[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stawić im czoło  już pędząc prosto na nich.
Przestrzeń między dwoma wojskami błyskawicznie malała. Szybciej, szybciej. Wszystkie miecze dobyte,
wszystkie tarcze przy nosach, wszystkie modlitwy wypowiedziane, wszystkie zęby zaciśnięte. Szasta był
54
śmiertelnie przerażony, lecz nagle pomyślał:  Jeżeli stchórzę w tej bitwie, będę tchórzem w każdej następnej bitwie
w moim życiu. Teraz... albo nigdy .
Kiedy jednak obie linie starły się wreszcie ze sobą, prawdę mówiąc, nie bardzo wiedział, co się właściwie dzieje.
Wybuchło okropne zamieszanie, tumult, wrzawa. Bardzo szybko wytrącono mu miecz z ręki, a cugle jakoś się
poplątały. Wkrótce stwierdził, że zsuwa się powoli z konia. Potem zobaczył przed sobą włócznię, zrobił unik i
stoczył się na ziemię, uderzając boleśnie wierzchem lewej dłoni w czyjąś zbroję, a potem...
Ale nie ma sensu opisywać bitwy tak, jak widział ją Szasta: zbyt mało wiedział, o co chodzi w tej walce w ogóle, a
nawet jaki jest w niej udział jego samego. Aby wam opisać, co się naprawdę działo, najlepiej będzie, gdy zabiorę
was kilka mil dalej, tam gdzie Pustelnik Południowych Kresów siedział pod rozłożystym drzewem, wpatrzony w
gładką powierzchnię sadzawki, razem z Brim, Arawis i Hwin.
Bo właśnie w tę sadzawkę patrzył zawsze Pustelnik, kiedy chciał wiedzieć, co się dzieje na świecie, poza zielonymi
murami jego pustelni. Tam, jak w zwierciadle,
mógł oglądać to, co się dzieje na ulicach miast leżących o wiele dalej niż Taszbaan albo jakie okręty wpływają
właśnie do portu Redhaven na dalekich Siedmiu Wyspach, albo co to za rabusie lub dzikie zwierzęta grasują w
wielkiej Zachodniej Puszczy między Latarnianym Pustkowiem a Telmarem. A tego dnia w ogóle nie odchodził od
sadzawki, nawet po to, aby coś zjeść czy wypić, ponieważ wiedział, że w Archenlandii dzieją się bardzo ważne
rzeczy. Arawis, Hwin i Bri towarzyszyli mu przez cały czas. Wiedzieli już, że jest to magiczna sadzawka: w lustrze
wody nie odbijały się nieruchome drzewo i niebo, ale w głębi migały jakieś mgliste, kolorowe i ruchome kształty,
przesuwające się bez przerwy w dziwnym korowodzie. Nie mogli jednak niczego zobaczyć wyraznie. Tylko
Pustelnik widział wszystko dokładnie i od czasu do czasu mówił im, co się właśnie dzieje. Na krótko przedtem,
nim Szasta ruszył do swojej pierwszej w życiu bitwy, Pustelnik mówił:
 Widzę jednego... dwa... trzy., orły szybujące wokół Burzystego Wierchu. Jeden z nich to najstarszy ze
wszystkich orłów. Wylatuje tylko wtedy, gdy zanosi się na jakąś bitwę. Widzę, jak polatuje tu i tam, wpatrując się
w dół... czasem patrzy na Anward, a czasem na wschód, poza Burzysty. Ach... widzę teraz, czym Rabadasz i jego
ludzie byli tak zajęci przez cały dzień. Zcięli i oczyścili z gałęzi olbrzymie drzewo, a teraz wychodzą z lasu, niosąc
je jak taran. Czegoś się nauczyli po nieudanym nocnym ataku. Rabadasz mądrzej by postąpił, każąc swym ludziom
sporządzić drabiny, ale to zajęłoby mu więcej czasu, a on jest niecierpliwy. Co za głupiec! Powinien wycofać się do
Taszbaanu zaraz po pierwszym nieudanym ataku, bo cały jego plan opierał się na szybkości i na zaskoczeniu. Teraz
ustawiają taran przed bramą. Ludzie króla Luny ostrzeliwują ich zawzięcie z murów. Pięciu Kalormeńczyków
dosięgły strzały, ale reszta już jest bezpieczna. Trzymają tarcze nad głowami. Teraz Rabadasz wydaje rozkazy. Są z
nim jego najbardziej zaufani wasale, dzicy Tarkaanowie ze wschodnich prowincji. Widzę ich twarze. Jest tam
Korradin z zamku Tormunt, i Azrooh, i Chlamasz, i Ilgamut z krzywą wargą, i jakiś wysoki Tarkaan z purpurową
brodą.
 Na grzywę Lwa, to mój dawny pan, Anradin!  zawołał Bri.
 Ciiiiicho!  syknęła Arawis.
 Teraz walą już taranem w bramę. Gdybym mógł nie tylko widzieć, lecz i słyszeć, byłby to straszliwy hałas!
Uderzenie za uderzeniem... żadna brama nie wytrzyma tego przez dłuższy czas. Ale zaraz, poczekajcie! Pod
Burzystym Wierchem coś spłoszyło ptaki. Wychodzą całe tłumy. Poczekajcie... jeszcze nie widzę... Ach! Teraz!
Teraz widzę. Cała grań na wschodzie poczerniała od jezdzców. Gdyby tylko wiatr rozwinął chorągiew... Teraz
spadają w dół. Aha! Widzę sztandar. Narnia! Narnia! To czerwony lew. Pędzą w dół zboczem. Widzę króla
Edmunda. Jest tam też jakaś kobieta, z tyłu z łucznikami. Och!
 Co się stało?  zapytała Hwin, wstrzymując oddech.
 Jego wszystkie koty okrążyły wroga z lewej strony.
 Koty?  zdumiała się Arawis.
 Wielkie koty, leopardy, pantery  wyjaśnił Pustelnik niecierpliwie.  Ach tak, rozumiem. Koty zatoczyły krąg
i atakują teraz tych, co są pieszo. Dobre posunięcie. Teraz kalormeńskie konie szaleją ze strachu. Teraz koty są już
między nimi. Ale Rabadasz zdołał przegrupować szyk i ma ze sobą stu ludzi w siodłach. Szarżują na Narnijczyków.
55
Dzieli ich sto metrów. Pięćdziesiąt. Widzę króla Edmunda. Widzę barona Peridana. Ale cóż to? Widzę dwoje dzieci
w narnijskim szyku. Cóż to za pomysł, by je wysyłać do walki! Dziesięć metrów. Spotkali się. Olbrzymy na
prawym skrzydle dokonują prawdziwych cudów... ale jeden upada... zdaje się strzała ugodziła go w oko. W
środku... straszliwe zamieszanie. Lepiej widać to, co się dzieje po lewej stronie. Tam są ci dwaj chłopcy. Na
żywego Lwa, jeden z nich... to królewicz Korin! Drugi, podobny do niego jak dwa ziarnka grochu do siebie... ależ
tak, to wasz mały przyjaciel, Szasta! Korin walczy jak mężczyzna. Powalił Kalormeńczyka. Widzę teraz lepiej, co
się dzieje w środku. Rabadasz i Edmund byli już blisko siebie, ale teraz tłum walczących znowu ich rozdzielił.
 Ale co z Szasta?  zapytała Arawis.
 Och, co za głupiec!  zawołał Pustelnik.  Biedny, dzielny głupiec. Nie ma pojęcia o walce. W ogóle nie
posługuje się tarczą. Odkrywa cały bok, zupełnie nie wie, co robić z mieczem. O, teraz sobie przypomniał.
Wymachuje nim dziko... o mały włos uciąłby głowę swemu kucykowi. Naprawdę, obetnie mu ją, jeśli nie będzie
uważał. Teraz miecz wyleciał mu z ręki. To po prostu morderstwo, wysyłać dziecko do bitwy, przecież za chwilę
będzie już po nim. Zrób unik, głupcze... och, spadł...
 Zabity?!  wykrzyknęły jednocześnie trzy głosy.
 Skąd mam wiedzieć? Koty już wykonały swoje zadanie. Wszystkie konie bez jezdzców leżą martwe albo się
rozpierzchły: na nich już Kalormeńczycy nie uciekną. Teraz koty wracają na główne pole bitwy. Rzucają się na
tych ludzi z taranem. Taran porzucony. O tak, wspaniale! Brama otwiera się od wewnątrz, na pewno załoga
Anwardu robi wypad. Tak! Już widzę pierwszych trzech. Król Luna w środku, bracia Dar i Darin po jego bokach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl