[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak chłopaki tam rozprawiają.
- Jak tam badania? Wszystko w porządku?
- Jak najbardziej, mam natomiast pewne paskudne podejrzenia co do tego przykrego
zdarzenia. To nie był żaden wypadek! Jestem pewien, że ktoś dybał na moje życie.
- A ostrzegałem cię! Po co pakujesz nos w nieswoje sprawy i bawisz się w detektywa?
Od tego jest policja.
- Tutaj wcale nie chodzi o zaginioną pokojówkę. To całkiem inna historia. Doszedłem
do tego wniosku, leżąc w szpitalnym łóżku. Wiesz, jakie są warunki postawione w
testamencie panny Klingenschoen: muszę mieszkać w Pickax przez pięć lat, w przeciwnym
razie cały spadek przypada w udziale pewnemu syndykatowi z New Jersey. Jak myślisz, co
się stanie, jeśli nie dożyję do końca tych pięciu lat?
- Nie mam co prawda pojęcia o prawie spadkowym - stwierdził Riker - ale
przypuszczam, że cała forsa powędruje do New Jersey.
- Tak więc komuś bardzo się opłaci, jeśli wyzionę ducha przed upływem pięciu lat. W
zasadzie im prędzej, tym lepiej.
Riker spojrzał z niedowierzaniem na swojego pasażera.
- Qwill, skąd ten pomysł? Dlaczego ich podejrzewasz?
- To jakaś dziwna fundacja zajmująca się podejrzanymi sprawami w Atlantic City. Nie
mam do nich zaufania.
- Kiedy tylko usłyszałem o tym testamencie starszej pani -oznajmił redaktor - od razu
wiedziałem, że to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Zapomnij o tym spadku, stary.
Przecież i tak nigdy nie chciałeś być bogaczem. Wiesz dobrze, że w każdej chwili możesz
wrócić do  Fluxion".
- Wtedy Moose County straci te pieniądze.
- Nie zgrywaj bohatera. Wiej stąd i ratuj skórę. Niech wszyscy Goodwinterowie zrobią
składkę i kupią nowe książki do biblioteki.
Qwilleran w zamyśleniu bawił się wąsem.
- Zastanowię się. Dziś po południu mam spotkanie z adwokatem. Zresztą może w tej
knajpce dowiemy się czegoś ciekawego.
W barze aż roiło się od gości, a powietrze było gęste od błękitnawego dymu. Kilku
mężczyzn w bejsbolówkach skinęło głową Qwilleranowi. Obaj przyjaciele zaopatrzyli się w
kawę oraz pączki i usiedli przy bocznym stoliku, nasłuchując.
- Rozdaje wszystkim cygara, ale to nie on jest prawdziwym ojcem.
- Sam zarzynam swoje świnie i sam sporządzam kiełbasy. Inaczej się nie da.
- W Biblii napisano:  mowa głupia z wielości słów". Do niego to akurat pasuje jak
ulał!
- Co tam! To moja sprawa, zawsze przesadzam.
- Skoro jest prawniczką, to dlaczego chce za niego wyjść?
- Musieli wystrzelać całe stado. Szkoda, cholera!
- Założę się, że chodzi tylko o jego forsę.
- Stary, moja żona robi najlepszą na świecie potrawkę z królików.
- Nigdy nie słyszałem takiego nazwiska. Ruskie czy jak?
- Moja teściowa była u nas przez trzy tygodnie.
Przed odjazdem na lotnisko Riker podrzucił Qwillerana pod dom.
- Wyłowiłeś jakieś sensowne wiadomości z tego bełkotu? -spytał.
Qwilleran potrząsnął głową.
- Wszyscy mnie tu znają, więc nikt nie piśnie ani słowa. Po trosze liczył na radosne
powitanie ze strony kotów, ale czekała go niemiła niespodzianka. Zwierzaki wyczuły
szpitalny zapach, który ze sobą przyniósł, i trzymały się od niego z daleka. Yum Yum
syknęła, a Koko wydał z siebie głęboki pomruk brzmiący niczym odgłos dalekiej burzy.
Wciąż boczyły się na niego, kiedy wyszedł na umówione o pierwszej spotkanie w kancelarii.
Wszedł do biura niespiesznym krokiem, bandaże na kolanie wciąż ograniczały jego
zdolność poruszania się. Penelope także najwyrazniej była nie w sosie, blada i w ciemnych
okularach. Oznajmiła nieco ochrypłym głosem:
- Trochę się pan potłukł, panie Qwilleran, wszyscy jednak cieszymy się, że na tym się
skończyło. Czym mogę panu służyć?
Opowiedział jej o swoich wątpliwościach związanych z testamentem pani
Klingenschoen.
- Jak pan wie - przypomniała mu Penelope - był to testament napisany przez starszą
panią osobiście, bez świadków i bez prawnika. Muszę rzucić okiem na ten dokument, żeby
przypomnieć sobie dokładnie jego brzmienie.
Aplikantka przyniosła jej rękopis, a Penelope przeczytała go uważnie. Potrząsnęła
głową.
- Pana przypuszczenia były słuszne. W wypadku pańskiej śmierci cała spuścizna
przypadnie w udziale alternatywnym spadkobiercom i powędruje do New Jersey. Jednak
jestem przekonana, że nie ma pan powodów do niepokoju. Odniósł pan powierzchowne
obrażenia, ale przecież jest pan zdrowy.
- W takim razie proszę posłuchać - rzekł Qwilleran. Następnie opowiedział jej o
swoich podejrzeniach dotyczących wypadku i  alternatywnych spadkobierców" ze
Wschodniego Wybrzeża. - Czy w tym mieście jest ktoś, kto pochodzi z tamtych stron kraju
albo ma jakieś powiązania w New Jersey?
- Nic mi o tym nie wiadomo - stwierdziła; sprawiała wrażenie zamyślonej i
nieobecnej.
Na wszelki wypadek nie wspomniał jej o osobach, które podejrzewał. Hackpole
spędził sporo czasu, pracując w Newark. Ogrodnik studiował w Princeton. Byli teściowe
Qwillerana - wyjątkowo nieciekawa para - mieszkali w New Jersey, oddając się tam jakiejś
podejrzanej działalności.
- Tak czy inaczej - zwrócił się do prawniczki - uważam, że te pieniądze powinny
pozostać w Moose County. Tutaj jest ich miejsce i tu mogą przyczynić się do zrealizowania
wielu pożytecznych przedsięwzięć. Czy możemy obejść w jakiś sposób warunki testamentu?
Czy są jakieś luki albo kruczki? Może powinienem sam napisać testament, przekazując moje
roszczenia Fundacji Klingenschoenów?
- Obawiam się, że nic z tego - stwierdziła Penelope. - Oryginalny testament
sformułowany jest w ten sposób, że nie daje panu takiej możliwości... Zastanówmy się...
Naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć, panie Qwilleran. Mogę tylko mieć nadzieję, że
pańskie przypuszczenia są mylne.
- W takim razie pragnę panią poinformować - oznajmił - że tak czy inaczej sporządzę
testament. Jeśli przydarzy mi się coś złego, domagam się, by wasze biuro zażądało śledztwa
w sprawie przyczyn mojej śmierci.
- Muszę przyznać, panie Qwilleran, że jeśli sytuacja rzeczywiście jest tak grozna, jak
pan podejrzewa, postępuje pan spokojnie i rzeczowo.
- Bywałem już w gorszych opałach - machnął ręką. - Napiszę testament bez udziału
kancelarii, tak że firma  Goodwłnter & Goodwłnter" nie będzie mogła zostać oskarżona o
udzielenie mi złej rady. Postaram się, żeby w razie mojej śmierci została powiadomiona
policja, prokuratura, media...
- Co mogę powiedzieć?... Tylko tyle, że jest mi bardzo przykro z powodu zaistniałej
sytuacji.
- No cóż. Proszę omówić to z bratem, jeśli uważa to pani za stosowne, jednak
niezależnie od wszystkiego, słusznie lub nie, ale tak właśnie postąpię.
Kulejąc nieco, wyszedł z kancelarii.
Ma strasznego kaca, przydałby jej się klin - pomyślał. Zawrócił więc niezdarnie i
stanął znów przed Penelope.
- Moje zaproszenie jest wciąż aktualne, panno Goodwinter. Może dziś wieczorem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl