[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kiciuś. Dobrze jest znów mieć twój ród za sprzymierzeńca jak niegdyś. Zatem tajne
przejście...
Swobodnym krokiem, zupełnie niepodobnym do poprzedniego bezwolnego
powłóczenia nogami, zbliżył się do wydrążonej w grubym murze wieży niszy, gdzie
znajdowało się ich niewielkie ognisko. Przesuwał rękami po kamieniach nie używając więcej
siły, niż kiedy wcześniej drapał Utę.
Jednak po pewnym czasie palce, którymi poruszał z taką pewnością siebie, jakby
dokładnie wiedział, co trzeba zrobić, zesztywniały. Mężczyzna jedną rękę opuścił wzdłuż
ciała, drugą podniósł do czoła i popatrzył przez ramię na młodzieńca.
- Jak to... - w jego głosie nie było już ani podniecenia, ani zdecydowania. - Jak to...
Uta stanęła na tylnych łapkach, a przednie zwiesiła na jaśniejsze futerko podbrzusza.
Zamiauczała cicho, lecz rozkazująco. Lord Marbon obrócił ku niej spojrzenie. Nastawił ucha,
jakby potrafił zrozumieć znaczenie wydanych przez kotkę dzwięków.
- Panie. - Młodzieniec podszedł do niego. - Pamiętaj... Lord Jartar czeka!
Mężczyzna rozejrzał się wokoło. Jego oblicze miało jeszcze myślący wyraz, choć już
gdzieś w kącikach oczu czaiła się apatia.
- To... to nie... nie... tu. - Błądził wzrokiem po ścianach surowego wnętrza.
Briksję ogarnęło takie zniecierpliwienie, że bliska była obgryzania paznokci. Nagle
rozbudzona wyobraznia podsunęła jej obraz niebezpieczeństwa, jakie na siebie ściągnęła.
Utrzymać się w wieży nie sposób. Była na siebie wściekła, że wpędziła się w taką pułapkę z
jakiegoś głupiego, niezrozumiałego powodu. Ale stało się; nawet jeśli młodzieniec mówił
prawdę i ten lord Marbon ma tu jakieś tajemne wyjście, nie wiadomo dokąd ono może
prowadzić. Czego zresztą można oczekiwać po tym skołatanym umyśle...
- Jartar... Tak!
Jeszcze raz brzmienie tego imienia pomogło mu pozbierać myśli; działało na niego
ożywczo - jak poruszanie sznurkami pobudza do życia zrobioną z drewna i skóry kukiełkę
(kiedyś, dawno temu, Briksja widziała takie przedstawienie).
Lord Marbon ponownie przyłożył ręce do muru. Do uszu Briksji doleciał z zewnątrz
dzwięk, którego się tak obawiała - to mogło być tylko szurnięcie buta o kamień. Chwyciła w
rękę włócznię, a tymczasem jej wzrok padł na schody. Dlaczego wcześniej nie przyszło jej to
do głowy? We dwójkę, z mieczem i włócznią, mogli się jakiś czas utrzymać na górze, choć o
parę chwil przedłużając życie. Nóż wiszący u pasa... to jej własna droga ucieczki, lepsza niż
los, jaki inaczej byłby jej udziałem...
Dzwięk, który doszedł ją wcześniej z zewnątrz, nie powtórzył się. Ale była pewna, że
wtedy się nie przesłyszała. Teraz jednak jej uwagę zajął inny, głośniejszy zgrzyt. W ścianie za
paleniskiem pokazała się szpara. Młodzieniec gwałtownie i z całej siły przepchnął przez nią
swego pana. Zaraz za nim skoczyła Uta i rozpłynęła się w ciemnościach. Kiedy Briksja
spostrzegła, że młodzieniec też już, bez słowa ostrzeżenia, przeciska się przez otwór,
przypadła szybko do ściany. Tymczasem szczelina zaczęła się zwężać. Jednak dziewczyna,
posłużywszy się włócznią niby dzwignią, zdołała się jeszcze przedostać. Gdy wyszarpnęła
drzewce, ściana zasunęła się całkowicie, pozostawiając Briksję w głębokim mroku,
spowijającym ją jak ciężka peleryna.
Z prawej strony posłyszała jakieś dzwięki i powoli wyciągnęła w tym kierunku rękę.
Przestrzeń, w jakiej się znalazła, była bardzo ograniczona - na lewo i na wprost tuż -tuż
wymacała mur. Zwróciła się zatem w prawo. Opuściła włócznię i zaczęła wodzić nią po
podłożu, szukając w ten sposób drogi, która, jak przypuszczała, wiodła albo w górę, albo w
dół.
Tak postukując Briksja uszła jakieś pięć kroków, po czym kamienna podłoga urwała
się. Wciąż posługując się włócznią dziewczyna wynalazła coś, co mogło się okazać
pierwszym schodkiem. Przystanęła i zamieniła się w słuch. Odgłosy dobiegały nadal z tego
samego kierunku. Nie było na co czekać.
Briksja wystukiwała drogę przed sobą uważnie, sprawdzając dokładnie każdy stopień,
zanim postawiła na nim nogę. Lewą rękę przesuwała po ścianie, która początkowo była
sucha, ale pózniej - ponieważ dziewczyna schodziła coraz niżej - zrobiła się śliska od wilgoci.
Nos drażnił zapach zastałej wody i zgnilizny. Dwukrotnie naruszyła dłonią pokrywające
ścianę porosty, wzbudzając obłoki gryzącego, wolno opadającego grzybicznego pyłu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl