[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wprawdzie tam się udać, lecz obiecali, że niczego nie przedsięwezmą. Słowo honoru!
Villemannowi nie zamykały się usta, gdy wraz z Marią jechał najpierw kawałek przez las, potem przez
równiny. Jej krótkie, nieprzychylne odpowiedzi zdawały się nie robić na nim wrażenia.
Maria już zdążyła pożałować, że zgodziła się na jego towarzystwo. Oczywiście był zabawny, jego
wesołość i poczucie humoru znacznie skróciły podróż. Ale ona nie chciała się radować.
Villemann prędko to zauważył.
- Wiesz, Mario, nigdy nie widziałem, żebyś się śmia ła. Ledwie się uśmiechasz.
- A czy jest się z czego śmiać? - spytała cicho, odwra cając twarz.
Przez chwilę jechał obok niej szeroką drogą i przyglądał jej się badawczo w milczeniu, w końcu westchnął
lekko:
- A mnie się wydawało, że jestem taki zabawny!
- Na pewno jesteś - odparła surowo. - Ale wybrałeś sobie złą publiczność.
W mieście miał okazję zobaczyć trochę, z czego wynika oschłe zachowanie Marii.
Z początku wszystko szło jak najlepiej. Kupili co trzeba u piekarza i rzeznika, u sprzedawcy ryb i w
sklepie. Pomimo jej protestów Villemann upierał się, że zapłaci. To przecież oni, goście, będą zjadać
zapasy. W końcu ustalili, że podzielą się wydatkami.
Pozostał tylko rynek. Villemann już wcześniej zauważył, że niektórzy ludzie, zwłaszcza kobiety, przyglądają im
się z dziwnymi minami. Patrzą z pogardą? Dlaczego? Ubrani przecież byli przyzwoicie, co prawda jego kurtka ze
skóry łosia trochę się już zniszczyła i może nie prezentowała się tak ładnie jak wówczas, gdy dostał ją od dziadka
Erlinga na urodziny. Z daleka jednak widać było, że jest droga, a poza tym on sam był umyty i uczesany,
przynajmniej na tyle, na ile dało się uładzić nieposłuszną czuprynę. A Maria ze swoimi włosami blond, w jasnej
muślinowej sukience w kwiatuszki i płaszczu, wyglądała jak uosobienie czystości.
Nagle koło jego ucha świsnął kamień, rzucony z tyłu.
- Chodzmy szybciej - mruknęła Maria.
- Nic nie rozumiem - zdenerwował się urażony Vil- lemann.
Jakaś para przystanęła tuż przed nimi.
54
- Młody człowieku - mężczyzna mówił z oburzeniem. - Pan wygląda przyzwoicie, powinien pan wiedzieć,
że nie należy utrzymywać kontaktów z tego rodzaju kobie tami.
Zanim zdumiony Villemann zdążył odpowiedzieć, Maria złapała go za rękę i pociągnęła w boczny zaułek
Dopiero tam go puściła i zaczęła iść spokojniej, zorientował się jednak, ile musiała włożyć wysiłku w to, by
zapanować nad wzburzeniem.
Popatrzył na nią pytająco.
- Ja wszystko zniosę - wyszeptała, nie patrząc mu w oczy. - Ale kiedy to dotyka moich przyjaciół...
- Dziękuję, że uważasz mnie za przyjaciela - cicho odezwał się Villemann.
- Znajomych - ucięła, lekko się czerwieniąc.
Miała jasne włosy i delikatną cerę, nie kryjącą rumieńców. Tego dnia upięła włosy do góry, było to konieczne
ze względu na wyprawę do miasta, lecz Villemann zauważył, że starała się ładnie wyglądać. I rzeczywiście
wyglądała ładnie. Ale on wolał, kiedy miała włosy rozpuszczone jak leśna dziewica.
Już rano zauważył, że ma zaczerwienione oczy. Na pewno tej nocy niewiele spała.
Dlaczego? Villemann wolał się nad tym nie zastanawiać.
- I nie jestem tego rodzaju kobietą.
Po raz pierwszy za jej słowami dostrzegł uczucia. Z trudem powstrzymywała płacz.
- Mariatta... Stanęła jak wryta.
- Co? - spytała, nie kryjąc gniewu. - Twój brat ci do niósł?
- Uważam, że Mariatta lepiej do ciebie pasuje - od parł Villemann nieporuszony. - To takie piękne imię.
Słyszałem, że jesteś w połowie Finką. Czy dlatego tak cię traktują?
- Nie. Muszę przyznać, że ludzie nie są aż tak głupi - rzekła wciąż wzburzona. - Chyba że w niektórych za
dzierających nosa kręgach. Finowie, którzy tu przybyli, nic przecież nie mieli. Zmuszono ich do
przeniesienia się do Szwecji. Musieli pracować w lesie dla Szwedów.
- Mieli swoje zagrody - łagodnie przypomniał Ville- mann.
- Czymże jest maleńka zagroda głęboko w lesie? Dla ludzi, którzy zaszli wysoko i oceniali innych wedle pie
niędzy na dnie skrzyni, niczym.
- Mariatto, nie musisz być agresywna w stosunku do mnie - powiedział wciąż z taką samą cierpliwością i wy
rozumiałością, która nawet anioła wprawiłaby w iryta cję. - Jesteśmy po tej samej stronie, nie zauważyłaś?
Maria rozluzniła się. W jej spojrzeniu pojawiło się straszliwe zmęczenie.
Villemann ujął ją za rękę, a ona po pierwszych protestach pozwoliła mu na to. W milczeniu poszli dalej.
Zaułek wyprowadził ich z miasta nad brzeg jeziora. Tym razem Wener. Villemann wskazał Marii niewielki
lasek, przez który wiodła ścieżka nazywana prawdopodobnie  ścieżką miłości", jak inne we wszystkich
romantycznych miejscach. Ta tutaj wiła się wzdłuż brzegu jeziora, a na jej końcu stała ławka. Tam właśnie
Villemann łagodnie, lecz zdecydowanie usadził Marię i sam usiadł obok niej.
- A teraz, Mariatto, najlepiej będzie, jak mi wszystko opowiesz.
Wielki Mistrz Zakonu Zwiętego Słońca, Lorenzo, nienawidził wszystkiego, co miało związek ze
Skandynawią, a właściwie z tym, co leży na północ od Alp. Szczerze tęsknił za swym ogrodem w Genui z
krzewami winorośli i róż, i za troskliwą opieką żony, która zawsze była jego wierną służką. W krótkich
chwilach, jakie spędzał w domu między załatwianiem ważnych interesów, dbała, by dostawał wszystko, czego
zapragnie. %7łona nie miała pojęcia, że podróże te mają przede wszystkim związek z działalnością Zakonu.
Nigdy nie słyszała o Zwiętym Słońcu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl