[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Deski butwiejące w sąsieku, mech porastający zaprawę murarską na zewnątrz i stare
belki próchniejące w oddali, wszystko zdawało się opowiadać tę samą historię.
Wszystko się zmienia, nic nie jest trwałe, niewzruszone. Pomyślał o odwiecznym
spokoju, który chronił piękno Krainy Elfów. Potem przyszła mu do głowy myśl, co też
powiedziałoby o ziemskich zwyczajach plemię trolli, które pozostawił w ojczyznie
magii. I nagłe wybuchy śmiechu Lurulu nie na żarty wystraszyły gołębie.
XXIII
LURULU OBSERWUJE NIECIERPLIWOZ ZIEMI
Mijały godziny, a Orion nadal spał mocno i nawet jego psy leżały cicho w psiarni
niedaleko od wieży młodego władcy. Ponieważ krzątanina ludzi i ruch wozów nie miały
nic wspólnego z trollem, Lurulu zaczęła dokuczać samotność. W zamieszkanych przez
trolle zadrzewionych dolinach jest ich tylu, że nikt nie czuje się tam samotny. Siedzą
tam w milczeniu, radując się pięknem Krainy Elfów lub własnymi zuchwałymi
myślami. A w rzadkich momentach, kiedy głęboki, naturalny spokój ojczyzny magii
zostaje naruszony, ich głośny śmiech zalewa te doliny. Trolle nie są bardziej samotne
niż króliki. Ale na Ziemi był tylko jeden troll i ten troll poczuł się samotny.
Drzwi gołębnika były otwarte i znajdowały się o jakieś trzy metry od drzwi sąsieka i do
tego o dwa metry wyżej. Do sąsieka prowadziła drabina, przymocowana żelaznymi
klamrami do muru; natomiast nie istniało żadne dojście do gołębnika, żeby koty nie
mogły się tam dostać. Z gołębnika docierały odgłosy gwarnego, bujnego życia, które
przyciągnęło uwagę samotnego trolla. Skok z drzwi do drzwi był dla niego niczym.
Lurulu wylądował więc w gołębniku ze swoim zwyczajnym nastawieniem, a bezczelna,
powitalna mina pojawiła się na jego twarzy. Zaraz jednak gołębie odleciały z szumem
skrzydeł przez okno, zaś troll nadal pozostał sam.
Trollowi gołębnik spodobał się od pierwszego spojrzenia. Przypadły mu do gustu
oznaki bujnego życia, sto domków z łupku i gipsu, mnóstwo piór i odór stęchlizny.
Spodobała mu się wygoda tego starego, sennego przybytku i ogromne pajęczyny w
kątach, które gromadziły kurz przez wiele lat. Nie wiedział, czym są pajęczyny, bo
nigdy nie widział ich w Krainie Elfów, ale podziwiał ich misterne wzory.
W starym gołębniku o kątach pełnych pajęczyn i kawałków tynku, które odpadły
od ścian, odsłaniając czerwonawe cegły, zaś farba złuszczyła się i odpadła, obnażając
nie tylko deszczułki, lecz także łupkowe płytki dachowe, panowała senna atmosfera
podobna do spokoju Krainy Elfów. Natomiast poniżej gołębnika Lurulu wszędzie
zauważył niecierpliwość Ziemi. Nawet wpadające przez maleńkie okienka w ścianie
promienie słoneczne się poruszały.
Potem rozległ się trzepot skrzydeł powracających gołębi i uderzenia ich nóg o
łupkowy dach nad gołębnikiem, ale ptaki nadal nie wróciły do swoich domków. Lurulu
zobaczył, że cień tego dachu rzuca jeszcze jeden cień na położony niżej dach i
niespokojne cienie gołębi wzdłuż jego skraju. Zauważył też szare porosty pokrywające
większą część niższego dachu i wyrazne, okrągłe plamy nowszych porostów na
bezkształnej masie szarych. Usłyszał jakąś kaczkę kwaczącą powoli sześć lub siedem
razy. Dobiegły go kroki mężczyzny, który wszedł do stajni na dole i wyprowadził z niej
konia. Jakiś pies obudził się i zaszczekał. Kilka kawek, spędzonych z którejś wieży,
przeleciało wysoko w powietrzu, krzycząc głośno. Potem Lurulu dostrzegł chmury
spieszące wzdłuż szczytów dalekich wzgórz. Dobiegło go gruchanie dzikiego gołębia z
pobliskiego drzewa. Kilku ludzi przeszło obok, rozmawiając. I po jakimś czasie troll, ku
swemu zdumieniu, zauważył coś, na co nie miał czasu podczas poprzednich odwiedzin
Erlu, że nawet cienie domów się poruszały; spostrzegł bowiem, że cień dachu, pod
którym siedział, przesunął się trochę na niższym dachu, po szarych i zielonych
porostach. Ciągły ruch i ciągła zmiana! Ze zdumieniem porównał to z głębokim
spokojem swojej ojczyzny, gdzie chwila mijała dłużej niż tutaj przesuwały się cienie
domów, i trwała tak, aż całe zadowolenie, jakim jest napełniona, zostanie zeń
wyciągnięte przez wszystkie istoty zamieszkujące Krainę Elfów.
Potem zaś usłyszał przeciągłe wołania i furkot gołębich skrzydeł. Dochodziły ze
szczytu blanków najwyższej wieży Erlu, na której ptaki te schroniły się na jakiś czas.
Uznały bowiem, że ogromna wysokość tej wieży i jej szacowny wiek ochronią je przed
tym dziwnym nowym stworem, którego się przestraszyły. Wróciły teraz do gołębnika i
usiadły na parapetach niewielkich okienek, zaglądając do środka i zerkając jednym
okiem na trolla. Jedne były całkiem białe, ale drugie, szare, miały szyje w barwach
tęczy, które niemal dorównywały kolorom wspaniale zdobiącym Krainę Czarów.
Dlatego Lurulu, który nadal siedział w kącie gołębnika ptaki zaś cały czas
obserwowały go podejrzliwie zapragnął towarzystwa tych pięknych stworzeń. A
kiedy te niespokojne dzieci niespokojnego powietrza i niespokojnej Ziemi nadal nie
chciały wejść do środka, troll spróbował uspokoić je niepokojem, do którego, jak
wierzył, były przyzwyczajone, tak samo jak wszyscy ludzie, którzy się nim
rozkoszowali. Podskoczył nagle do góry, skoczył na zbudowany z płytek łupkowych,
zwieszony wysoko na ścianie domek jakiegoś gołębia; przeskoczył pod przeciwległą
ścianę, a potem z powrotem na podłogę; ale wtedy znów rozległ się głośny trzepot
skrzydeł i gołębie odleciały. Lurulu stopniowo zrozumiał, że ptaki te wolały jednak
bezruch.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]