[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Myślę, że powinniśmy się spieszyć. Po zapadnięciu zmroku może się za nami zrobić
gorÄ…co.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Móri spojrzał gdzieś poza nich, przyglądał się szerokiej leśnej dróżce.
- Dotychczas odnosiłem wrażenie, że niebezpieczeństwo jest przed nami. A teraz
wyczuwam je tuż za nami.
- Więc zostaliśmy wzięci w dwa ognie? - zapytał Erling na pół żartobliwie. - Nie
brzmi to specjalnie zachęcająco. Ale masz rację, powinniśmy się spieszyć. Co, nie
zamajaczyła ci gdzieś na horyzoncie jakaś wioska?
- No, jeśli nie zabrnęliśmy na błędne szlaki, to powinna się znajdować przed nami.
- Na błędne szlaki? - uśmiechnęła się Tiril. - Chyba już dawno znajdujemy się na
błędnych szlakach.
136
Zcieżka stawała się coraz węższa, więc nie mogli już jechać jedno obok drugiego,
musieli się też wspinać po coraz bardziej stromym zboczu. Dawno opuścili dno doliny, choć
Tiril tego nie zauważyła, bo przez cały czas. rozmawiała z Erlingiem.
Teraz zobaczyła nareszcie, jak pięknie jest wokół nich. Jechali pośród wysokich,
prześwietlonych słońcem sosen, wśród młodych drzewek i alpejskich kwiatów, których nazw
Tiril nie znała, a leśne poszycie zdawało się pełne tajemnic. Ziemia pod sosnami była
brunatnoczarna, wilgotna i wydzielała wspaniałe zapachy.
Do wsi było dalej, niż sądzili, ale przynajmniej podążali właściwą drogą. W końcu
znalezli się na bardzo pochyłym zboczu. W dole widać było wieś. Składała się z kilku
zaledwie chłopskich gospodarstw, niemieckie budynki typowe dla Aargau ze słomianymi
dachami tak wielkimi, że nie widać było spod nich ścian. Wcześniej widywali bardziej
pospolite chłopskie domostwa z rozległymi gankami od strony doliny. Na pobliskim polu
trójka przyjaciół spotkała dwóch pracujących mężczyzn. Trzeba było zsiąść z koni i podejść
kawałek piechotą, by się do nich zbliżyć.
- Graben? - powtórzył pytanie jeden z nich, zsuwając filcowy kapelusz na tył głowy. -
Owszem, jadą państwo we właściwym kierunku, ale nie powinniście się tam wybierać, chyba
żeby Najświętsza Panienka była z wami, to tak, ale sami, nigdy.
- A to dlaczego?
- Nikomu nie wolno się tam zbliżyć. Tam rządzą inne niż człowiecza moce.
Chłop uczynił pospieszny znak krzyża.
- Czy tam straszy? - zapytał Móri wprost.
- To miejsce jest zaklęte - rzekł chłop. - Odwiedziłem je kiedyś jako młody chłopiec i
moja noga nigdy więcej tam nie postanie.
Tiril chciała się dowiedzieć, co wówczas przeżył, lecz Móri odezwał się pierwszy:
- A historia zamku... Czy opowiada siÄ™ w niej o jakimÅ› mnichu?
Drugi chłop wyprostował z wolna swój pochylony od pracy grzbiet.
- Historia zamku? Jest tak stara, że nikt nie pamięta więcej niż tylko jakieś oderwane
fragmenty. Ale to prawda, mój dziadek wspominał o mnichu.
Móri wpił w niego swoje najintensywniejsze, najbardziej sugestywne spojrzenie.
Mówił przymilnym głosem:
Bardzo byśmy chcieli dokładnie usłyszeć, co mówił wasz dziadek o zamku Graben.
Chłop drapał się po głowie.
Eee, jako się rzekło, nie za dużo już pamiętam...
137
Jakby przypadkiem Móri położył mu rękę na ramieniu.
Człowiek nagle się rozjaśnił.
- To dziwne - powiedział zdumiony - ale nieoczekiwanie wydało mi się, że pamiętam
więcej, niż myślałem. Aż trudno uwierzyć.
- Czy możemy posłuchać? - nalegał Erling. - Bo widzicie, my spisujemy takie różne
historie i zapłacimy wam sowicie za dobre informacje.
- Ja przecież też coś wiem - wtrącił pospiesznie drugi chłop.
- Znakomicie - ucieszył się Móri, ale najwyrazniej czekał przede wszystkim na
opowiadanie tego pierwszego.
- O Graben zawsze krążyły niesamowite historie - zaczął tamten. - I tylko bardzo
ciekawi albo naprawdę odważni młodzi chłopcy tam chodzili. Ale zawsze tylko raz, i potem
już nigdy więcej. Wszyscy ludzie ze wsi trzymali w tajemnicy to, co się dzieje na wzgórzach
ponad nami. Nigdy nie słyszałem o żywym człowieku, który odważyłby się iść tam dwa razy.
Ksiądz, który chodził z krzyżem i z zamiarem przegonienia duchów, został wyrzucony z ruin
i stoczył się daleko w dół tak, jakby ktoś go zepchnął ze wzgórza.
- A co przeżyłeś ty sam podczas swojej wyprawy? - To Tiril pytała, bardzo chciała
wiedzieć.
Chłop zamyślił się. Najwyrazniej miał kłopoty ze znalezieniem odpowiednich słów.
- Ja... ja nie widziałem nic - powiedział z wolna. - Ale kiedy razem z kolegami
podeszliśmy do polanki, na której znajdują się ruiny, było tak, jakby uderzył w nas jakiś silny
strumień, nie wiem, co to było, ale, zdawało mi się, że to samo zło. Nie, może nie zło, może
gniew? Albo wrogość. W każdym razie sprzeciw. Jakby ten, ktokolwiek to był, nie chciał nas
tam widzieć, chciał nas odpędzić... samą tylko... samą...
- Siłą myśli? - podsunął mu Erling.
- Tak, właśnie! - zawołał chłop ucieszony, że nareszcie potrafił się wysłowić. - To
była tak wielka siła, że chłopaki uciekli w popłochu z krzykiem. A przecież nawet nie
zdążyliśmy wejść na polankę.
- Co się stało z tymi, którzy podeszli bliżej? - zapytał Móri.
Chłopi popatrzyli po sobie. W końcu jeden rzekł:
- SÅ‚yszaÅ‚em o jednym takim, imieniem Dieterl, on żyÅ‚, zanim ja siÄ™ urodziÅ‚em. Ów
Dieterl mimo wszystko starał się dotrzeć dalej. Pózniej jego rodzice chodzili go szukać i
znalezli go, leżał jak nieżywy, i najbardziej odważni mężczyzni z całej parafii długimi
drągami próbowali go ściągnąć z polany. Chorował aż do Bożego Narodzenia.
138
- Opowiadał sam coś o swoich przeżyciach?
- Nie mieli odwagi go o to pytać, bo jak ktoś się odważył, to on dostawał takich
dzikich oczu i zaczynał toczyć pianę, więc się bali, że mu się rozum pomiesza.
- I nikt się niczego nie dowiedział?
- Nie. Sam Dieterl odebrał sobie życie jeszcze tej zimy.
- Szkoda - mruknął Erling. - No cóż, to może teraz usłyszymy historię zamku?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]