[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ny, schludnie ubrany człowiek.
 Przepraszam panów najmocniej. Jestem służącym pana Jeffersona. Obudził się
i posłał mnie do panów, gdyż chętnie zobaczyłby się z panami.
Udali się znowu do apartamentów pana Jeffersona. W salonie zastali Adelajdę Jeffer-
son rozmawiającą z wysokim człowiekiem, który przechadzał się nerwowo i niespokoj-
nie po pokoju. Na widok wchodzących odwrócił się gwałtownie.
 Ach tak. Dobrze, że panowie przyszli. Teść już pytał o panów. Obudził się teraz.
Proszę go możliwie nie denerwować, dobrze? Z jego zdrowiem nie jest najlepiej. Do-
prawdy cud, że go ten wstrząs nie zabił.
Harper wtrącił:
 Nie wiedziałem, że jest taki chory.
 On sam o tym nie wie  objaśnił Mark Gaskell  serce takie kiepskie. Lekarz
zwrócił Addie uwagę na nie i przestrzegał przed zdenerwowaniem i przestrachem. Dał
do zrozumienia, że lada chwila może nastąpić koniec  prawda, Addie?
Pani Jefferson potwierdziła jego słowa.
Melchett orzekł oschle:
 Morderstwo, niestety, nie jest lekiem uspokajającym. Postaramy się być ostrożni.
Podczas rozmowy przyglądał się Markowi Gaskellowi. Nie podobał mu się. Dzika,
drapieżna twarz bez skrupułów. Człowiek przyzwyczajony robić, co mu się podoba,
i którego kobiety ubóstwiają.
 Ja bym mu nie ufał  pomyślał pułkownik.
Bez skrupułów  oto jedyne określenie.
Taki człowiek był zdolny do wszystkiego&
III
W dużej sypialni z widokiem na morze, siedział przy oknie w fotelu na kółkach Con-
way Jefferson.
Ledwo przedstawiciele policji weszli, odczuli już wpływ jego silnej indywidualności.
Zdawało się, że nieszczęście, czyniące go kaleką, podnieciło jeszcze silniej płomień ży-
cia w jego okaleczonym ciele.
Miał doskonale ukształtowaną głowę. Jego rude włosy siwiały z lekka. Z gruba ciosa-
na, wyrazista twarz opalona była na ciemny brąz, a oczy lśniły głębokim szafirem. Ani
śladu choroby czy cherlactwa. Głębokie bruzdy na twarzy świadczyły o cierpieniu, ale
nie o słabości. To był człowiek, który nie podejmował bezcelowej walki z losem, lecz
przyjmując to, co mu los dawał, pozostawał m im o to zwycięzcą.
 Dobrze, że panowie przyszli  przemówił. Szybkim wzrokiem zlustrował ich.
 Pan jest szefem policji w Radfordshire? Dobrze. A pan jest superintendentem Har-
perem? Proszę spocząć. Papierosy są tam na stole.
Podziękowali i usiedli. Melchett zaczął:
 Jak słyszałem, interesował się pan zmarłą?
Z lekka ironiczny uśmiech przemknął po twarzy.
 Tak. Kochani blizni nie omieszkali panów poinformować o tym. Cóż, to nie żad-
na tajemnica. A czego dowiedzieli się panowie od mej rodziny?
W tym miejscu spojrzał szybko na nich.
Melchett odpowiedział:
 Pani Jefferson mówiła nam, że dziewczyna bawiła pana swoim szczebiotem i że
była poniekąd pupilka pana. Z panem Gaskellem nie mieliśmy jeszcze sposobności dłu-
żej porozmawiać.
Conway Jefferson uśmiechnął się.
 Addie jest dyskretna. Mark wyraziłby się inaczej. Mam wrażenie, że nie zawadzi,
jeśli podam panom jasno i otwarcie kilka faktów. Zależy mi na tym, żebyście zrozumieli
moje stanowisko w tej sprawie. W tym celu muszę wrócić do tragedii mego życia. Przed
ośmiu laty straciłem w katastrofie lotniczej żonę, syna i córkę. Od tej pory zostało ze
mnie pół  nie mówiąc o moim stanie fizycznym. Rodzina była dla mnie wszystkim!
Zięć i synowa byli dla mnie bardzo dobrzy. Robili, co mogli, aby zastąpić mi rodzone
46
dzieci. Ale zdawałem sobie sprawę  zwłaszcza ostatnimi czasy  że ostatecznie każde
z nich musi żyć własnym życiem.
W gruncie rzeczy jestem sam. Panowie to zrozumieją. Lubię młodzież. Jej widok
sprawia mi przyjemność. Raz czy dwa razy zastanawiałem się już, czy nie zaadoptować
jakiejś dziewczyny lub chłopca. Podczas ostatnich miesięcy polubiłem to biedne dziec-
ko, które zamordowano. Była taka prosta, taka naiwna. Opowiadała mi o swoim życiu,
o swoich przeżyciach. Mówiła o mamusi i o tatusiu, o dzieciństwie spędzonym w ubo-
gim domu& Dzięki niej poznałem świat zupełnie różny od tego, w którym dotych-
czas żyłem! Nigdy się nie skarżyła, nigdy nie czuła się pokrzywdzona. Było to dziec-
ko skromne, dzielne, ciężko pracujące, nie zepsute i urocze. Może nie była damą. Ale na
szczęście nie była wulgarna ani też nie udawała niczego.
Sympatia moja dla Ruby wzrastała. Postanowiłem ją zaadoptować. Ruby miała być
prawnie moją córką. Mam nadzieję, że to tłumaczy mój stosunek do niej i kroki podję-
te przeze mnie, gdy dowiedziałem się o jej zagadkowym zniknięciu.
Przerwał na chwilę. Harper zapytał swoim spokojnym, obiektywnym głosem:
 Czy może nam pan powiedzieć, jak pański zięć i synowa przyjęli ten projekt?
Jefferson odpowiedział natychmiast:
 Cóż mogli rzec? Może nie byli bardzo zachwyceni tym pomysłem. W tego rodza-
ju sprawach istnieje zazwyczaj dużo przesądów. Ale zachowywali się bardzo porządnie
 tak, nawet bardzo porządnie. Nie są bynajmniej zależni ode mnie. Kiedy mój syn się
ożenił, oddałem mu połowę mego majątku. Uważałem to za słuszne. Nie należy dzie-
ciom kazać czekać na swoją śmierć. Potrzeba im pieniędzy, póki są młodzi, a nie dopiero
w średnim wieku. Tak samo postąpiłem z córką Rosamundą. Kiedy uparła się, że wyj-
dzie za biednego człowieka, dałem jej wielki posag w gotówce. Tę kwotę odziedziczył
Mark Gaskell po jej śmierci. Jak panowie zatem widzą, sprawa z punktu widzenia finan- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl