[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rodzaju yhy" i tak", dopóki rozmówca nie przypomniał sobie, że to rozmowa na jego rachunek. Nie
trzeba wreszcie biec z aparatem do swojego pokoju, ciągnąc za sobą dziesięd metrów kabla, chałupniczy
przedłużacz sklejony przez Aukasza taśmą izolacyjną. Jeszcze pamiętała, jak go sklejał. I nadal na dzwięk
powiedzonka: Elektryka prąd nie tyka", miała ochotę zgrzytad zębami. Zamykała się w pokoju z
telefonem, a bracia warowali pod drzwiami i przekrzykiwali się dowcipnymi uwagami. Marzyła wtedy o
telefonach bez kabla - telefonach, które można by zabrad ze sobą do miasta i które pokazywałyby, kto
dzwoni. Ale w tamtych czasach komórki były atrybutem przedsiębiorców. W reklamach panowie w
garniturach przechwalali się dumnie z aparatami wielkości luksusowego wydania Biblii: Szef pożyczył mi
swoją komórkę!". Normalni ludzie mieli aparaty z przyciskami i poklejonym kablem. Albo korzystali z
budek telefonicznych.
Teresa wyrwała się z rozmyślao telekomunikacyjnych i wróciła do tekstu o najlepszych wakacjach. Cóż za
niespodzianka, najlepsze wakacje rozgrywały się we Włoszech, a w roli głównej w tekście występował
niejaki Gianni and his big black eyes. Teresa rzygała wypracowanymi. Znała je na pamięd. Była w stanie
zacytowad co głupsze fragmenty z ostatnich trzech lat swojej pracy. I z zamkniętymi oczami przewidzied,
gdzie i jaki znajdzie błąd. Znalazła trzy brakujące rodzajniki, jedno niegramatyczne zdanie. Podkreślała je
z furią na czerwono, marząc o dniu, kiedy wreszcie straci samokontrolę i napisze na którymś
wypracowaniu stek bluzgów, a następnie da się zamknąd w wygodnym spokojnym szpitalu
psychiatrycznym, gdzie nikt, ale to nikt nie będzie mówił z błędami po angielsku. Telefon zadzwonił
specjalnym dzwonkiem przeznaczonym dla obcych, a twarz Krzyśka na wyświetlaczu zastąpiło białe
okienko z napisem zastrzeżony".
- Tak, słucham - rzuciła obojętnie. Standardowe zawodowe powitanie. Dobre dla biura tłumaczeo, dla
teściowej i akwizytora.
- Cześd - usłyszała znajomy głos. - Tu Marcin. Dostałem twojego e-maila.
- Aha - udało jej się zachowad obojętny ton, jak zawsze w rozmowach z nim. Długie miesiące pracowała
nad tym, żeby głos nie zdradzał jej uczud. - Cześd. Co słychad?
- Mam pomysł - ciągnął. - Umówmy się gdzieś we czwórkę. Sporo ostatnio pracujemy z Paulą, nie
spotykamy się z nikim, a nie chcę jej zostawiad samej w domu w jej stanie.
- Stanie?! - Teresa nie wiedziała, co powiedzied. -Masz na myśli, że twoja żona jest w ciąży?
- No tak... Na to wygląda - zaczął jakby przepraszająco, ale za chwilę dodał: - Teraz nasza kolej, no nie?
Wszyscy dookoła już mają dzieci.
- Gratulacje - powiedziała machinalnie.
Umówili się wstępnie i skooczyli rozmowę. Jak zwykle z poczuciem, że powiedzieli coś zupełnie innego,
niż chcieli powiedzied. Teresa zawsze zastanawiała się, czy ich związek nie zawalił się właśnie przez tę
kompletną nieszczerośd u samych fundamentów; przez to, że zbudowali go na kłamstwie, na udawaniu;
że to właściwie nie jest żaden związek, tylko jakieś niedookreślone spotykanie się połączone z
chodzeniem do łóżka. Teraz było za pózno, żeby zdejmowad maski. Zastąpiły im one twarze. Rozmawiała
nie kobieta z mężczyzną, a zadowolona trzydziestolatka matka-dzieciom i szczęśliwy mąż robiący karierę.
Teresa wróciła do sprawdzania pracy o włoskich wakacjach i postawiła na górze dużą zamaszystą literę D
obwiedzioną kółeczkiem. Pod spodem wykaligrafowała starannie swoim nauczycielskim charakterem
pisma, specjalnie zaokrąglanym i bardziej czytelnym niż zwykłe gryzmoły: Proszę poprawid błędy
gramatyczne i ortograficzne". Zemsta na kimś niewinnym, przeniesienie frustracji na przygodną ofiarę.
Nie ma to jak raz a porządnie kopnąd kota po upokorzeniu", pomyślała z mściwą satysfakcją.
Pauli pomysł spotkania od początku nie bardzo się podobał. Jest zmęczona, ciągle przysypia. Pierwszy
trymestr dopiero dobiega kooca, a ona już czuje się gruba i ociężała. Przestała mieścid się w dżinsy i musi
rozpinad guzik w spódnicy, kiedy siada. Do tego nadal mdli ją od silnych zapachów. Wejście do sklepu
mięsnego jest torturą, a zepsuta śmietana wygoniła ją do łazienki w chwili otwarcia drzwiczek lodówki.
Na dodatek boi się konfrontacji z postacią, o której wie bardzo mało, a przeczuwa, że dla jej męża była to
kiedyś bardzo ważna osoba. Dlatego Paula szykuje się niechętnie, z ociąganiem. Na ponaglenia Marcina
dobiegające zza przymkniętych drzwi łazienki reaguje mruknięciami. Wreszcie wychodzi niezadowolona
z efektu. Ma wrażenie, że błękitny sweter opina się niebezpiecznie na biuście, że kilogram, który przytyła
przez ostatnie jedenaście tygodni, rozpycha się w dole brzucha. Włosy nie chcą jej się układad, a oczy
wyglądają na zapuchnięte.
- Pięknie wyglądasz, aniołku! - mówi Marcin zachwycony, a Paula omal nie wybucha płaczem na te
słowa. Nie wie, co się z nią dzieje, ale nagle brzmią one nieszczerze. Ma wrażenie, że powiedział to, aby
ją pocieszyd. Paula potrzebuje dotyku, przytulenia; potrzebuje długiej nocy pełnej niespiesznego seksu.
Ale wie, że w zasadzie nie ma na co liczyd. Jej mąż boi się o dziecko. I ona też chyba bardziej się boi, niż
pragnie. Wychodzą, schodzą na dół. Na obskurnym podwórku czeka taksówka. Paula wsiada z przodu,
zapina pasy z pedantyczną dokładnością. Ruszają.
Teresa też boi się spotkania, ale ona się nie ociąga. Wręcz pogania Krzyśka, który z kolei wlecze się i co
chwila znika w łazience albo przed komputerem.
- To tylko znajomi - mówi Teresa. - Nie obrażaj się tak.
- E, nie obrażam się - mówi Krzysiek z miną, która wyraża coś wręcz przeciwnego. Wolałby iśd
gdziekolwiek, tylko nie na spotkanie z tym facetem, który zawsze go denerwował. On w tak oczywisty
sposób fascynował Teresę mimo jej usilnego udawania, że tak nie było. Krzysiek nie ma ochoty na
kolejne roztrząsanie pytania, czy jego żona sypiała z tym przemądrzałym przystojniakiem. A jeśli nie, to
dlaczego czuje do niego taki sentyment przez te wszystkie lata. Pamięta jeszcze czasy przed ślubem,
kiedy słyszał: Marcin to, Marcin tamto, ale to tylko przyjazo, nie obrażaj się". Pamięta, jak tamten z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]