[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A gdybym nie była twoją byłą żoną, czy też żądałbyś ode mnie, że rzucę
wszystko i poświęcę się czemuś, co z góry skazane jest na niepowodzenie?
- Chyba trochę przesadzasz?
- Wiesz co? Myślę, że nie dość jasno wyłożyłam ci swoje racje.
Podpisałam kontrakty na wykonanie kilku określonych prac. Jeśli się z tego
nie wywiążę, nikt nigdy mnie więcej nie zatrudni. Prawda natomiast jest taka
- dodała łkając - że zaniedbuję największe zamówienie, jakie kiedykolwiek
miałam. I to dla ciebie, Jared! - wyrzuciwszy to z siebie, Lizzie wsiadła do
samochodu. - Powiedz mi, tylko szczerze. Zaryzykowałbyś swoją firmę
architektoniczną dla czegoś takiego? - spytała, wskazując na dom strachów.
- Oczywiście, że nie - warknął Jared, przyglądając się budynkowi z
pogardą.
- A tego przecież ode mnie wymagasz.
- Ponieważ ty się tym zajmujesz!
Lizzie uśmiechnęła się krzywo. Jared nigdy nie patrzył dalej niż czubek
własnego nosa.
Potwierdził to zresztą natychmiast. Podszedł do samochodu i oparł się
rękami o otwarte okno. Patrząc jej prosto w oczy powiedział:
RS
114
- Oboje powiedzieliśmy dzisiaj rzeczy, których wcale nie chcieliśmy
powiedzieć.
Lizzie przebiegła szybko w myślach niedawną wymianę zdań.
- Nie wiem o czym mówisz. Powiedziałam dokładnie to, co chciałam
powiedzieć.
- Przecież chcesz, żeby ten dom był gotowy na czas?
Lizzie ostrożnie przytaknęła. - Twoje pozostałe budynki mają już zgody
lokalnych inspekcji budowlanych? - Tak, ale...
- A więc zostaną otwarte, nawet jeśli nie pojawisz się tam osobiście?
- Może tak, a może nie. Nie będę ich zaniedbywać, by się o tym
przekonać.
- Nie martw się - powiedział Jared, otwierając drzwi samochodu. - Nie
pozwolę ci umrzeć z głodu, jeśli stracisz przez to klientów.
- Mogę stracić wszystko.
- Nic nie szkodzi. Możesz wtedy dla mnie pracować.
Pracować dla niego? Nie z nim?
- Przecież ty nie zajmujesz się projektowaniem domów strachów.
- I dzięki Bogu!
- Ale ja to lubię - obstawała przy swoim Lizzie.
- Elizabeth - powiedział Jared, uśmiechając się do niej. - Przedstawiłaś już
nadzwyczaj jasno swoje racje. Wiem też, że jesteś w stanie sama o siebie
zadbać. Szczerze mówiąc, nie bardzo w to wierzyłem, choć pamiętam, że
twoje zlecenia były głównym zródłem naszego utrzymania, zanim się
rozstaliśmy. Nie sądzę jednak, aby ten kaprys miał na dłuższą metę szansę
powodzenia. Proponuję ci honorowe wycofanie się z interesu.
Tylko że Lizzie nie miała na to najmniejszej chęci.
- A co, jeśli się mylisz i ten... kaprys... przetrwa?
- Przecież wyrosłaś już z tego. Musisz się rozwijać.
- A może ja się wcale nie chcę rozwijać?
- Moja firma nie będzie projektować domów strachów - oznajmił, mocno
już zniecierpliwiony. - Również od ciebie oczekuję, że przestaniesz się tym
zajmować.
RS
115
W kilku zdaniach zredukował jej firmę i z trudem zdobytą pozycję do nic
nie znaczącej fanaberii.
- Po co więc zabierałeś się do tego? - spytała, wskazując na wolno stojący
budynek.
- To tylko chwilowe zaćmienie umysłu, spowodowane chęcią
odwdzięczenia się za wyleczenie. A teraz wysiadaj wreszcie!
- Nie! - Lizzie wykorzystała jego zdziwienie i zamknęła drzwi samochodu.
- Moja praca jest dla mnie równie ważna, jak twoja dla ciebie. To samo
dotyczy moich projektów.
Jared milcząc odsunął się od samochodu. Nie była nawet pewna, czyją
słyszał.
- Wiem, że pomimo moich zaleceń, będziesz próbował skończyć ten dom
na Halloween.
- Jestem pewien, że mi się uda. - Stanowczość w jego głosie kazała jej w
to niemal uwierzyć.
- Powodzenia - powiedziała.
- Do widzenia - poprawił ją, po czym dodał: - Jeśli zmienisz zdanie,
zadzwoń.
RS
116
ROZDZIAA DZIESITY
Lizzie obserwowała Jareda, póki nie wszedł do budynku. Wiedziała, że
świadomie użył słów, jakimi ona kiedyś go pożegnała. Walnęła pięścią w
kierownicę i aż syknęła z bólu.
Najgorsze było to, że go wciąż kochała. Była wściekła na siebie, że
odczuwa coś na kształt winy. Nie mogła jednak za nim pobiec. Miała jeszcze
inne zobowiązania. I firmę, o którą musiała zadbać.
On zaś oczekiwał ód niej, by to wszystko rzuciła!
Wiedziała, że będzie się teraz zaharowywał na śmierć, byle tylko zdążyć.
Zawsze dotrzymywał raz danego słowa. Skoro obiecał klinice dom strachów,
to z pewnością dopilnuje, by go dostała. Nawet jeśli uważał tę pracę za
niegodną swego talentu.
Lizzie niczego bardziej nie pragnęła, jak jego uznania dla swych osiągnięć
zawodowych. Przez niego zaniedbała nawet własną firmę. Co gorsza,
pozwoliła sobie na marzenie, że wspólna przyszłość z Jeredem jest jeszcze
możliwa.
Tymczasem nie zdobyła ani jego szacunku, ani miłości. A jeśli nie wróci
szybko do Houston, może stracić również pozostałych klientów.
Szlochając bezgłośnie, żałowała teraz, że kiedykolwiek do niej zadzwonił.
Zastanawiała się, jak długo tym razem będzie trwało, zanim znów uda jej się
o nim zapomnieć.
Próbowała przekonać go do domów strachów, a on usiłował narzucić jej
swój punkt widzenia. W ten sposób koło się zamykało.
Dlaczego nie mógł jej kochać taką, jaka była? Przecież ona do niczego go
nie zmuszała. No, może czasami.
A może również próbowała zmienić jego, tak samo, jak on próbował
zmienić ją?
Podczas godzinnego lotu do domu przypominała sobie powoli różne swoje
działania, którymi wyprowadzała go z równowagi. Jak wtedy, gdy zamiast
kupić mu kilka białych koszul, o które prosił, kupiła inne, z indonezyjskiego
batiku, ponieważ uważała, że białe są nudne.
RS
117
Jared był wielkim miłośnikiem antyków, Lizzie natomiast chętnie otaczała
się prymitywną sztuką afrykańską. Jared projektował budynki o prostych,
czystych liniach, Lizzie proponowała mu, by przyozdobił je gargulcami.
Niecierpliwie wierciła się na fotelu, odczuwając w równym stopniu ból,
skruchę i zwątpienie. Przez kilka cudownych chwil łudziła się, że wszystko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]