[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dytował Samojlenko poruszając palcami. – Pożyczę mu pieniądze, uważasz, ale niech mi da
słowo honoru, że przyśle Nadieżdzie Fiodorownie na drogę najpóźniej za tydzień.
– Owszem, on ci da słowo honoru, nawet popłacze się i w końcu sam we wszystko uwie-
rzy, ale co warte takie słowo? On i tak niczego nie dotrzyma, a po paru latach, gdy spotkasz
go na Newskim z nową miłością pod rączkę, będzie się usprawiedliwiał tym samym: że go
spaczyła cywilizacja i że on właśnie jest odbiciem Rudina... Przestań się nim zajmować, na
miłość boską! Odejdź od błota, nie rozgrzebuj go obu rękoma!
Samojlenko na chwilę zamyślił się, a potem rzekł stanowczo:
– Mimo wszystko dam mu pieniądze. Jak sobie chcesz. Nie jestem w stanie odmówić
człowiekowi tylko na podstawie przypuszczeń.
– Doskonale. Całuj się z nim do woli!
– Więc daj mi te sto rubli – nieśmiało poprosił Samojlenko.
– Nie dam.
Zapadło milczenie. Samojlenko poczuł się bardzo słaby; jego rysy ułożyły się w przepra-
szający, zawstydzony, przymilny wyraz i trudno było uwierzyć, że ta zmieszana, dziecinnie
żałosna twarz należy do olbrzymiego mężczyzny z orderami i epoletami.
– W tych stronach przewielebny objeżdża swoją diecezję nie karetą, tylko konno – ode-
zwał się diakon odkładając pióro. – Widok jego osoby, siedzącej na koniu, jest niezwykle
wzruszający. Jego prosta i skromność pełne są biblijnego majestatu.
– Czy to dobry człowiek? – zapytał von Koren zadowolony ze zmiany tematu.
– No myślę! Gdyby nie był dobry, czyżby go wyświęcono na archirieja?
– Wśród archiriejów trafiają się ludzie zacni i uzdolnieni – powiedział von Koren. – Szko-
da tylko, że wielu z nich ma tę samą słabostkę: wyobrazili sobie, że są mężami stanu. Jeden
34
Von Koren stuknął się ręką w czoło.
– Masz! – zawołał i rzucił doktorowi sturublowy papierek.
– Niepotrzebnie gniewasz się, Kola – łagodnie odezwał się Samojlenko składając papierek.
– Ja cię bardzo dobrze rozumiem, ale... postaw się w mojej sytuacji.
– Stara baba z ciebie i tyle!
Diakon zachichotał.
– Posłuchaj, Aleksandrze Dawidyczu, to moja ostatnia prośba – powiedział z żarem von
Koren. – Kiedy będziesz dawał temu łajdakowi pieniądze, postaw mu taki warunek: niech
wyjedzie razem ze swoją damulką albo niech ją wyprawi najprzód, a inaczej nie dawaj. Nie
należy się z nim certować. Powiedz mu tak, jak ci radzę, bo jeżeli nie powiesz, to daję ci sło-
wo, że pójdę do niego do biura i zrzucę go tam ze schodów, a z tobą w ogóle zerwę. Pamiętaj!
– Cóż! Jeżeli on wyjedzie razem z nią albo wyprawi ją wpierw, to dla niego jeszcze lepiej
– powiedział Samojlenko. – On nawet będzie z tego zadowolony. No, do widzenia.
Pożegnał się czule i wyszedł, ale nim zamknął drzwi, obejrzał się na von Korena, zrobił
groźną minę i oświadczył:
– To Niemcy cię zbałamucili, bracie! Tak! Niemcy!
XII
Następnego dnia, w czwartek, Maria Konstantinowna obchodziła urodziny swojego Kosti.
W południe mieli przyjść goście na pieróg, wieczorem na czekoladę.
Kiedy Łajewski i Nadieżda przyszli wieczorem, zoolog, który już siedział w salonie i pił
czekoladę, zapytał Samojlenkę:
– Rozmawiałeś z nim?
zajmuje się rusyfikacją, drugi krytykuje nauki. To nie ich sprawa. Lepiej byłoby, żeby czę-
ściej zaglądali do konsystorza.
– Osoba świecka nie może sądzić archiriejów.
– Dlaczego, diakonie? Archiriej to taki sam człowiek jak ja.
– Niby taki sam, a jednak nie taki – obraził się diakon biorąc pióro do ręki. – Gdyby pan [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl