[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nieobecność, lecz to bez sensu. Jego ostateczną formą obrony jest przecież kamuflaż. Nóż
może się przydać mi. Kto wie, co mnie wkrótce spotka?
Nie wątpię tylko co do kilku spraw. Na uczcie na pewno stawią się Cato, Clove i Thresh.
Trudno powiedzieć, czy przyjdzie Liszka, w końcu jej taktyka polega na unikaniu bezpo-
średniego starcia. Jest jeszcze drobniejsza ode mnie i do tego bezbronna, chyba że ostatnio
zdobyła jakiś oręż. Zakładam,
że będzie się kręciła w pobliżu Rogu Obfitości i wyczekiwała okazji, aby coś podebrać. Co do
pozostałej trójki... Będę miała ręce pełne roboty. Moja przewaga nad innymi polega głównie
na tym, że umiem zabijać na odległość. %7łeby jednak zdobyć plecak, o którym mówił Claudius
Templesmith, plecak z numerem dwanaście, będę musiała wkroczyć w sam środek walki.
Obserwuję niebo, licząc na to, że o świcie napotkam jednego wroga mniej, ale tej nocy nie
pojawia się nikt. Jutro na pewno zostaną wyświetlone zdjęcia trybutów. Uczty zawsze się
kończą ofiarami śmiertelnymi.
Wczołguję się do jamy, wkładam okulary i zwijam się w kłębek obok Peety. Na szczęście w
ciągu dnia solidnie się wyspałam. Nie wolno mi zasnąć. Wątpię, aby tej nocy ktoś nas
zaatakował, ale nie mogę ryzykować przespania świtu.
Tej nocy panuje okropny, przenikliwy chłód, zupełnie jakby organizatorzy wpompowali na
arenę lodowate powietrze. Zapewne tak właśnie zrobili. Leżę u boku Peety w śpiworze i
staram się wchłonąć całą jego gorączkę. Dziwne, że fizycznie przebywam tak blisko osoby,
która jest praktycznie nieobecna. Peeta równie dobrze mógłby znajdować się w Kapitolu albo
w Dwunastym Dystrykcie, czy choćby na Księżycu. Nie mam z nim żadnego kontaktu. Od
początku igrzysk nie czułam się aż tak samotna.
Pogódz się z tym, że czeka cię podła noc, powiadam sobie. Choć usiłuję skupić uwagę na
innych sprawach, myślami ciągle powracam do mamy i Prim. Zastanawiam się, czy w ogóle
zdołają zasnąć tej nocy. Na tak póznym etapie igrzysk, przy tak ważnym zdarzeniu jak uczta,
197
lekcje zapewne zostaną odwołane. Moja rodzina może oglądać turniej na naszym telewizorze,
starym pudle trzaskającym od wyładowań elektrostatycznych, albo dołączyć do tłumu na
placu, gdzie stoją wielkie, dobrze widoczne ekrany. W domu mają zapewnioną intymność, ale
na placu mogłyby liczyć na wsparcie widzów.
Usłyszałyby dobre słowo, ten i ów w miarę możliwości ofiarowałby im coś do jedzenia.
Zastanawiam się, czy piekarz je odszukał, zwłaszcza teraz, gdy tworzę z Peetą jedną drużynę,
I czy dotrzymał słowa. Zobowiązał się przecież, że Prim nie będzie chodziła z pustym
brzuchem.
Mieszkańcy Dwunastego Dystryktu na pewno nie posiadała się z radości. Rzadko mamy
okazję komuś kibicować pod sam koniec igrzysk. Ludzie muszą za nami przepadać, zwłasz-
cza teraz, kiedy jesteśmy parą. Wystarczy, że zamknę oczy, a już widzę w wyobrazni, jak
krzyczą w kierunku ekranów, zagrzewając nas do walki. Widzę twarze wiwatujących zebra-
nych: Zliskiej Sae, Madge, nawet Strażników Pokoju, którzy kupują ode mnie mięso.
Wyobrażam sobie także Gale'a. Znam go dobrze. Na pewno nie krzyczy i nie wiwatuje, ale za
to czujnie patrzy, bezustannie nas obserwuje, zwraca uwagę na każdy nasz ruch 1 gest. Chce,
abym wróciła do domu. Ciekawe, czy szczęśliwego powrotu życzy także Peecie. Gale nie jest
moim chłopakiem, ale czy byłby nim, gdybym mu zasygnalizowała, że to możliwe?
Wspomniał o wspólnej ucieczce. Czy w ten sposób chciał tylko zwiększyć nasze szanse
przetrwania poza dystryktem? A może chodziło mu o coś więcej?
Zastanawiam się, co sobie myśli o całym tym całowaniu.
Przez szczelinę w skałach obserwuję sunący po niebie księżyc. Do ostatecznych przygotowań
biorę się mniej więcej trzy godziny przed świtem. Wodę i apteczkę pierwszej pomocy zo-
stawiam w zasięgu ręki Peety. Do mojego powrotu nic więcej nie będzie mu potrzebne, a
nawet te podstawowe rzeczy tylko trochę przedłużą mu życie. Przez chwilę biję się z myślami
1 ostatecznie ściągam z niego kurtkę, którą wkładam. Jemu nie jest potrzebna. Teraz Peeta
leży w ciepłym śpiworze, z wysoką gorączką, a w ciągu dnia, jeżeli nie wrócę dostatecznie
wcześnie, usmaży się w zbędnym ubraniu. Dłonie już mi zesztywniały z zimna, więc biorę
zapasowe skarpety Rue, wycinam
w nich otwory na palce i naciągam na dłonie. Jest lepiej. Do małego plecaka Rue wkładam
trochę jedzenia, butelkę z woda i bandaże. Nóż wsuwam za pas, biorę do ręki łuk oraz strzały
i zbieram się do wyjścia. W ostatniej chwili przypominam sobie o konieczności
198
kontynuowania miłosnej sagi o nieszczęśliwych kochankach, więc pochylam się nad Peetą,
aby złożyć" na jego ustach długi, czuły pocałunek. Wyobrażam sobie łzawe westchnienia,
przetaczające się po całym Kapitolu, i udaję, że sama również ocieram łzę. Następnie
przeciskam się przez otwór między kamieniami i wychodzę na dwór.
Na zewnątrz mój oddech zmienia się w małe, białe chmurki. Jest zimno jak w listopadową
noc w Dwunastym Dystrykcie, podobną do tej, podczas której z latarnią w dłoni wymknęłam
się do lasu na spotkanie z Gale'em, we wcześniej ustalonym miejscu. Siedzieliśmy tam razem,
przytuleni do siebie, i sączyliśmy ziołowy napar z metalowych butelek owiniętych grubym,
pikowanym materiałem. Mieliśmy nadzieję, że do rana zjawi się zwierzyna.
Och, Gale, wzdycham w myślach. Szkoda, że nie mogę teraz służyć ci wsparciem...
Idę szybko, ale bez przesady. Wolę unikać niepotrzebnego ryzyka. Okulary to doskonały
wynalazek, lecz nie potrafię się przyzwyczaić do niesprawności prawego ucha. Nie wiem, co
się z nim stało podczas wybuchu, uszkodzenie najwyrazniej jest głębokie i nieodwracalne.
Mniejsza z tym. Jeżeli wrócę do domu, będę tak obrzydliwie bogata, że opłacę dobrego
lekarza.
Nocą las zawsze wygląda inaczej. Nawet przez noktowizor wszystko prezentuje się obco,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]