[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozmyślaniach.
Zanurzała się w rozpaczy. Jak mogła upaść tak nisko?! 1
dlaczego? Bo odrzucił ją taki manipulant jak Mitchell Rath?
Logicznie rzecz biorąc, nie była to żadna katastrofa, tylko
błogosławieństwo.
- Szkolenie nauczycieli, mówisz. To dobra wiadomość -
powiedziała, uśmiechając się z wysiłkiem.
Chociaż wmawiała sobie, że lepiej jej będzie bez Mitcha,
smutek przygniatał ją niczym kamień. Miała uczucie, jakby
tonęła i jednocześnie nie mogła wołać o pomoc. Ten głupi ból
spowodowany pogardą Mitcha był czymś, co musiała sama
przezwyciężyć. Może jeśli będzie powtarzała sobie, że ta cała
sytuacja nie jest żadną katastrofą, uda jej się. Musi żyć,
oddychać minuta po minucie, dzień po dniu, musi się ruszać,
zebrać myśli, iść do przodu.
- Czy to znaczy, że wieczorem będzie maraton
Gwiezdnych wojen"? - spytała i uśmiechnęła się, aby ukryć
ból.
Nie wiedziała, co Harry odpowiedział. Jej umysł
nieustannie powracał do chwil spędzonych z Mitchem, do
pocałunków, dotyku... Czuła się ogromnie nieszczęśliwa. Jak
to się stało, że pozwoliła, aby ten facet wywierał na nią taki
wpływ? Ale teraz koniec. Dłużej nie będzie maskotką Mitcha.
Paul Stuben był w szpitalu. Jeśli Mitch chce się z nim
zobaczyć, może wślizgnąć się tam podczas godzin wizyt. Ona
nie miała zamiaru w tym pośredniczyć, niech dalej sam
rozgrywa swoje brudne plany.
Harry musiał odpowiedzieć przecząco na jej pytanie, jak
zdołała wydedukować. Postanowił w czasie wolnych dni
zarobić ile się da, roznosząc ciasta. Z napiwkiem Mitcha miał
już prawie całą sumę na nowy rower.
Zamierzała pomóc ciotce przy sortowaniu materiału, bo to
zajęcie nie wymagało myślenia. Zabrały się do roboty. Po
chwili Elaine zapomniała, gdzie się znajduje. Ten wspólny
prysznic... Zaczęła coś szeptać do siebie.
- Co z tobą, Lainey? - spytała ciotka. - Coś się stało?
- Nie, to tylko lekki ból w piersi.
- Wez jakieś lekarstwo. Gdy tak szepczesz, mylę się w
liczeniu.
- Przepraszam - mruknęła Elaine, zła na siebie za swoje
zachowanie. - Pójdę na górę wziąć jakiś proszek.
- Zdrzemnij się. Poradzę sobie sama, a ty prześpij się
trochę.
Elaine pokiwała głową. Nie wierzyła, że zdoła zasnąć, ale
chociaż poleży z zamkniętymi oczami i odpocznie.
Wyszła z pokoju ciotki, kiedy przeznaczenie stanęło na jej
drodze.
- Och! - Elaine cofnęła się o krok. Przed nią stała ostatnia
osoba na ziemi, którą chciałaby spotkać, czyli Mitch Rath.
Upokorzenie zaczerwieniło jej policzki. - Przepraszam -
powiedziała, przechodząc obok niego.
- Elaine! - zawołał za nią. - Wyjeżdżam dziś wieczorem.
Nie miała zamiaru się zatrzymywać ani tym bardziej
odwracać, ale siła tego oświadczenia zmusiła ją do tego.
- Wyjeżdżasz?
Radosne hurra" czaiło się na końcu jej języka, ale ukłucie
w sercu w zarodku zdusiło ten triumfalny okrzyk. Walcząc z
sobą, podeszła do Mitcha. Stał tuż obok w drogim, włoskim
garniturze i epatował siłą i autorytetem mocarnego faceta,
który żąda i dostaje to, czego zapragnie.
- W porządku - powiedziała wreszcie. - Przyjemnej
podróży.
Po kilku sekundach ciszy odpowiedział:
- Dziękuję.
Jego zimny ton ranił głęboko.
Miała ochotę krzyczeć i płakać, objąć go i ściskać
nieprzytomnie, błagając o miłość. Co? Nie, nie! Nie tego
chciała. Nienawidziła przecież Mitchella Ratha.
- Dom jest twój. - A gdy spojrzała na niego z nie
skrywanym zdziwieniem, dodał: - Zrobiłaś wszystko, o co cię
prosiłem.
- Nie zatrzymam domu, bo należy do rodziny Guya. Dam
go Paulowi.
Uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały chłodne.
- Dlaczego mnie to nie dziwi?
Poczuła żądło sarkazmu.
- Pieniądze to nie wszystko. Ludzie bogacą się także
poprzez akty wielkoduszności. Przez chwilę myślałam, że to
rozumiesz, ale ty nie znasz tego rodzaju bogactwa.
- Rozumiem to, ale nie wyznaję tej zasady. A że nie lubię
się kłócić, przyjmij po prostu moje gratulacje.
- Dziękuję, panie Rath. Mam nadzieję, że pańskie
bogactwo uczyni pana tak szczęśliwym, jak pan na to
zasługuje - powiedziała, siląc się na oficjalny ton, jednak
dotkliwa ironia zawarta w tych słowach, popsuła efekt. W
oczach Mitcha rozbłysła złość. Niechybny znak, że poczuł się
dotknięty. - Tak więc wyjeżdżasz bez zdobycia imperium
Stubenów?
- A zatem nie słyszałaś najnowszych wiadomości?
- Jakich wiadomości?
- Były w telewizji i w radio.
- Co się stało?
- Dziś rano zarząd sprzedał mi firmę.
- Oni... co... zrobili? - Była kompletnie zszokowana,
wytrącona z równowagi.
- Sprzedali mi firmę - powtórzył uprzejmie. - W ten
sposób dostaną trochę pieniędzy zamiast bezwartościowych
akcji.
- Kupiłeś firmę, kiedy Paul był w szpitalu? Jak to
możliwe? Jak mogłeś... - Zwiadomość tego, co się stało,
uderzyła ją z porażającą siłą. - Wykorzystałeś mnie, bawiłeś
się mną, żeby knuć za plecami Paula? %7łeby dobrać się do
zarządu, tak?
Przyjął jej oskarżenia z obojętną twarzą.
- Tak, to prawda. Okazałaś się bardzo dobrą lokatą. Za
cenę domu osiągnąłem nieporównanie więcej.
Jej gniew zamienił się we wściekłość. Podbiegła, by
uderzyć Mitcha, lecz złapał ją za ręce.
- Przepraszam, Elaine - powiedział cicho. - Spróbuj
zrozumieć. To są interesy.
Gniew, ból i szok nie pozwalały jej mówić. Azy
wściekłości i bezsilności napłynęły jej do oczu.
- Przepraszasz?! Ty przepraszasz, draniu?!
Wyślizgnęła się z jego uścisku i podeszła do drzwi swojej
sypialni. Wzburzona i wściekła odwróciła się:
- Nie jesteś sępem, Rath! Jesteś zimnokrwistym,
plugawym wężem. - Słyszała swój wyniosły głos i sama
dziwiła się, skąd w niej tyle siły. - Wynoś się z mojego domu.
Nie chcę cię więcej widzieć.
ROZDZIAA JEDENASTY
Przejęcie firmy Stubena, czyli piętnastu sklepów, było
największym sukcesem w karierze Mitcha. Od dwóch tygodni
było o tym głośno. Gazety rozpisywały się na ten temat i
próbowały obliczyć jego majątek. Chociaż każdej wychodziła
inna suma, w jednym się zgadzały: za kilka miesięcy, kiedy
sprzeda imperium Stubenów, stanie się jednym z
najbogatszych ludzi w Ameryce.
Potrząsnął głową z niedowierzaniem. Gdy wykupił
upadający biznes internetowy, nie spodziewał się takiego
sukcesu. Startował od zera i został milionerem. Był bogatszy,
niż potrafił to sobie wyobrazić.
Pokonywał właśnie ostatnie kilometry do domku ojca w
północnej Kalifornii. Czas płynął naprzód, lecz Jeremiah
wciąż mieszkał w lesie, który rozciągał się wokół górskiego
strumienia.
Mitch minął ostatni zakręt i zerknął na zegarek. Była
prawie piąta po południu. Ojciec na pewno zaczyna
przygotowywać kolację. Niemal czuł w powietrzu zapach
smażonej ryby.
Nie jadał ryb, od kiedy wyprowadził się z domu, bo za
bardzo przypominały mu ubogie dzieciństwo, o którym starał
się zapomnieć.
Aż do dzisiaj. Sam nie wiedział, czemu tak nagle
zdecydował się tu przyjechać. W tym roku nie był nawet na
urodzinach ojca, dlaczego więc właśnie teraz postanowił go
odwiedzić?
Zatopiony w rozmyślaniach prawie nie zauważył, kiedy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]