[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Harry Pinnera.
- Dziękuję panu bardzo! - rzekł mi. - Przykro mi, że pan tak bardzo umęczył się tą pracą, lecz była to
dla mnie ważna rzecz.
- Tak jest, trzeba było nad nią przysiąść fałdów - rzekłem.
- Teraz niech pan mi przygotuje drugi taki wypis, jeśli łaska.
- Oczywiście.
- Jutro koło siódmej niech pan się zgłosi i powie mi, co pan zrobił. Tylko niech się pan nie przeciąża.
Nie zaszkodzi, jeżeli pan po dniu pracy spędzi sobie kilka godzin gdzieś przy muzyczce! Przy tych
słowach roześmiał się; zostałem porażony widokiem złotej plomby na jednym z przednich zębów, z
lewej strony szczęki.
Holmes aż ręce zatarł z radości, ja zaś słuchałem, nic a nic z tego nie rozumiejąc.
- Niech pan się nie dziwi, panie doktorze - rzekł Pickroft - chodzi jednak o to, że kiedy rozmawiałem w
Londynie z tamtym Pinnerem i kiedy się uśmiechnął na moje oświadczenie, że nie będę pisał do
Mawsona, zauważyłem, że miał złotą plombę w zębie. Plomba obecnego Pinnera jest w tym samym
zębie i od razu uderzyła mnie swoją identycznością.
Gdy porównałem głos oraz figurę obydwu braci i odrzuciłem to, co łatwo można zmienić za pomocą
brzytwy i farby, nie wątpiłem już dłużej, że obydwaj Pinnerowie to jedna i ta sama osoba. Rzecz prosta,
bracia mogliby być bardzo podobni, trudno jednak przypuścić, by mieli zaplombowany ten sam ząb, w
tym samym miejscu. Pinner wkrótce mnie pożegnał i wróciłem od niego jak zaczadzony. Przede
wszystkim zlałem głowę zimną wodą i tak orzezwiony począłem rozmyślać nad swym losem. Po co
mnie wysłał z Londynu do Birmingham? Po co sam tu przybył przede mną? Po co pisał list sam do
siebie? Było to wszystko dla mnie zbyt zagadkowe, nie mogłem się z tym uporać - i postanowiłem udać
się do pana, panie Holmes.
-Jak ci się to podoba, Watsonie? - zapytał Holmes, gdy Pickroft skończył swe opowiadanie.
- Co? Niezle by było, gdybyśmy zobaczyli pana Pinnera w jego tymczasowym biurze Towarzystwa
Sródziemno--Francusko-Harwardzkiego?
- Ale jak to urządzić? - zapytałem.
- O, to nic trudnego - rzekł Pickroft. - Powiem mu, że panowie jesteście mymi przyjaciółmi i że
poszukujecie zajęcia; nie będzie w tym nic dziwnego, że przyprowadzam panów do niego, jako do
dyrektora towarzystwa.
- Wybornie! - rzekł Holmes. - Z przyjemnością popatrzę na tego pana i postaram się rozwiązać
tajemnicę. Ciekawa rzecz, które z pańskich zalet wydały mu się ważne lub też... Zamilkł i począł
wyglądać przez okno. Do końca drogi nie mogliśmy wydobyć z niego ani słowa.
O siódmej wieczorem wszyscy trzej szliśmy Corporation Street wprost do biura Pinnera.
- Nie ma się co spieszyć - rzekł Pickroft - dopiero siódma za parę minut, on zaś przychodzi regularnie o
siódmej; do tej pory biuro jest zupełnie puste.
- No, nie wiadomo, czy tak jest zawsze - zauważył Holmes.
- A co! nie mówiłem? - zawołał Pickroft. - Oto idzie przed nami. Proszę! Pokazał nam jegomościa
niskiego wzrostu, jasnego blondyna, przyzwoicie odzianego, który szedł po drugiej stronie ulicy.
Widzieliśmy, jak zbliżył się do sprzedawcy gazet, spiesznie kupił gazetę wieczorną i, złożywszy ją,
zniknął w bramie domu.
- Już wszedł - zawołał Pickroft. - Teraz już na pewno jest w biurze. Chodzmy, pragnąłbym jak
najprędzej dowiedzieć się prawdy.
Poszliśmy za nim na piąte piętro i zatrzymaliśmy się przy uchylonych drzwiach, do których Pickroft
zastukał. "Proszę", rozległ się głos - i oto znalezliśmy się w pustym pokoju, opisanym nam przez
Pickrofta. Przy stole siedział mężczyzna, którego widzieliśmy na ulicy, i czytał gazetę; gdy podniósł
głowę i spojrzał na nas, odniosłem wrażenie, że człowiek ten jest śmiertelnie przerażony. Na czoło
wystąpiły mu wielkie krople potu, policzki były białe jak kreda, oczy błyszczały jak w gorączce. Spojrzał
na Pickrofta, jakby go nie poznawał; ten zdumieniem na twarzy zaświadczał, że nigdy jeszcze w tym
stanie nie widział swego zwierzchnika.
- Pan jest chory, panie Pinner? - zapytał go.
- Tak jest, słabo mi trochę - odrzekł Pinner, starając się zapanować nad sobą. - Kim są ci panowie,
których pan przyprowadził ze sobą?
- Jeden z nich to pan Harren z Bermonthey, drugi - pan Price z Birmingham - rzekł Pickroft, nie
zmieszany. - Są to moi przyjaciele, chwilowo bez zajęcia; mają nadzieję, że może pan ich zatrudni.
- Być może! - rzeki już razniej Pinner, zmuszając się do uśmiechu. - Bez wątpienia znajdziemy coś dla
panów. Jakie są pańskie kwalifikacje, panie Harren?
- Jestem buchalterem - odrzekł Holmes.
- Naturalnie, że coś znajdziemy. A pańskie, panie Price?
- Byłem urzędnikiem w biurze - odrzekłem.
- Bardzo możliwe, że przyjmę panów do siebie. Dam panom znać, jak tylko sprawy uregulują się nieco.
A teraz, proszę panów, zostawcie mnie w spokoju! Na Boga, zaklinam panów! Słowa te wyrwały mu się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl