[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przyglądał mu się z niedowierzaniem.
- Ed Jensen - szepnęła, ciągle nie wierząc własnym oczom. - Dlaczego...? Nie odpowiedział. Odwrócił się i wyszedł.
Nie zamknął drzwi. Tęsknie wpatrywała się w biały przedpokój, drogę do wolności. Dlaczego? Dlaczego on? Kim jest?
Wrócił po chwili z kłębkiem sznura. Skrępował jej nogi w kostkach i przeguby rąk, po czym usnął kabel.
Obserwował ją, owiązaną jak baleron.
- Och, Ellie, Ellie, ależ jesteś głupia -westchnął. - Nie rozumiesz, że nie masz szans? - Z tymi słowami dzwignął ją z ziemi i za-
niósł do innego pokoju, na kanapę.
16-Wcześniej...
Choć leżała z twarzą wtuloną w poduszki, i tak słyszała, jak przez długą chwilę stoi obok, ciężko dysząc, a potem odchodzi.
Powoli odwróciła głowę w stronę światła.
Była w górskiej chacie. Przez okno w przeciwległej ścianie widziała górskie szczyty i ołowiane niebo. Ani śladu innych domów, są-
siadów, bawiących się dzieci, psów. Tylko drzewa i cisza. Jest gdzieś w górach, gdzie nikt jej nie znajdzie. Nawet jej ciała. Ciała, bo
teraz już wiedziała, że Ed Jensen ją zabije.
Wracał, ciągnąc coś ciężkiego. Spojrzała kątem oka w tamtą stronę. Była to wielka drewniana skrzynia, takich się używa przy prze-
prowadzkach. Podszedł do kanapy, wziął Ellie na ręce i zaniósł do skrzyni.
Bezbronna, leżała na dnie jak zepsuta lalka, o zgiętych kolanach, rękach wykręconych do tyłu. Uniosła głowę, żeby spojrzeć mu w
oczy. Ich spojrzenia się spotkały na druga chwilę. Potem opuścił wieko.
Młotek wbijał gwozdzie z głuchym echem. Potem Jensen odszedł. Trzasnęły drzwi. Szczęknął klucz w zamku. A potem zapanowała
cisza.
Rozdział 72
Dan czekał na lotnisku.
- Boże, jak się cieszę, że cię widzę! - Wyjął Piatowsky'emu torbę z ręki.
Piatowsky ocenił, że przyjaciel wygląda dokładnie jak człowiek, który nie spał od dwóch dni: nie ogolony, w pogniecionej koszuli, o
nie uczesanych, brudnych włosach.
- Jaki wynik?
- Zero dla nas.
- Powiedz mi, co wiemy - poprosił Pete w drodze przez zatłoczone lotnisko na parking.
- Nie ma tego dużo. Ostatni raz widziano ją w restauracji, w piątek wieczorem, mniej więcej za piętnaście pierwsza. Była sama. Nie
znalezliśmy w restauracji śladów włamania, drzwi były zamknięte na zamek, jak zawsze. W domu również wszystko wygląda nor-
malnie. - Na wspomnienie jej sypialni i szlafroka Danowi zadrżał głos. - Samochód stał tam, gdzie go zostawiła, na czteropiętrowym
parkingu. Zamknięty. Rozpłynęła się w powietrzu między restauracja a parkingiem. - Zerknął na Piatowsky'ego kątem oka i zaraz
znowu skoncentrował się na drodze. - Idę o zakład, że drań wiedział, gdzie Ellie pracuje, w jakich godzinach, gdzie zostawia samo-
chód. Czatował na nią, wiem to.
- Musiał mieć jakiś motyw. Może nieodwzajemniona miłość? Opowiadała ci o dawnych narzeczonych? Może dała komuś kosza, a on
nie potrafił się z tym pogodzić?
- Nie wspominała, by ktokolwiek się w niej na zabój kochał. Twierdziła, że nie ma czasu na miłość... to dotyczyło również mnie.
Piatowsky uśmiechnął się mimo ponurych okoliczności.
- Dobra, a obsesja?
Dan niecierpliwie zatrąbił na zbyt ospałego kierowcę.
- To możliwe, chociaż, z drugiej strony, ona ciągle pracowała. Kto spędzał z nią tyle czasu, żeby dostać obsesji na jej punkcie?
- Zemsta? - Piatowsky zapalił marlboro light, ale zgasił, gdy Dan spiorunował go wzrokiem. - Przepraszam, nie wiedziałem że tu nie
wolno palić.
- Myślisz, że ktoś żywił do niej urazę?
- Tak. Może ktoś z personelu?
- Bezustannie kłóciła się z szefem kuchni, ale o tym wie cały świat. Inni ją lubili, praca im odpowiadała. - Piatowsky trzymał zgaszo-
nego papierosa między zębami. Dan skomentował cicho: - Jeśli nie rzucisz, nie dożyjesz czterdziestki.
- Niedawno skończyłem czterdzieści dwa. Powiedz, kto skorzystałby na śmierci Ellie?
Słowo  śmierć" sprawiło, że po plecach Dana przeszedł zimny dreszcz.
- Nie posiadała niczego wartościowego oprócz sznurka pereł, których nigdy nie zdejmowała. Jestem pewien, że wszyscy uważają je
za sztuczne. Oprócz tego dom i antyki.
- osiem hektarów ziemi w jednym z najbogatszych zakątków Kalifornii. Warte dobrych kilka milionów.
Dan przypomniał sobie, jak Ellie nie była w stanie rozstać się z rezydencją. - To tak jakby babcia i Maria nadal tam były - powie-
działa wtedy - i czekają, aż im pomogę. Najpierw musimy znalezć zabójcę". Jak szkoda, że nie wystawiła Journey's End na sprzedaż
od razu, że nie pożegnała się ze wspomnieniami, zarówno dobrymi, jak i złymi, i nie zaczęła nowego życia. Bo w głębi serca wie-
dział, ż Piatowsky ma rację i Journey's End ma coś wspólnego ze zniknięciem Ellie.
- Minęły trzy dni. Jakie ma szansę?
Piatowsky znał statystyki. Odpowiadając na pytanie przyjaciela, wybrał bardziej optymistyczna wersję:
- Pięćdziesiąt procent. Ale trzeba mieć nadzieję.
Pojechali bezpośrednio na posterunek w Santa Monica, gdzie czekał na nich detektyw Farrell. Piatowsky wytłumaczył mu, jakim spo-
sobem jest zaangażowany w śledztwo, poczynając od morderstwa prostytutki w Nowym Jorku. Wyczuł, że Farrell nie jest zachwyco-
ny jego widokiem, i domyślił się, słusznie zresztą, że detektyw nie chce, żeby się wtrącał i wciągał do sprawy FBI.
- Na razie jest to sprawa o zasięgu lokalnym. - Farrell, jak zwykle, obracał w palcach długopis. - Moi ludzie pokazują na ulicach zdję-
cie Ellie, pytają, czy nikt jej nie widział. Jej twarz jest w każdym wydaniu wiadomości, helikoptery patrolują kaniony, chłopcy z
Montecito na wszelki wypadek jeszcze raz sprawdzają dom. W tej chwili niewiele więcej możemy zrobić. - Nie przestając bawić się
długopisem, wzruszył ramionami.
Piatowsky ciągle miał te słowa w uszach, kiedy siedział z Danem w hotelowym barze.
- Pieprzony dupek! Ani słowem nie wspomniał o motywie.
- Bo jego zdaniem mamy do czynienia psychopatą, wybierającym przypadkowe ofiary.
- Ale ty się z jego zdaniem nie zgadzasz. Dan potrząsnął głową.
- Nie. Pete, w tym jest plan, przemyślane działanie. Czuję to.
- Dobry gliniarz zawsze polega na swoim przeczuciu. Dan z namysłem upił łyk piwa.
- Ellie mówiła, że nie ma innych krewnych. %7ładnych kuzynów w trzeciej linii, żadnych wujków za morzem. Więc kto skorzystałby na
jej śmierci?
- Prawnicy Charlotte Parrish powinni wiedzieć.
- Pamiętasz Majorsa? Majors, Fleming i Untermann, kancelaria w Santa Barbara.
- Zadzwonię do niego. Farmerowi nie wyjawi tajemnic rodziny, ale gliniarzowi - na pewno.
Dan niecierpliwie zerkał na zegarek. Czas upływał szybko. On również znał statystyki.
Piatowsky wrócił. Dokończył piwo jednym haustem.
- Ellie miała rację, nie ma innych Parrishów, którzy mogliby dziedziczyć posiadłość.
- Chodz! - Dan był gotów do drogi.
- Dokąd? - Piatowsky pospieszył za nim.
- Makepeace i Thackray, księgowi Lottie Parrish. Dowiemy się, kogo wspomagała finansowo, zanim kazali jej oszczędzać każdego
centa.
Rozdział 73
Przestronne biura firmy Makepeace i Thackray mieściły się w wieżowcu Century City. Krzesła obito skórą koloru dobrego wina, dy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl