[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wą historię śmierci Tiba. Zmierć, którą trzeba pomścić za
wszelką cenę! Niestety, mimo że i Bess, i Drew pilnie łowili
wszelkie rozmowy i aluzje, nie zbliżyli się ani o krok do roz
wikłania tajemnicy.
246
Należało więc się uzbroić w cierpliwość. Bess postanowiła,
że dla uspokojenia wzburzonego umysłu poprosi przy najbliż
szej okazji Philipa, by poczytał jej swoje ostatnie wiersze.
Nie wiedziała, że rozwiązanie zagadki leżało bliżej, niż się
spodziewała.
Popołudniową porą, siedząc samotnie w komnacie - bo
Bess wreszcie pochwyciła w swoje sidła Philipa i w promie
niach słońca, w zacisznym miejscu nieopodal dworu, słu
chała jego poematów - Drew wpatrywał się w sakwę posłań
ca z nadzieją, że odkryje przed nim swoje tajemnice.
Zupełnym przypadkiem - przypadkiem, jakim niekiedy
bogowie nagradzają śmiertelników, a o którym często pisał
Machiavelli - Drew znajdował się przed stajniami, gdy zja
wił się kurier z Londynu.
Niedbałym tonem powiedział, że sam wezmie sakwę i za-
niesie Charlesowi, a posłaniec niechże w tym czasie posili
się w kuchni po podróży. Charles jednak, krążący gdzieś po
posiadłości, będzie musiał poczekać, póki jego pan nie prze
prowadzi dokładnej inspekcji sakwy.
Odpiął skórzane troki i ujrzał mnóstwo listów oraz doku
mentów, które wyjął delikatnie, po czym zabrał się do pilne
go badania wewnętrznej kieszeni, zapinanej na guzik. Wsu
nął do wnętrza dłoń i... stwierdził, że nie ma tam żadnego
pisma.
Jak widać, nic nie było proste w tej makiawelicznej grze,
w którą wplątał go sir Francis Walsingham. Z drugiej strony
dobrze widoczna kieszeń, której zawartość bez trudu mógł-
247
by przejrzeć posłaniec czy ktokolwiek inny, nie stanowiła
dobrego miejsca na sekretny list. Musiał się więc on znajdo
wać gdzie indziej. Tylko gdzie?
Na samym dnie kieszeni Drew wyczuł kawałek delikat
nej materii, jakby obszytÄ… koronkÄ… chusteczkÄ™. WyciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ…
i obmacał starannie - i nadal nic.
Zaczęło ogarniać go zniechęcenie. Raz jeszcze powiódł
ręką po wnętrzu kieszeni, po czym zaczął się przyglądać sa
kwie, szukając wzrokiem czegoś niezwykłego. Zauważył, że
zewnętrzne szwy biegły do samego dołu, a tymczasem gdy
wsadzało się do kieszeni rękę, kończyła się gdzieś w połowie
długości sakwy.
A więc była jeszcze inna kieszeń. Tylko jak ją otworzyć?
Po chwili Drew zorientował się, że jej dolny szew jest wyjąt
kowo gruby. W tym momencie spłynęło na niego olśnienie.
Docisnął palce do zgrubienia i wyczuł trzy małe guziczki
wszyte pomiędzy szew dna kieszeni a brzeg sakwy. Odpiął
je delikatnie i z powstałej szczeliny wychylił się skraj arku
sza pergaminu.
Sekretny list! Teraz trzeba skopiować pismo, potem scho
wać oryginał na miejsce i oddać sakwę Charlesowi, rzuca
jąc przy tym jakąś mało dowcipną uwagę, ot, choćby taką:
Charles, właśnie zostałem sługą swoich sług, ale nieszczęs
ny posłaniec był tak wykończony podróżą, że grzech było
by się nad nim nie ulitować i nie oszczędzić mu wspinaczki
po schodach".
Raz jeszcze przyszło mu do głowy, żeby powiedzieć Char
lesowi o tym, co się dzieje, szybko jednak przypomniał sobie,
248
co kapitan Goreham mówił o dyskrecji wymaganej przez
Walsinghama oraz konsekwencjach rozpuszczania języka.
Staję się prawdziwym szpiegiem, doszedł do wniosku,
kiedy, przepisawszy list i odłożywszy na swoje miejsce, do
łączył do Philipa i Bess, gdzie śmiał się i gawędził razem z ni
mi, po czym obiecał żonie, że zabierze ją do Wilton, pięknej
rezydencji Philipa, jeszcze przed końcem lata.
Nie udało mu się jednak zamydlić Bess oczu, bo gdy
szli razem w stronę dworu, posłała mu jedno z tych swoich
szczególnych, przenikliwych spojrzeń.
Trudno stwierdzić, czy Philip też dostrzegł w twarzy przy
jaciela coś dziwnego, faktem jednak jest, że na widok Drew
przerwał czytanie.
Drew tymczasem przysiadł na trawie i machnął ręką od
niechcenia.
- Czytaj dalej, Philipie. Z wielką przyjemnością posłu
cham twoich najnowszych strof.
Ciepły, głęboki głos Philipa koił nerwy i Bess, i Drew. Za
słuchali się więc w poetycką opowieść o odwzajemnionej
i nieodwzajemnionej miłości tak bardzo, że nie spostrzegli
nadejścia sir Henry'ego i lady Arbell. Usiedli u boku Drew,
a gdy Philip uczynił drobną pauzę dla zaczerpnięcia odde
chu, Arbell weszła mu w słowo, wykrzykując:
- Piękne, to doprawdy było piękne, sir Sidney!
- Byłoby jeszcze piękniejsze, pani... - Bess spojrzała na
nią lodowato, bo nie mogła znieść widoku kobiety, która
spokojnie patrzyła, jak ktoś mordował Tiba - ...gdybyś po
czekała do chwili, aż sir Sidney zakończy swój poemat.
249
- Ach, jeszcze nie skończył? A więc proszę, wybacz mi,
panie, i kontynuuj - powiedziała ze sztucznym uśmiechem,
przybierając taki ton, jakby czyniła poecie największy za
szczyt.
Bess, wciąż kipiącą złością, uspokoił nieco widok Charle
sa. Przynajmniej on miał dość rozumu, by w milczeniu przy
siąść obok Arbell i pozwolić Philipowi skończyć deklamację,
po której rozległy się pełne aplauzu okrzyki.
- Brawo, panie! - sir Henry nie krył entuzjazmu, Charles
zaś poprosił, żeby Philip przeczytał swój kolejny wiersz.
Sztuczny uśmiech Arbell przerodził się w gniewne odę
cie ust. Słuchanie poezji nie należało do jej ulubionych roz
rywek. W końcu zaborczym gestem położyła dłoń na kola
nie Charlesa.
- Twój podziw dla muz jest doprawdy godny uznania, pa
nie Breton, ale ja już mam dosyć tego siedzenia. Może więc
uczyniłbyś mi ten zaszczyt i przeszedł się ze mną po ogro
dach?
CoÅ› w stosunku Arbell do Charlesa i jego ochoczej re
akcji na jej zaproszenie rozdrażniło Bess, ale co się dziwić,
skoro wszystko, co robiła i mówiła ta kobieta, działało jej
na nerwy.
Charles, który wzorem większości mężczyzn obecnych
w Buxton adorował po cichu Arbell, poderwał się z ziemi
i zwrócił do sir Henry'ego:
- Nie masz nic przeciwko temu, panie?
Sir Henry machnął jedynie przyzwalająco ręką, najwy
razniej pogodzony z faktem, że każdy mężczyzna, któremu
250
jeszcze nie stuknęło sześćdziesiąt wiosen, tracił głowę dla je
go żony.
Dlatego też tak trudno było ustalić, kto jej towarzyszył fe-
ralnego dnia w świątyni dumania.
Odejście Arbell i Charlesa zakończyło spotkanie. Kopia
listu niemal parzyła przez kieszeń Drew, poprosił więc Phi
lipa, by w jego zastępstwie odprowadził Bess do dworu, wy
mawiając się od tego, skądinąd słodkiego, obowiązku ko
niecznością pilnego spotkania z kapitanem Gorehamem.
Bess spojrzała na męża zdumionym wzrokiem. Działo się
coś dziwnego, to nie ulegało wątpliwości, skoro Drew posta
nowił wybrać na powiernika kogoś pokroju kapitana. Tak ją
zaintrygowała ta nowa zagadka, że prawie nie słuchała, co
mówił do niej Philip, a to z kolei jego skłoniło do dociekań,
jakież kłopoty muszą tak bardzo zaprzątać głowę Bess.
Wciąż zamyślona, podeszła do okna wychodzącego na
dziedziniec i ujrzała Drew pogrążonego w ożywionej roz
mowie z kondotierem. Zdumiała się jeszcze bardziej, gdy jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]