[ Pobierz całość w formacie PDF ]

awaryjne wyjście przeciwpożarowe. To oznaczało, że w chwili ich otwarcia roz-
legnie się  wyraznie słyszalny sygnał , jak głosiły przepisy. Skłonny byłem przy-
puszczać, że oznacza to syrenę zdolną wystraszyć rabusia próbującego wyśliznąć
się z biblioteki ze skradzioną książką. Wycie upiornych mechanizmów nie pomo-
głoby nam w dyskretnej ucieczce.
 Czy mogę coś zaproponować?  spytał Floon, ale wcale nie poczekał na
pozwolenie.  Gdy otworzysz te drzwi, uruchomisz jednocześnie elektroniczny
alarm. To na wypadek, gdybyś nie przeczytał tego schildu.
 To się nazywa tabliczka, Floon, albo plakietka. Nie schild. Wiem już o alar-
mie.
 To i dobrze, a gdybyś rozejrzał się trochę, to pewnie znalazłbyś też kable
czujników. Kable można rozłączyć.
Jego spokojny ton obudził moją podejrzliwość.
 Czemu tak ci zależy, żebyśmy wyszli stąd po cichu?
 Ponieważ nie chcę zostać aresztowany. Mam pewne plany, których nie zre-
alizuję, jeśli będę siedział w celi więziennej.
 Niczego nie zrealizujesz, póki z tobą nie skończę. A potem sam zamknę
cię w pudle.
Chłopiec oparł dłonie na biodrach i spojrzał na nas z ukosa.
 Gadacie czy idziecie? Dalej, ruszajmy się!
171
Odszukanie kabla zajęło pięć minut, a przecięcie go z pomocą  Bucka , pę-
katego scyzoryka małego, ledwie parę sekund. Po chwili byliśmy już na zewnątrz
i drzwi zatrzasnęły się za nami. Weszliśmy na niewielki pagórek, minęliśmy wą-
ski strumyk, a gdy się obejrzeliśmy, gmach biblioteki zniknął nam już z oczu.
Podobnie jak moja niepewność, dokąd pójść.
 Teraz w prawo.
 Czy mogę spytać, gdzie idziemy?  Pedantyczny Floon niezmiennie prze-
mawiał raczej, niż mówił. Miałem wrażenie, że w tej chwili dobrze się bawi moim
kosztem i chętnie przyłożyłbym mu kijem baseballowym.
 Do domu George a.
 Po co? Już tam byliśmy!  Po raz pierwszy w jego głosie pojawił się ton
irytacji. Wreszcie coś ludzkiego!
Chłopiec szturchnął mnie w bok.
 Kto to jest George?
 Słuchaj, junior, jestem ci niezmiernie wdzięczny za pomoc w bibliotece,
ale jeśli chcesz dalej mi towarzyszyć, to zapamiętaj, że nie życzę sobie żadnych
pytań. %7ładnych, o nic. Zbyt wiele się ostatnio dzieje i łeb mi wysiada. Pytania nie
ułatwią mi życia. Capische?
 Tak, ja capische.
 Dobrze. Ale tym razem jeszcze ci odpowiem: idziemy do domu mojego
przyjaciela. Ma na imię George i jest bardzo mądry. Chcę, żeby pomógł mi coś
ustalić. Okay? To jeśli chodzi o bieżące plany.
Szliśmy znajomymi podwórkami i bocznymi uliczkami Crane s View. Mały
chłopiec prowadzący dwóch mężczyzn w średnim wieku. Chwilami podskakiwał
w marszu i uśmiechał się do siebie zagubiony w świecie własnych myśli. Patrząc
na niego, próbowałem przypomnieć sobie fragmenty tego świata, w którym kiedyś
żyłem: cukierki z likworem Good and Planty, podnoszone łóżko w moim poko-
ju, Early Wynn rzucający piłką w Cleveland Indians, magazyn  Famous Monsters
of Filmland , Beatlesi śpiewający I Wanna Hold Your Hand, The Three Stooges
w telewizji. Wszystkie smakowite drobiazgi, które wypełniały tamte dni. Niektóre
wróciły, ale większość zniknęła, co napełniało mnie smutkiem. %7łałowałem, że nie
mam czasu przysiąść gdzieś z tym chłopcem i poprosić go, by opowiedział o swo-
im życiu. Moim życiu. Wtedy przypomniałbym sobie wszystkie detale i zatrzymał
tę wiedzę na resztę życia, która mi pozostała.
Chwilami wyglądał na zagubionego, bo miasto zmieniło się przez czterdzieści
lat. Znane mu domy były nie tam, gdzie oczekiwał, a przecież domy winny stać
zawsze na swoim miejscu. Inne też były sprzęty wkoło i jeszcze cała masa ob-
cych kręciła się po ulicach. Skąd oni się wzięli? Nikt nie zna małych miasteczek
lepiej niż mieszkające w nich dzieci. Ulice są ich żywiołem. Zapamiętują ludzi,
samochody i witryny sklepów. Latem, gdy nie mają wiele do roboty, to albo nudzą
się w domu, albo wędrują po mieście. Zatrzymują się z rowerami, by popatrzeć na
172
samochody wprowadzane na podnośnik przy stacji benzynowej, wiedzą, kto przy-
był, kto wybył. O każdym nowym członku społeczności dowiadują się pierwsze
i zaraz potrafią powiedzieć, ile jest dzieci w tej rodzinie, jakiego mają psa, jakie
meble i czy mąż krzyczy na żonę.
Crane s View było miastem małego Frana, chociaż to nie było to samo Crane s
View. Jednak zmiany, które musiał wszędzie dostrzegać, jakoś nie wytrącały go
z równowagi. Gdy napotykał coś szczególnie zaskakującego, przystawał i oglą-
dał się na mnie, oczekując instrukcji. Floon szedł kilka kroków przede mną, ale
ja patrzyłem głównie na dzieciaka i wciąż się uśmiechałem. Podobała mi się je-
go gotowość do zaakceptowania modyfikacji krajobrazu; chociaż inny, ten świat
też był w porządku. Wyraz twarzy małego sugerował pełną otwartość na każdą
nowość.
 McCabe?  Floon odwrócił się i spojrzał na mnie.
Pchnąłem go do przodu.
 Ruszaj się, dupku.
 Ruszam się. Jak sądzisz, dlaczego zostaliśmy tu odesłani?
 Wiem, czemu mnie odesłali, Caz. Ty jesteś tu przez pomyłkę. Robisz za
ofiarę brakoróbstwa.
 Skąd wiesz?
 Obcy mi powiedzieli.
 Jesteś bardzo pomocny.
 Zawsze do usług.
Szliśmy dalej, chłopak niezmiennie na przedzie.
 Słuchaj, Caz, jak byś wiosłował na drewnianym morzu?
 Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Nie lubię szarad.
 Ayżką.
Spojrzeliśmy obaj na chłopca.
 Ayżką?
 Tak, bo nie ma czegoś takiego, jak drewniane morze. A gdyby nawet, to
byłoby czyste wariactwo, zatem do wiosłowania na nim też trzeba by użyć czegoś
zwariowanego. Na przykład łyżki. Zresztą, może to nie morze, tylko litera C? Wi-
dzisz?3.  Uśmiechnął się przekornie.  O którą z tych możliwości ci chodziło?
 Chryste, nawet o tym nie pomyślałem.
Floon patrzył to na moją młodocianą wersję, to na mnie.
 O czym nie pomyślałeś?  spytał.
 %7łe może to nie morze, tylko C.
Caz zmarszczył brwi.
3
Wyraz  morze  sea  nie różni się wiele w potocznej mowie od wyrazu see, który tutaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl