[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wystający róg.
Czarna, aksamitna wieczorowa torebka.
Prawdopodobnie należy do Franchie. Chociaż niepodobna, by używała czegoś tak
eleganckiego tutaj, pomyślał, odpinając zameczek. W środku było zaproszenie na party
Campano i zrozumiał, że torebka należy do Kate. Poza zaproszeniem był tam jeszcze ja-
kiś zgnieciony papier.
List. Rozpostarł go i zobaczył nazwisko adresata.
Cristiano Maresca.
Do rąk własnych.
R
L
T
List. Serce zabiło mu mocniej. Przez moment chciał go podrzeć i wrzucić do ognia,
ale tak postąpiłby tchórz. Usiadł na łóżku i drżącymi palcami rozerwał kopertę.
List był niedługi, więc szybko przebiegł po nim wzrokiem. Pismo Kate było wy-
razne.
Drogi Cristiano...
Nie wiem, czy mnie pamiętasz...
Ze skrupulatną powolnością przesuwał wzrokiem od słowa do słowa. Nagle miał
wrażenie, że ona znów jest obok niego, uśmiecha się słodkim uśmiechem pokazującym
dołeczki i patrzy na niego dobrymi, niebieskimi oczami...
Gdyby mogła go teraz widzieć, w jej wzroku malowałoby się współczucie i pogar-
da, pomyślał zdegustowany. Gwałtownie przedarł kartkę, a potem jeszcze raz. Nie musiał
znów przez to przechodzić, jeszcze raz przypominać sobie znienawidzonej szkoły, gdzie
tak często traktowano go jak głupka.
Rzucił podartą kartkę na łóżko, wszedł do łazienki i odkręcił zimną wodę. Widok
własnej twarzy w lustrze zaszokował go. Był nieogolony, miał pod oczami ciemne kręgi,
a włosy domagały się strzyżenia.
Tym razem zabrzmiał mu w uszach głos matki: Jesteś beznadziejny, Cristiano, tak
samo jak twój ojciec. Nigdy niczego nie osiągniesz.
Przemył twarz zimną wodą. Jeżeli nie chciał oszaleć, musiał wrócić do Monako,
wziąć się za treningi i znów stać się sobą. Mylił się. Nie warto było sobie niczego przy-
pominać. Wolał zapomnieć.
Wrócił do sypialni zamknął torbę i zestawił ją z łóżka. Kawałki listu rozsypały się
wokoło jak konfetti. Schylił się niecierpliwie, żeby je pozbierać, ale nie potrafił ich tak
po prostu wrzucić do ognia.
Bez tchu, bez ruchu, wpatrywał się w każde słowo, aż osiągnął pewność, że nie
popełnił błędu. Jego wzrok przyciągnęły dwa z nich:
Masz syna.
R
L
T
ROZDZIAA DZIEWITY
%7łycie w szpitalu było zupełnie nierealne. Kate czuła się jak przeniesiona na inną
planetę, do jakiegoś równoległego wszechświata, pełnego przyciszonych głosów i współ-
czujących uśmiechów, skrzypiącego linoleum i szeleszczących uniformów.
Zaczynał się nowy dzień. Padające przez szparę w zasłonach światło było perłowo-
szare, z oddali dobiegały dzwięki budzącego się miasta. Kate wyprostowała sztywne ple-
cy i jej spojrzenie powędrowało do śpiącego dziecka. Centrum tego jej nowego świata,
ograniczonego teraz do dyżurki pielęgniarek, łazienki i kuchenki do użytku rodziców,
stanowiło łóżko Alexandra.
Najchętniej spędzała każdą chwilę przy łóżku synka, nawet kiedy spał. Pielęgniar-
ki, jej matka, Lizzie i Dominik próbowali ją przekonać, żeby wróciła do domu i choć tro-
chę odpoczęła, a przynajmniej wzięła prysznic i zmieniła ubranie, ale bez skutku. Kate
bała się panicznie zostawić synka samego.
Znajdowała się na skraju kompletnego wyczerpania, ale widok drobnej postaci pod
kołdrą poruszał ją do głębi. Jej syn. Tak bardzo jej drogi, taki urodziwy i tak bardzo po-
dobny do Cristiana.
Zatrzasnęła drzwi przed wspomnieniami, ale nie mogła zabronić dostępu do siebie
wszechogarniającej tęsknocie. Było jej wstyd, że w obliczu choroby ukochanego dziecka
wciąż myśli i tęskni za Cristianem, ale to było silniejsze od niej.
Dopiero teraz zauważyła, że oddech dziecka jest spokojniejszy, a jego pierś, po-
przednio falująca gwałtownie, jest teraz niemal nieruchoma. W dodatku skóra wydawała
się chłodna, a gorączkowy rumieniec zniknął. W szarym świetle poranka chłopiec spra-
wiał wrażenie bardzo bladego i Kate przeraziła się śmiertelnie. W panice wybiegła na
korytarz, wołając pielęgniarkę.
Z dyżurki dobiegł szelest odsuwanego krzesła i pospieszne kroki. W pokoju poja-
wiła się siostra Parks.
- Co się dzieje? - spytała rzeczowo.
- Jest taki spokojny... prawie nie oddycha... I jest lodowato zimny.
R
L
T
Pielęgniarka spokojnie sprawdziła dane na pulpicie aparatury i zmierzyła chłopcu
puls. Po chwili zwróciła się do Kate z nieco protekcjonalnym uśmiechem.
- Oddech jest w porządku, proszę pani, a chłopiec jest chłodny, bo spadła mu go-
rączka.
- To znaczy, że wszystko z nim dobrze?
- Oczywiście. Proszę popatrzeć, jak spokojnie śpi. - Podniosła kartę i coś do niej
wpisała. - Proponuję, żeby pani też odpoczęła.
Kate potrząsnęła głową, jeszcze zanim siostra skończyła.
- Dziękuję, wolę zostać tutaj.
Pielęgniarka wzruszyła ramionami, wsunęła długopis do kieszonki na piersi i ru-
szyła do drzwi.
- Uważam, że nie ma takiej potrzeby. Chłopiec wraca do zdrowia. Teraz potrzebuje
dużo odpoczynku, ale kiedy się obudzi, będzie pani potrzebowała dużo sił, żeby dotrzy-
mać mu kroku.
- Naprawdę?
- Zdecydowanie. Powinna pani odpocząć, kiedy jeszcze jest czas.
Wracając do dyżurki, siostra Parks uśmiechnęła się do siebie. Pani Edwards była
słodka, ale reagowała trochę histerycznie. Rozsiadła się za biurkiem z herbatą i świeżo
zaczętym romansem. Właśnie doszła do ekscytującego momentu, kiedy bohaterka dekla-
ruje, że prędzej umrze, niż pozwoli, by o jej ciąży dowiedział się jej przystojny włoski
kochanek.
Wszystko to bardzo dobrze wychodzi w książkach, pomyślała siostra Parks, ziewa-
jąc. Zwyczajne życie samotnej matki nie było ani trochę zabawne. Wystarczyło popa-
trzeć na panią Edwards. Z pewnością przystojny, włoski kochanek dobrze by jej zrobił.
Na dzwięk dzwonka drgnęła i rozlała herbatę.
- Tak? - burknęła do interkomu.
- Chciałbym odwiedzić Alexandra Edwardsa.
Szczęka siostry Parks opadła. Na czarno-białym ekranie jawiła się nieziszczalna
fantazja każdej kobiety. Wysoki, barczysty, potargany przystojniak o twarzy, jaką spo-
dziewałaby się raczej zobaczyć na srebrnym ekranie, a nie na małym monitorze ochrony
R
L
T
dziecięcego oddziału szpitala miejskiego w Leeds. Nawet trzeszczący interkom nie mógł
zamaskować seksownego włoskiego akcentu.
- Przykro mi, ale odwiedziny dopiero od dziesiątej. - Siostra Parks pomyślała w
panice o niedostatkach swojego wyglądu. - Mogę zrobić wyjątek tylko dla najbliższej
rodziny.
- Bardzo proszę. Alexander jest moim synem. Mój syn.
Cristiano po raz pierwszy wypowiedział te słowa głośno.
Pospieszył korytarzem. Naprzeciw wyszła mu pielęgniarka, która wpuściła go na
oddział. Obdarzyła go uśmiechem hostessy i skierowała do właściwego pokoju.
Podziękował jej krótko i ruszył we wskazanym kierunku. Nagle jednak przystanął i
odwrócił się.
- Jak on się czuje?
Różowe wargi rozciągnęły się w uśmiechu.
- Najgorsze już za nim. To dzielny chłopczyk. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl