[ Pobierz całość w formacie PDF ]
werandę. Drzwi były otwarte, ale kontrast między oślepiającym światłem słońca i ciemnym
wnętrzem pokoju był tak wielki, że Rand nie mógł niczego w środku dojrzeć. Zapukał
dwukrotnie do drzwi.
Oczami wyobrazni widział już dwumetrową babę z miotłą w ręku. Zamiast tego w
drzwiach pojawiła się niska, szczupła starsza dama, wyprostowana i sztywna, jakby połknęła
kij, w staromodnych okularach i z włosami zaplecionym w ciasny kok. Nawet teraz, latem, w
środku dnia, miała na sobie czarną suknię.
Nie toleruję tutaj domokrążców powitała go surowo.
Niczego nie sprzedaję. Szukam pani Matyldy Silverthorn.
Widzę, że umiał pan przeczytać wizytówkę. Nie robi to na mnie wrażenia. Czego pan
chce?
Chcę z panią porozmawiać. Jestem przyjacielem Leigh. Nazywam się Rand Krieger.
To pan.
W tych słowach Matylda Silverthorn zdołała wyrazić zdumienie, niechęć i oczywistą
wrogość. Najwyrazniej wiedziała, kim był Rand, co znaczyło, że Leigh rozmawiała z nią o
nim... i Matylda nie zaaprobowała ich znajomości.
Matylda uchyliła moskitierę, zmierzyła go wzrokiem, po czym wskazała ręką, by wszedł.
Rand wątpił, czy powodowała nią tradycyjna południowa gościnność, chyba raczej wolała,
aby nie zauważyli go sąsiedzi, mogliby przecież powiedzieć Leigh o jego wizycie.
Kazała mu usiąść na drewnianym taborecie przy stole, na którym leżała rozłożona Biblia.
W pokoju było upiornie duszno, gorąco i pachniało środkami owadobójczymi. Gospodyni
usiadła naprzeciw niego, wyprostowana i z zaciśniętymi kolanami.
Nie proponuję panu mrożonej herbaty, długo pan tu nie zabawi. Nie potrafię sobie
wyobrazić, po co pan tu przyjechał, ale mogę pana od razu zapewnić, że Leigh nie chce pana
widzieć.
Rand z uznaniem stwierdził, że Matylda nie traciła tupetu. Zdumiewające, ale czuł do niej
coraz mniejszą antypatię. Za jej grubymi okularami dostrzegł strach. Nie spodziewał się tego.
Jest pani pewna?
Chyba już dość szkód pan spowodował. Przez pana Leigh wróciła zupełnie odmieniona.
Gdyby pan rzeczywiście myślał o niej, to zostawiłby ją pan w spokoju. Poza tym... dodała
jeśli Leigh wyjdzie za kogoś za mąż, to będzie to Joe. Od lat stara się o jej rękę.
Joe? Rand zauważył, że Matylda była zbyt zdenerwowana, aby sięgnąć po Biblię.
Tak. To właściciel sklepu spożywczego. Dobry chłopak. Zreperował mi dach,
przychodzi zawsze pomóc, gdy w domu jest coś do zrobienia. Leigh bardzo go lubi, zawsze
lubiła. Jeśli w ogóle wyjdzie za mąż, to za niego. Zatem może pan się wynosić, i to szybko,
nim ona pana zobaczy.
Dziękuję za radę odpowiedział uprzejmie Rand. Teraz, jeśli to pani odpowiada,
przejdzmy do rzeczy.
Przepraszam?
Joe w ogóle się nie liczy, nie wchodzi w rachubę. Liczę się ja. Przyjechałem tu po
Leigh, jak pani się zresztą od razu domyśliła. Zapewne będę musiał z nią stoczyć bitwę, ale
nie zamierzam dyskutować z panią. Przyjechałem tutaj, aby porozmawiać z panią o kilku
sprawach, które muszą pozostać między nami.
Nie rozumiem.
Rand nie miał wątpliwości, że Matylda Silverthorn wszystko świetnie rozumiała. Mogła
się go obawiać tylko z jednego powodu.
Nie mogę zagwarantować, że będziemy serdecznymi przyjaciółmi, ale obiecuję pani, że
zawsze będziemy mogli uczciwie porozmawiać o pani potrzebach. Leigh wyjedzie ze Stanton,
z czym będzie pani trudno się pogodzić. Dogadamy się z pewnością, jak często będzie nas
pani odwiedzać, lub jak często my będziemy przyjeżdżać tutaj. Jeśli ma pani jakieś kłopoty
finansowe lub zdrowotne, to proszę mi o nich powiedzieć od razu. Natomiast nie pozwolę,
aby wtrącała się pani w jej życie w sposób, który ją unieszczęśliwia. Nie będzie pani żyła w
osamotnieniu, jeśli tego się pani obawiała.
To o to chodziło. Wyraz jej twarzy wszystko mu wyjaśnił. Wiedzma całe życie obawiała
się samotności, czego nie brał dotychczas pod uwagę, gdy analizował jej wpływ na Leigh.
Przez wszystkie te lata starała się związać ją ze sobą za pomocą moralnego szantażu. Gdyby
zamiast tego ofiarowała jej miłość, teraz nie miałaby się czego obawiać.
Pozostało jeszcze niełatwe spotkanie z księżniczką. Rand opuścił ponury dom pani
Silverthorn i udał się do Leigh.
Leigh podwiozła do domu wpierw Mary Sue, następnie Joego. Oboje ubłagali ją, aby
zabrała ich z biblioteki do domu, bo nie mieli ochoty na spacer w letniej spiekocie. Po drodze
Leigh dała się jeszcze naciągnąć na lody.
Jadąc do domu usiłowała wyregulować klimatyzację, która działała równie stabilnie, jak
jej nerwy. Po powrocie z Austrii Leigh zrozumiała, że niektóre rzeczy w jej życiu nigdy nie
ulegną zmianie. Zawsze będzie dawała naciągać się dzieciom ną wszystko, na co mają ochotę,
zawsze będzie hodowała koty i zawsze będzie błądzić, ilekroć oddali się od Stanton na
odległość dziesięciu kilometrów.
Jednak inne rzeczy uległy nieodwracalnym zmianom. Minęły już czasy, kiedy Leigh
nigdy nie miała odwagi sprzeciwić się ciotce ani powiedzieć jej szczerze, co myśli. Minęły
bezpowrotnie czasy, kiedy Leigh nie odważyłaby się pójść do pracy w białym podkoszulku z
czerwonym paskiem. Minęły również czasy, kiedy Leigh nigdy nie zdobyłaby się na
napisanie listu do Hautbergu w Austrii. Według niej, list ten powinien był dotrzeć do adresata
poprzedniego dnia rano.
Skręciła w swoją ulicę i z daleka dostrzegła stojącą przed czyimś domem wielką
srebrzystą przyczepę kempingową. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nieznajomy
turysta zablokował jej podjazd do bramy. Musiała zaparkować na ulicy.
Najwyrazniej któryś z sąsiadów miał gości. Wysiadając z samochodu przyglądała się
przyczepie, wskutek czego dopiero po dłuższej chwili dostrzegła siedzącego na tarasie
mężczyznę. Cierpiał nie tylko z powodu upału, na dokładkę obiegły go koty.
Jej koty. Próżniak, Kłopot i Szkoda zasłużyły na swoje imiona. Kłopot, puchaty kot
angorski, uwiesił się ramion gościa, Próżniak wyciągnął się brzuchem do góry na jego
kolanach, a Szkoda owinęła się dookoła lewej kostki.
Rand patrzył na nią, jakby po miesiącu na pustyni dostrzegł wreszcie oazę. Nawet się z
nią nie przywitał.
Nie próbuj nawet żadnych wymówek. Jestem na ciebie taki wściekły, że tracę zdolność
myślenia. Jeśli jeszcze raz spróbujesz tak mi się wymknąć, to przysięgam, że zamknę cię w
wieży do końca twoich dni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]