy, jak każdego roku, cała
rodzina wybierała się do Green Harbour, stwierdziła, że nie pojedzie i koniec. Wszyscy starali się ją
przekonywać, lecz nic nie mogło skłonić Frances do zmiany zdania.
 Wybiorę się do Windy Meadows, do cioci Eleanor. Już tyle razy mnie zapraszała.
Ned gwizdnął.
 Wybawisz się za wszystkie czasy, siostrzyczko. W Windy Meadows jest prawie taka miła i radosna
atmosfera jak na pogrzebie. Ciocia Eleanor nie należy, delikatnie to ujmując, do zbyt zabawnych osób.
 Nic mnie to nie obchodzi. Chcę uciec gdzieś, gdzie ludzie nie będę mnie wytykać na ulicy palcami i
mówić ciągle o... tamtym  głos Frances brzmiał tak, jakby za chwilę miała wybuchnąć płaczem.
Ned wyszedł, po raz kolejny przeklinając w duszy Holcomba, i poprosił matkę, aby zajęła się siostrą.
Frances jednak dopięła swego i pojechała do ciotki.
W Windy Meadows było dokładnie tak, jak to zapowiedział Ned. Całkowite zaprzeczenie słowa
 rozrywkowo . Niewielka wiejska posiadłość leżała tuż przy drodze prowadzącej do rybackiej osady,
usadowionej na skrawku plaży znanym jako Zatoczka. Ciotka Eleanor należała do tego cennego, a
niestety bardzo rzadkiego gatunku osób, które w mistrzowski sposób opanowały sztukę niewtykania nosa
w nie swoje sprawy i zostawiła Frances samą sobie. Wiedziała oczywiście, że jej siostrzenica miała
 jakieś kłopoty sercowe, czy coś w tym rodzaju , ale postanowiła się nie wtrącać.
64
 Najlepiej, jeśli sprawy toczą się własnym biegiem mawiała nieco filozoficznie starsza pani do
Margaret Ann Peabody, swojej gospodyni, a jednocześnie powiernicy.  Wszystko się ułoży we
właściwym czasie, choć Frances tak pewnie nie myśli.
Rzeczywiście, przez pierwsze dwa tygodnie Frances pogrążyła się w luksusie bezgranicznego smutku.
Mogła płakać całą noc, a jeśli zechciała, to i cały dzień, i nie przejmować się, że ktoś zobaczy jej
zaczerwienione oczy. Nikt też nie wymagał od niej przykładnego zachowania.
Po upływie tego czasu ciotka Eleanor postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Wprawdzie polityka
niemieszania się była, najlepsza, ale ciotka nie mogła przecież pozwolić, aby dziewczyna na jej rękach
wyzionęła ducha. Frances z dnia na dzień stawała się coraz bledsza i chudsza, a oczy miała aż
zapuchnięte od płaczu.
 Jaka szkoda  powiedziała ciotka pewnego ranka przy śniadaniu.  Tak bardzo chciałam wziąć dziś
Coronę Sherwood na przejażdżkę. Obiecałam jej w zeszłym tygodniu, że znajdę trochę czasu; ale dziś
będziemy piec i robić masło i nie mogę się wyrwać ani na chwilę. Biedna Corona. Tak mi wstyd.
 Kto to taki?  spytała Frances, a jednocześnie usiłowała sobie uprzytomnić; że mimo wszystko jest
ktoś równie godzien współczucia jak ona.
 To siostra naszego pastora. Była ciężko chora. Gorączka reumatyczna. Ma się już lepiej, ale upłynie
jeszcze sporo czasu, zanim wrócą jej siły. Powinna dużo przebywać na powietrzu, ale nie może chodzić
zbyt daleko, jest na to za słaba. Koniecznie muszę tam jutro zajrzeć. Mieszka razem z bratem na plebanii i
prowadzi mu gospodarstwo. On jest kawalerem, rozumiesz.
Frannces ani nie rozumiała, ani nie była w najmniejszym stopniu ciekawa, ale nawet przyjemność
płynąca z rozpamiętywania własnych żalów może się w końcu przejeść. Zaproponowała więc, że
wybierze się z panną Sherwood na przejażdżkę.
 Nigdy jej wprawdzie nie widziałam  stwierdziła  ale jeśli chcesz, to mogę zaprząc Grey Toma do
faetonu i pojechać.
Ciotce Eleanor dokładnie o to chodziło; przyjęła ten pomysł z dużym zadowoleniem.
 Przekaż jej ode mnie ucałowania i powiedz, żeby nie zajmowała się ludzmi z wioski, zanim nie
wydobrzeje. Plebania to czwarty dom przy trzeciej z kolei uliczce.
Trzymając się tych wskazówek, Frances szybko odnalazła właściwy adres. Corona Sherwood
osobiście wyszła ją powitać i Frances, która spodziewała się kogoś znacznie starszego, ze zmarszczkami
na twarzy i podwójnym podbródkiem, stwierdziła zdumiona, że siostra pastora jest nie tylko bardzo
ładna, ale i mniej więcej w jej wieku. Za to urodą różniły się bardzo. Corona była brunetką, ale jakże
różną od posągowej panny Farquhar. Cera Frances miała barwę kości słoniowej, a jej kruczoczarne włosy
odcień błękitu, podczas gdy Corona była śniada i  rzec by można  bardziej wyrazista.
Jej oczy rozjaśniły się, kiedy Frances zwierzyła się ze swej misji.
 Och, jak to miło ze strony pani i panny Eleanor. Jestem jeszcze za słaba, bym mogła sama pójść na
spacer, czy zrobić coś użytecznego tutaj, a Elliott tak rzadko ma wolną chwilę, aby mnie gdzieś zabrać.
 Dokąd pojedziemy?  spytała Frances, kiedy już ruszyły.  Zupełnie nie znam okolicy.
 Czy nie mogłybyśmy zajrzeć najpierw nad Zatoczkę? Chciałabym odwiedzić małego Jacky'ego
Harta. Biedak jest poważnie chory.
 Ciocia Eleanor stanowczo zabroniła  powiedziała Frances niepewnie.  Czy nie narazimy się jej w
ten sposób?
Corona roześmiała się:  Panna Eleanor obwiniała na początku ludzi z wioski, że właśnie przez nich
zachorowałam, ale to z pewnością nie jest prawda. A ja tak bardzo chciałabym zobaczyć Jacky'ego Harta.
Od jakiegoś czasu cierpi na chorobę kręgosłupa, a ostatnio jest z nim coraz gorzej. Nie sądzę, aby panna
Eleanor miała coś przeciwko temu.
Frances zawróciła Grey Toma i pojechały drogą, która wiodła do Zatoczki i dalej w kierunku plaży z
jej srebrzystymi piaskami, szemrzącym wiatrem i kryształowo czystą wodą morza rozciągającego się po
horyzont. Dom Jacky ego Harta okazał się maleńką chatką wypełnioną po brzegi dzieciarnią, zaś pani
Hart  bladą, zmęczoną istotą, o cierpliwych, zapatrzonych gdzieś daleko oczach, jakie często spotyka się
u kobiet z wybrzeża. Rozmawiała o Jackym z nutą beznadziejności w głosie. Doktor powiedział, że to już
długo nie potrwa. Zwierzyła się też Coronie z innych kłopotów. Jej chłop znowu pił, a połowy makreli
szły kiepsko.
Gdy pani Hart poprosiła Coronę do Jacky ego, Frances poszła za nimi. Chory chłopiec leżak w
maleńkiej sypialni tuż przy kuchni. Nieszczęsne dziecko, o subtelnej, lecz wycieńczonej twarzyczce i
65
dużych jasnych oczach. Powietrze w pokoiku było gorące i duszne. Matka przystanęła w nogach łóżka z
rozpaczą wypisaną na twarzy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl