[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przełykali ślinę jak rysunkowe postacie. Ich jabłka Adama najpierw nabrzmiewały do
rozmiarów piłeczki pingpongowej, a potem przesuwały się w górę i w dół. Do pełnego
obrazka brakowało im tylko dymka nad głową z napisem  GULP! Inni odwracali się z
zażenowaniem, uświadamiając sobie, że w tym pokoju nie ma żadnych tajemnic. Wszystko
wiadomo. Pamiętasz, jak ci się zdawało, że jesteś sam w łazience? A ten sprytny szwindelek,
jaki wywinąłeś z testamentem swojej matki? A nie zapłacony podatek, tajne konto w banku,
internetowe strony XXX, które ściągałeś z Amsterdamu o północy, sądząc, że nikt cię nie
podpatruje? Zapomnij! Ktoś cię widział. Spełniał się twój najgorszy sen. I to jak! Właśnie
tacy odwracali wzrok. Nagle uświadomieni. W błysku prześwietlającego ich na wskroś
światła uświadamiali sobie, że odnalezienie tego biura może z jednej strony im pomóc, ale z
drugiej powali ich na deski.
Ognia! Przypominało to wystrzeliwanie ryb z armaty.
Poza tym Kropik wiedział coś, o czym tamci nie wiedzieli: w chwili wejścia do biura
musieli poddać się wyrokowi losu. Nie mieli wyboru. Niektórzy usiłowali się wycofać czy
wręcz uciec, ale przewidziano na tę okoliczność odpowiednie środki. Im mniej słów, tym
lepiej.
Kropik znalazł błękitną teczkę chłopaka (w kolorze drozdziego jaja) i wyciągnął ją z szafki
zamaszystym ruchem. Wrócił do biurka, usiadł i położył teczkę na środku blatu. Małolat
wykręcał szyję, próbując coś dojrzeć; z ciekawości aż mięśnie wystąpiły mu na karku. Starzec
zaprosił go gestem, by siadł na krześle naprzeciw niego. Chłopiec jednak nie ruszył się.
 Chodz, siadaj. Mam wszystko, co cię interesuje. Marchewka osunął się na krzesło,
jakby był pewien, że gdy tylko usiądzie, piorun kopnie go w dupę. Cała zuchwałość spłynęła
zeń jak woda po kaczce. Był teraz jedynie chudym nastolatkiem o przestraszonych oczach i
spierzchniętych ustach.
Oto nadeszła chwila, którą Kropik lubił najbardziej. Oparł dłonie płasko na stole i przybrał
profesjonalny wyraz twarzy.
 Ta teczka zawiera wszystkie twoje zagubione wspomnienia, ułożone chronologicznie
od chwili twoich narodzin.  Urwał, aby chłopiec mógł ochłonąć. Dziesiątki lat doświadczeń
nauczyły go, że należało unikać kontaktu wzrokowego. Ilekroć ludzie słyszeli tę informację,
ich oczy nie wiedziały, co z nią zrobić. Jakby raptem podano im coś wrzącego, bryłę
roztopionej lawy, której potworne gorąco unieruchomiło im mózgi.
 To znaczy, że od tej chwili będę pamiętał swoje narodziny?
Kropik skinął głową.
 Tak jest.
Chłopiec spojrzał na teczkę i zmarszczył czoło.
 I inne wspomnienia, które zgubiłem, też tu są? To czemu ta teczka jest taka cienka? 
Pracujesz na komputerze?
 Komputery są do bani.  Prychnął z pogardą. Kropik zlekceważył tę uwagę.
 Wiesz, co to jest plik typu ZIP?
Chłopiec popatrzył na niego, nie wiedząc, czy żartuje. Kropik rozłożył szeroko ręce, jakby
pokazywał, że złowił wielką rybę.
 Pracując na komputerze, posługujesz się teczkami zwanymi plikami. Tworzysz
informacje i wkładasz je do osobnych plików. Czasem jest tego zbyt dużo na jeden plik i
wtedy trzeba je skondensować.  Powoli złożył dłonie.  Jest specjalny program, który
tworzy pliki typu ZIP. Dzięki nim można upakować mnóstwo informacji i zamknąć je w
jednym pliku. W razie potrzeby wypakowuje się je i używa do woli.  Kropik dotknął
błękitnej teczki na biurku.  To jest twój ZIP. Jeśli można tak powiedzieć, twój mózg
rozpakuje jego zawartość.
Po długiej ciszy chłopiec odezwał się piskliwym, nieśmiałym głosem:
 Chcę tylko przypomnieć sobie matkę. Ciągle próbuję sobie przypomnieć jej głos, ale
nie mogę.
 To ci pomoże.
Wszystko w pomieszczeniu zamarło. Dwaj ludzie, hałas, pyłki kurzu. Nawet ostre poranne
słońce zatrzymało się w oczekiwaniu na rozwój wypadków. Ironia losu polegała na tym, że
było zupełnie oczywiste, co zaraz nastąpi: chłopiec otworzy teczkę i spojrzy w oczy prawdzie.
Będzie musiał stawić czoło faktom. Ujrzy twarz, której nigdy wcześniej nie widział, ponieważ
żył z nią aż do tej chwili.
Niestety, chwilę tę wybrał sobie również Aoyagi: wszedł do biura, przeżuwając duński ser
i pogwizdując My Sharona. Gdyby wiedział, co się dzieje w środku, nigdy oczywiście nie
pozwoliłby sobie na takie zachowanie. Biuro odwiedzało tak mało osób, że można było mieć
dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewności, iż nikogo] tam nie będzie.
Tak czy owak, chwila przepadła. Szlus i koniec!
 Przepraszam! Nie wiedziałem, że mamy gościa. Kropik, jak przystało na
profesjonalistę, ukrył złość pod maską kamiennej obojętności.
 Opowiadałem mu właśnie o jego teczce i zamierzałem ją wręczyć.
Oczy Aoyagiego śmignęły od starca do chłopca. Wiedział, na co się zanosi, i sprawdzał
temperaturę zdarzeń. W przeciwieństwie do swego pedantycznego kolegi, Aoyagi nie lubił tej
pracy. Lubił Islandki i literaturę japońską, ale do tego biura nie mógł ich przynieść. Mógł
przynieść tylko siebie, od dziewiątej do czwartej, przez pięć ogłupiających dni w tygodniu.
Zawsze czekał na tę garstkę sierotek, takich jak ten biedny rudzielec, które przychodziły z
nadziejami sięgającymi nieba i z opuszczoną do ziemi gardą. Wszyscy byli naiwnie
przekonani, że odnajdą w zagubionych wspomnieniach brakujące fragmenty swego życia.
Zamiast tego przekonywali się, że większość owych wspomnień stanowi kłębowisko
szykujących się do ataku trujących żmij. Nikt nie wychodził stąd żywy. W miarę jak Aoyagi
posuwał się w latach, coraz dobitniej uświadamiał sobie, że prawda ta dotyczy także Kropika
i jego samego.
 Jak się nazywasz, synu?  zapytał. Zdziwiony jego pytaniem chłopiec podniósł wzrok.
 Milton Kropik.
Aoyagiego uderzyły przede wszystkim rude włosy. Popatrzył na dziwne włosy chłopca, a
potem na swego kolegę. Stary Kropik był łysy. Twierdził, że goli głowę od dwudziestego
piątego roku życia. Rude włosy  łysina. Aoyagi skupił się wyłącznie na tej różnicy. Pomijał
fakt, że chłopak nazywa się tak samo jak jego nudny kolega po fachu i że zapewne nikt inny
na ziemi nie nosi równie koszmarnego nazwiska. Zastanowiło go wyłącznie to, że jeden ma
włosy, a drugi nie.
Lecz stary Kropik nie wydawał się poruszony tą zdumiewającą zbieżnością nazwisk.
Podniósł idealnie wyostrzony żółty ołówek i postukał różową gumką w blat biurka  jedna z
wielu oznak irytacji. Potem rzucił Aoyagiemu swoje opatentowane spojrzenie pod tytułem
 Czy możemy już się brać do roboty? Kropik i jego spojrzenia  Kropik i jego życie.
Po raz któryś z rzędu Aoyagi uświadomił sobie, jak bardzo nie lubi swego
współpracownika. Jego wstrzemięzliwości, uporządkowanego życia i starannie
zapakowanych kanapek. Opinie Kropika męczyły go (nawet jeśli się z nim zgadzał), jego
przeciętność, strachliwość i asekuranctwo wychodziły mu bokiem. Odprasowane spodnie,
bezpieczne inwestycje i martwy zawodowy uśmiech, podczas gdy jego serce ożywiał jedynie
porządek. Kropik był cały zbudowany z porządku  alfabetycznego i różnobarwnego.
Aoyagi był pewien, że gdyby ktoś przepołowił tamtemu serce, znalazłby w nim brązowe
szafki z aktami i kody kreskowe zamiast naczyń krwionośnych i mięśni.
W tym ponurym biurze, do którego ludzie przychodzili, by rozsupłać węzły nieudanego
życia za sprawą utraconych wspomnień, Kropik zadowalał się wyszukiwaniem i
podsuwaniem teczek. Nigdy nie wzdychał ani nie unosił brwi, widząc, jak ci nieszczęśnicy
rozklejają się, stając wobec ohydnej pełni swego życia  na wielkim ekranie, w systemie
Dolby, osiem ścieżek dwanaście ścieżek daj psu kość& [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl