[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miał wielką różnorodność pierścieni, a na twarzy powitalny uśmiech, który
zgoła do niego nie pasował.
- Pan Harrison? - Nie popróbował się podnieść; prawdopodobnie
doświadczenie przekonało go, że nie warto zdobywać się na taki wysiłek.
_ Miło mi pana poznać. Jestem Durrell.
Może i był nim, ale nie pod tym nazwiskiem się urodził; pomyślałem, że
musi być Ormianinem, lecz nie miałem pewności. Jednakże przywitałem
się z nim tak uprzejmie, jakby naprawdę nazywał się Durrell.
- Ma pan do omówienia ze mną jakąś sprawę? - rozpromienił się. Pan
lurreß byÅ‚ przebiegÅ‚y i wiedziaÅ‚, że adwokaci nie przyjeżdżajÄ… aż z Anglii
nie mając do omówienia spraw wielkiej wagi, z reguły natury finansowej.
- Ano, właściwie nie z panem. Z jedną z osób, które pan zatrudnia.
101
Powitalny uśmiech poszedł do zamrażalni.
- Z osobą, którą zatrudniam?
- To dlaczego pan zwraca siÄ™ do mnie?
- Bo nie zastałem tej osoby pod jej adresem domowym. Podobno
pracuje tutaj.
- Kto to jest?
- Nazywa siÄ™ Astrid.Lemay.
- Zaraz, zaraz. - Nagle stał się rozsądniejszy, tak jakby chciał mi pomóc.
Astrid Lema_ Pracuje tutaj? - Zmarszczył brwi w zamyśleniu. - Oczywiście
mamy tu wiele dziewczyn, ale to nazwisko? - Potrząsnął głową.
- Mówili mi o tym jej znajomi¨- zaprotestowaÅ‚em.
- To jakaś pomyłka. Marcel?
Wężowy człowiek uśmiechnął się pogardliwie.
- Nie ma tu nikogo o tym nazwisku.
- I nigdy tu nie pracowała?
Marcel wzruszył ramionami; podszedł do jednej z szafek, wyjął teczkę,
położył ją na biurku i skinął na mnie.
- Tu są wszystkie dziewczyny, które u nas pracują albo pracowały
w ubiegłym roku. Niech pan sam sprawdzi.
Nie zadałem sobie tego trudu. - yle mnie poinformowano. Prze-
praszam, że panów niepokoiłem.
- Może pan by sprawdził w którymś innym nocnym lokalu. - Durrell,
w sposób typowy dla potentatów, już coś notował na kartce papieru, aby
dać do zrozumienia, że rozmowa jest zakończona. - Do widzenia panu.
Marcel już podszedł do drzwi. Ruszyłem za nim, ale po drodze ob-
róciłem się i uśmiechnąłem przepraszająco.
- NaprawdÄ™ mi przykro...
- Do widzenia. ,
Nie zadał sobie nawet tyle trudu, by podnieść głowę. Znowu uśmiech-
nÄ…Å‚em siÄ™ niepewnie, po czym grzecznie zamknÄ…Å‚em za sobÄ… drzwi.
Wyglądały na solidne, dzwiękoszczelne.
Marcel, stojąc w korytarzu, obdarzył mnie znowu swoim ciepłym uśmie-
chem i nawet nie racząc przemówić, dał mi wzgardliwie znak, że mam iść
przed nim korytarzem. Skinąłem głową i przechodząc trzasnąłem go
w brzuch ze sporą satysfakcją i dużą siłą, i chociaż wiedziałem, że to
wystarczy, uderzyłem go powtórnie, tym razem z boku w szyję. Wydoby-
łem pistolet, zamocowałem tłumik, chwyciłem leżącego Marcela za koł-
nierz marynarki, powlokłem go ku drzwiom gabinetu i otworzyłem je
ręką, w której trzymałem pistolet.
Durrell spojrzał znad biurka. Oczy rozszerzyły mu się, tak jak mogą
rozszerzyć się oczy, kiedy są niemal zagrzebane w fałdach tłuszczu.
A potem twarz mu znieruchomiała, tak jak nieruchomieją twarze, których
właściciele pragną ukryć swe myśli czy zamiary.
- Nie rób pan tego - powiedziałem. - Nie rób pan żadnej z tych
typowych cwanych rzeczy. Nie naciskaj pan żadnego guzika ani przełącz-
ników w podłodze, i nie bądz pan taki naiwny, żeby sięgnąć za broń, którą
za pewne pan ma w górnej prawej szufladzie, jako że jest pan praworęki.
Nie uczynił żadnej z typowych cwanych rzeczy.
- Odsuń swój fotel o dwa kroki. Opuściłem Marcela na podłogę,
sięgnąłem za siebie, zamknąłem drzwi, przekręciłem w zamku bardzo
wymyślny klucz, schowałem go do kieszeni i powiedziałem:
_ Wstań pan.
:W Durreß wstaÅ‚. Nie miaÅ‚ wiele wiÄ™cej niż pięć stóp wzrostu. BudowÄ… bardzo
przypominał ropuchę. Wskazałem głową bliższy z dwóch dużych sejfów.
- Otwórz pan go.
- Więc o to idzie! - Umiał dobrze manipulować swoją twarzą, ale nie
dobrze głosem. Nie potrafił wyeliminować z niego tej małej nutki ulgi.
Rabunek, panié Harrison.
_ _ - Chodz pan tu - powiedziałem. - Podszedł. - Wie pan, kim jestem?
- Kim pan jest? - Wyraz zaskoczenia. - Przed chwilą pan mówił...
- %7Å‚e nazywam siÄ™ Harrison. Kim jestem?
- Nie rozumiem.
Wrzasnął z bólu i dotknął palcami już krwawiącego obrzmienia, które
zostawił tłumik mojego pistoletu.
- Kto ja jestem?
_= - Sherman. - Nienawiść w oczach i chrapliwym głosie. - Interpol._
- Otwieraj ten sejf.
- Niemożliwe. Mam tylko połowę kombinacji. Marcel ma...
Następny wrzask był głośniejszy, a obrzmienie na drugim policzku
odpowiednio większe.
- Otwieraj.
Wykręcił cyfry i otworzył drzwi. Wnętrze sejfu miało około 30 cali
kwadratowych, rozmiar wystarczający, aby pomieścić bardzo dużo gul-
denów, ale jeżeli wszystkie opowieści o "Balinova" były prawdziwe
owe szeptane potajemnie gadki o salonach gry i znacznie bardziej
interesujÄ…cych przedstawieniach w suterenie, oraz o bogatym asortymen-
cie artykułów, nie znajdowanych zazwyczaj w normalnych sklepach detali-
cznych - to rozmiar ten był zapewne niezbyt wystarczający.
_ Wskazałem głową Marcela.
- Ten dziubdziuś. Wsadz go do środka.
- Do środka? - Miał przerażoną minę.
- Nie chcę, żeby przyszedł do siebie i przerwał naszą dyskusję.
- DyskusjÄ™?
102 103
- Jazda.
- Udusi się. Wystarczy dziesięć minut i...
- Jeżeli będę musiał jeszcze raz prosić, to przedtem wsadzę ci kulę
w rzepkę kolanową, tak że nigdy więcej nie będziesz chodził bez laski.
Wierzysz mi?
WierzyÅ‚ mi. Jezeli nie jest siÄ™ kompletnym gÅ‚upcem, a Durreß nim nie byÅ‚,
zawsze można poznać, kiedy ktoś mówi serio. Wsadził Marcela do środka, co
było zapewne najcięższym kawałkiem roboty, jaki wykonał od lat, bo musiał
całkiem sporo zginać się i popychać, aby tak umieścić Marcela na małej
podłodze sejfu, żeby drzwi dały się zamknąć. Wreszcie się zamknęły.
Obszukałem Durrella. Nie miał przy sobie żadnej niebezpiecznej broni.
Natomiast, tak jak można było przewidzieć, w prawej szufladzie biurka
znalazłem duży pistolet automatyczny nie znanego mi typu, co nie było
niczym niezwykłym, ponieważ nie jestem zbyt biegły, jeżeli idzie o broń,
z wyjÄ…tkiem celowania z niej i strzelania.
- Astrid Lemay - powiedziałem. - Ona tutaj pracuje?
- Pracuje.
- Gdzie teraz jest?
- Nie wiem. Bóg świadkiem, że nie wiem. - Te słowa były prawie
krzykiem, bo znowu podniosłem pistolet.
- Możesz się pan dowiedzieć?
- Jakim sposobem?
- Pańska niewiedza i małomówność przynoszą panu zaszczyt - rzek-
Å‚em. - Ale oparte sÄ… na strachu. Strachu przed kimÅ›, strachu przed czymÅ›.
Tylko że staniesz się pan bardziej świadomy i uczynny, kiedy nauczysz się
więcej bać czegoś innego. Otwórz pan sejf.
Otworzył. Marcel był wciąż nieprzytomny.
- Właz pan do środka.
- Nie! - To krótkie słowo było chrapliwym krzykiem. - Mówię panu,
że tam nie ma powietrza, zamknięcie jest hermetyczne. My dwaj w środ-
ku... umrzemy w kilka minut, jeżeli tam wejdę.
- Umrzesz pan w kilka sekund, jeżeli nie wejdziesz.
Wlazł do środka. Trząsł się. Kimkolwiek był, nie należał do grubych ryb;
tén, kto kierowaÅ‚ handlem narkotykami, byÅ‚ czÅ‚owiekiem - czy ludzmi [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl