[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trzecie, od śmierci Paula nie cierpiała przebywać wśród tłumu ludzi. W rzeczywistości bała się tego
wieczoru.
Wyglądała fantastycznie w długiej, czarnej sukni z cekinów, którą wykonano na jej zamówienie we
Włoszech. Nie miała nic pod spodem, więc gołe ciało było w dużym stopniu widoczne i czyniło ją jeszcze
bardziej pociągającą.
Lokaj przywitał ją i poprowadził przez dom do opadających, jasno oświetlonych tarasów na tyłach.
- Pani Sunday Simmons - zaanonsował przez głośniki i pozostawił samej sobie.
Wszyscy liczni goście z kieliszkami w ręku zaczęli wpatrywać się w nią. Jej nazwisko było już znane.
Przysadzista, mniej więcej czterdziestoletnia kobieta podeszła do niej, wyciągając rękę.
-Witaj, Sunday, kochana. Jestem Ellie, żona Jacka. Jak miło cię widzieć. Chodz, przedstawię cię
gościom.
Sunday z miejsca poczuła sympatię do życzliwej, pulchnej Ellie. Podeszła z nią do grupki ludzi i już po
chwili swobodnie włączyła się do luznej rozmowy.
Wyglądało na to, że nie będzie tak zle. Po kolacji mogła dyskretnie się wymknąć. Obowiązek będzie
spełniony.
Gawędziła z aktorem o rozjaśnianych blond włosach, dobrze znanym pedałem, i starszą, rudą kobietą,
która przez cały czas trzymała rękę na ramieniu mężczyzny na wypadek, gdyby miał ochotę
niezauważenie zniknąć, kiedy usłyszała głos dziewczyny:
- Sunday! Tak się cieszę, że cię widzę. Jak się masz?
Popatrzyła na dziewczynę. Bardzo nijaka, z długimi blond włosami i z wielkim biustem wciśniętym w
lśniącą, czerwoną sukienkę. Sunday była przekonana, że gdzieś już ją widziała, ale za żadne skarby nie
mogła sobie przypomnieć gdzie.
- Witam - odpowiedziała.
Dziewczyna zaśmiała się. - Nie pamiętasz mnie? Dindi Sydne, przyjaciółka księcia Benno. W Rzymie
chadzaliśmy wszyscy razem na plażę. Ty i Paulo... och, przepraszam, chyba nie powinnam była
0 nim wspominać. To straszne, co się stało. Benno miał złamane serce. Och, nieważne, pamiętasz
mnie, prawda?
- Tak, oczywiście. - Przypominała ją sobie jak przez mgłę.
- No więc, oto jestem. Z powrotem w rodzinnym mieście
- ciągnęła Dindi. - Po prostu nic z Benno nie wyszło. A poza tym zaproponowano mi film, więc jestem.
Czy uwierzysz, że musiałam pojechać aż do Rzymu, żeby znalezć pracę tutaj! Czyż to życie nie jest
zabawne? Cudownie wyglądasz. Dobrze się bawisz? Miałaś świetną reklamę. Hej, widziałaś już Steve'a
Magnuma? Bardzo chciałabym go spotkać. Znasz go?
Sunday pokręciła głową. Wiedziała, oczywiście, o kim mowa. Gwiazdor filmowy, potężnie zbudowany,
czterokrotnie żonaty (zawsze ze sławnymi damami), milioner. Tak przynajmniej pisano o nim.
- Jest bliskim przyjacielem Jacka Milana - powiedziała Dindi
- więc myślę, że go poznasz. Nie poznałam jeszcze Jacka. Jestem w towarzystwie prawdziwie
wstrętnego kamerzysty. Nie zna nikogo. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jakim cudem został tu w
ogóle zaproszony. A przy okazji, gdzie się zatrzymałaś? Spotkajmy się.
- Chateau Marmont. Ale naprawdę rzadko wychodzę i...
- Szybko to zmienimy. Mogę cię spiknąć z paroma facetami, którzy umieją korzystać z życia. Często
bywa nudno jak ma się do czynienia tylko z ważniakami. W porządku, to właściwa scena, ale trochę
akcji na boku nie zaszkodzi. Zadzwonię do ciebie, muszę już lecieć, tam jest reżyser, który wpadł mi w
oko parę tygodni temu.
Dindi odeszła kołysząc biodrami w obcisłej sukience i Sunday zorientowała się, że została sama.
Rozejrzała się dookoła. Przyjęcie rozkręciło się na dobre. Miała nadzieję, że wkrótce podadzą kolację i
wówczas ta męka się skończy.
Sunday czuła się bardzo samotnie, ale w końcu było to uczucie, które towarzyszyło jej stale od śmierci
Paula. Przez wiele miesięcy obserwowała jak sam się wyniszczał. Czy kiedykolwiek będzie w stanie
zapomnieć jak strasznie się trudził, ukrywając przed nią narkotyki? Ryjąc pod kafelkami w łazience jak
pies, chowając drobne zapasy pod materacem, w lampach, nawet na wąskich zewnętrznych
parapetach okiennych. W końcu doprowadził ją do rozważenia możliwości rozwodu, którym zagroziła
mu na tydzień przed śmiercią. Płakał jak dziecko, czyniąc jej płomienne obietnice, że teraz się poprawi,
że naprawdę jest wyleczony.
- Sunday, kochanie - zaskoczyła ją Ellie Milan. - Sadzam cię przy stoliku Jacka. Stolik numer dwa,
znajdziesz tam tabliczkę ze swoim nazwiskiem. Usiłuję usadzić wszystkich przy stołach.
Dindi już siedziała niecierpliwie przy stole, z ręką od niechcenia opartą na ramieniu grubego mężczyzny.
Jego oczy zdawały się nie widzieć niczego poza jej dekoltem.
- Tutaj, Sunday. - Jack przywoływał ją ręką od stolika numer dwa.
Podeszła, odpowiadając uśmiechami i podaniem ręki na powitanie osób już siedzących przy stole,
którym ją przedstawiano. Był wśród nich Abe Stein wraz z żoną o końskiej twarzy, która ziała
nienawiścią.
Posadzono ją obok Jacka z jednej strony i dwóch pustych krzeseł z drugiej.
- Wyglądasz cudownie - powiedział. - W dziennikach też niezle wypadłaś. Podobno ci z Radiant
zaproponowali ci kontrakt?
- Owszem, zaproponowali, ale odmówiłam. Nie mam przekonania do długoterminowych kontraktów,
narzucają zbyt wiele ograniczeń.
Wszyscy zamilkli na chwilę, zaszokowani.
- Na twoim miejscu bym go przyjął - odezwał się Abe.
- Mnie powiodło się niezle - łagodnie powiedział Jack - a spędziłem z Radiant siedemnaście lat.
- Nie, mała ma rację. - Steve Magnum pojawił się w towarzystwie swojej ostatniej stałej partnerki Angeli
Carter. Usiadł obok Sunday. - Daj sobie z tym spokój. Długoterminowe kontrakty należą już do
przeszłości. Radiant jest bodaj jedyną wytwórnią, która jeszcze przywiązuje do siebie ludzi, a tak
naprawdę nie potrafią odróżnić własnej dupy od dołu w ziemi. Nie daj im się na nic namówić, mała.
- Nie dam się - odpowiedziała, starając się powstrzymać od gapienia się na niego. Jeszcze w Rio, kiedy
chodziła do szkoły, był jej ulubionym gwiazdorem filmowym.
Steve Magnum starzał się z wdziękiem. Mając pięćdziesiąt lat potrafił nadać swojemu wiekowi styl. Miał
sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i był bardzo szczupły; nieprzyjaznie nastawieni krytycy nazywali
go wręcz kościstym, ale jego twarz nadal emanowała pożądliwością, która to cecha uczyniła go wielkim
gwiazdorem dwadzieścia pięć lat wcześniej. Steve Magnum jeszcze za życia stał się legendą. Kobiety
szalały za nim. Nawet byłe cztery żony bez końca powtarzały, że nie zawahałyby się przyjąć go z
powrotem. Od ośmiu lat nie był żonaty i dziennikarze oraz publicyści prześcigali się w spekulacjach na
temat następnej pani Magnum. Kandydatek było wiele, ale większość wtajemniczonych twierdziła, że w
ogóle nie będzie nowej pani Magnum. Niektórzy utrzymywali nawet, że może wręcz wrócić do pierwszej
żony, z którą miał troje dzieci.
- Hej, tam - przyjrzał się Sunday swymi sławnymi, jasnoniebieskimi oczami. - Niezle sobie radzisz, jak
na razie. Przyjechałaś do miasta i wywołałaś niemało zamieszania. Nawet staruszkom Abemu i Jackowi
pokazałaś gdzie ich miejsce.
Jack zaśmiał się, ale Abe spojrzał spode łba, usiłując zignorować swoją żonę, która trącała go łokciem,
aby coś powiedział.
- Opiekuje się mną Carey St. Martin. Jest wspaniała. Jestem pewna, że w moim imieniu dziękuje za
[ Pobierz całość w formacie PDF ]