[ Pobierz całość w formacie PDF ]
połączenie poszło przez głośniki.
- Panie kapitanie? Tu Olczak.
- Tak, słucham?
- Mamy dokument... - Olczak zawiesił głos, jakby niechętnie przekazywał złe
wiadomości.
- Dalej!
- Dokument przyszedł na adres przyjaciółki faceta, dotarliśmy tam dosłownie chwilę
po ich powrocie do domu. Coś ich spłoszyło i zwiali...
- Coś?!
- No... Pewnie my. Mamy cały dokument - w głosie Olczaka zabrzmiały wahanie i
skrucha.
- Mów - polecił kapitan, czując na sobie zimny wzrok Krymarysa, nie wróżący nic
dobrego.
- Powielali dokument. Licznik wskazuje, że skopiowali ponad sto stron, a dokument
ma osiemdziesiąt kilka. Walizki stoją nie ruszone - bąknął.
- Gdzie oni są?
- Muszą siedzieć gdzieś we wsi. - Olczak westchnął. Na razie uruchomiliśmy
miejscowy komisariat, że niby ta babka rozwaliła kogoś na szosie. Szukają ich pilnie, ze wsi
nie zwieją, tu jest tylko wlot i wylot.
- Na pewno?
- Panie kapitanie, jej wóz stoi w garażu, jego z cieplutkim silnikiem przed domem.
Zobaczyli któregoś z nas i zwiali przez piwnicę, musieli się pilnować czy co?
- Czy co ? Kurwa twoja mać! Gały wam tłuszczem zarosły, ot co! - Przypomniał
sobie szwagra i przełknął cisnący się na usta ciąg inwektyw. - Przydałby się wam jakiś
poligon. - Odetchnął głośno. - Odpowiadasz własnymi jajami za utrzymanie ich w tej wsi, ja
już tam lecę. Jarowid gania z miejscowymi?
- Właśnie go opatrują, za chwilę włączy się do akcji.
- Co mu się stało, buzię sobie podrapał sikając w krzakach, wywiadowca w dupę
jebany...
- Herr Hauptmann! - oburzył się Olczak. - Jarowida zaatakował jakiś piekielny kocur
w domu tej baby. Czegoś takiego w życiu nie widziałem, mało mu oka nie wydrapał! Kurtka
pocięta w strzępy, ma chłop szczęście, że skórzana. Na szyi brakowało dwa milimetry do
tętnicy...
- Pięknie! Koty was tną na plasterki! - Najmowicz sapnął wściekle, przed oczami
fruwały mu krwawe strzępy czegoś, pewnie tych pociętych wywiadowców. - Zabiję was, ale
na razie jeszcze pracujcie. I pokażecie mi tego kota.
- Nie da rady, uciekł, chyba postrzelony.
Kapitan zmełł w ustach przekleństwo tak, żeby Olczak usłyszał. Przerwał połączenie,
odwrócił się do pułkownika i chciał się odmeldować.
- Siadajcie, kapitanie - burknął Krymarys. Odczekał, az Najmowicz na palcach dotrze
do fotela. - Zastanówmy się. Przeciek? Nie, nie sądzę. Ale proszę dokładnie sprawdzić Weissa
i tę Grodziec.
Najmowicz próbował sobie przypomnieć, czy wymienił nazwisko Grodziec w
obecności pułkownika, ale ten nie dał mu czasu do namysłu.
- Na wszelki wypadek: czy mamy kogoś zaufanego w Rosji, gdyby trzeba było
zadziałać z tamtej strony? To dwa. Trzy: sprawa ma najwyższą klauzulę tajności, żadnych sił
powiatowych w to nie wciągać ani w ogóle nikogo innego. Jasne? - Hauptmann pokiwał
energicznie głową. - Wszystkie-wszyściusieńkie detale spływają do mnie, o każdej porze dnia
i nocy. Wszystkie, jasne? I tylko do mnie!
Najmowicz uznał, że rozmowa się kończy, więc się poderwał i stuknął obcasami.
- Herr Oberst, proszę o pozwolenie...
- Czekaj, Najmowicz - pułkownik zastanawiał się przez chwilę. - Gdyby coś poszło
nie tak, masz moje zezwolenie na zero-osiem, ustne zezwolenie. - Mogę sprzątnąć, kogo
uznam za stosowne, przetłumaczył sobie Najmowicz, ale gdyby sprawa się wydała, każdy
radzi sobie sam. - Ale to nie znaczy, że chcę pozbyć się tej pary, wręcz przeciwnie: bardzo
chcę ich mieć żywych. Bardzo. Jeszcze bardziej chcę dostać wszystkie kopie dokumentu, a
najlepiej jedno i drugie. Wszystko.
Sapnął wściekle i wykonał zamaszysty gest.
- Do roboty. Aha! Zapamiętaj, dokument jest z gatunku tych Zniszczyć przed
przeczytaniem. .
Najmowicz skinął głową, trzasnął obcasami i pognał do drzwi. Chwycił dłonią klamkę
i usłyszał z tyłu psyknięcie. Zaskoczony odwrócił się i pytająco spojrzał na przełożonego. Ten
uniósł wskazujący palec, jakby chciał jeszcze cos dodać, ale tylko pokiwał palcem. W końcu
Najmowicz zrozumiał, że nie padnie więcej żadne słowo. Energicznie zasalutował i wyszedł z
gabinetu.
Dopiero na korytarzu uświadomił sobie, co go tak przestraszyło w ostatnich
sekundach pobytu u pułkownika.
Ten wskazujący palec drżał.
6.
- Naprawdę nie odnotowali nas na granicy?
Michał chciał już oburzyć się i zapewnić o swoich znakomitych koneksjach z
Tiszenką, ale zawahał się i w końcu przyznał:
- Nie wiem. Widziałaś, ruch jak diabli, końcówka weekendu i sezonu na runo leśne.
Wiesz, Lubelszczyzna to zagłębie grzybowe, jagodowe, miodowe, ziołowe i tak dalej. Gęsie
pierze, co tylko chcesz. Prawie wszystko opłaca się tutaj kupować, bo podatki są znacznie
niższe i okrojone do trzech podstawowych. Na pewno możemy zgubić się w tym tłumie. Z
drugiej strony nieraz się przekonałem, że Rosjanie bywają nieobliczalni. W dodatku niektórzy
mają jakieś stare zadry, jeszcze z czasów upadku komunizmu.
- Więc po co tu siedzą?
- No, to jednak jest granica na zachód, tu jest ciepło, tędy płynie rzeka pieniędzy.
Czasem udaje się wsadzić palec i zebrać kilka kropel dla siebie.
- Czyli chłodne wyrachowanie? Ale wciąż nie wiemy, czy nas odnotowali. W hotelu
nie?
- Tu na pewno nie - zaśmiał się cicho. - Tutaj królują pieniądze!
- A myślałam... - przeciągnęła się leniwie - myślałam, że tu królują panienki lekkich
obyczajów?
- Owszem, ale za ciężkie pieniądze. - Poszukał lewą ręką na stoliku, brzęknął
potrącony kieliszek. - Szampana?
Przez chwilę czekał z ręką na kieliszku, zanim Krystyna odpowiedziała z
westchnieniem:
- Chyba nie powinniśmy tyle jeść, bo w każdym filmie kryminalnym mówią, że rana
postrzałowa na pełny żołądek to mogiła. Zresztą co tam, nalewaj.
- Szampan nie wypełnia ci żołądka, tylko kawior, a jak wiadomo z pamiętników
cesarza Xian Wei, kawior najlepiej zaciąga rany postrzałowe.
Oboje usiedli prosto, wsparci o miękkie wezgłowie. Michał po ciemku nalał
szampana, wysuwając przed siebie rękę z kieliszkiem, żeby cokolwiek zobaczyć w nikłym
odblasku kilku jarzących się laseczek zapachowych. Podał kieliszek Krystynie, nalał sobie.
- Będzie mnie paliła zgaga - mruknął. - To rodzinne: ojca paliła, dziadka paliła, stryja,
stryjenkę...
Krystyna opróżniła duszkiem swój kieliszek i nagle cisnęła nim w ciemność. Brzęknął
żałośnie, gdy zakończył kruchy żywot na wykwintnym parkiecie.
- Jak szaleć, to szaleć - podsumowała.
Po chwili milczenia Michał zsunął się niżej na poduszki i przyznał:
- Też mam pietra. Wytrzymuję tylko dlatego, że jestem z tobą.
Przysunęła się do niego, przerzuciła rękę przez jego tors, oparła kolano lewej nogi na
jego udzie i ułożyła głowę w zagłębieniu między głową i ramieniem.
- Kto był u mnie? - mruknęła. - W tej chwili to mnie najbardziej interesuje. Może to
nie ma żadnego związku z Bazarkiem? Może jakaś obława na terrorystów, jakieś porwanie,
może ktoś ważny zaginął w okolicy? A my od razu w długą!
- Może, ale nie liczyłbym na to. Za dużo dziwnych zbiegów okoliczności...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]